Rozdział XX
Na dworze przepięknie świeciło słońce, dlatego wraz z Mel postanowiłyśmy spędzić przerwę na zewnątrz przed szkołą. Ja leżałam na trawie, a Melody oparta o pień drzewa znów coś malowała w swoim zeszycie. Wyglądała na skupioną, ponieważ co chwila zagryzała dolną wargę.
Od razu przed pierwszymi lekcjami odszukałam Mel i opowiedziałam jej o wczorajszej rozmowie z Irwinem. Niczego nie pominęłam, musiałam być fair. Jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej zdenerwowanej. Gdybym jej nie powstrzymała, bez zastanowienia rzuciłaby się na Ashtona i strzeliła mu prosto w twarz. Udało mi się jednak przemówić jej do rozsądku, po czym ze szczegółami ustaliłyśmy plan działania. Ashton Irwin musiał zostać zniszczony. I nie chodziło już wyłączenie o jego dumę, ale również reputację, którą tak usilnie budował, jak sam zresztą stwierdził. Postanowiłyśmy też nie wspominać o niczym Isaacowi, ponieważ wtedy bez wątpliwości zbiłby Irwina na kwaśne jabłko, a nam zabroniłby nawet na niego patrzeć, o przeprowadzeniu planu nie wspominając.
- Co rysujesz? – zagadnęłam.
Mel, jakby wyrwana z transu, podniosła głowę. Po chwili lekko się zarumieniła i zatrzasnęła notes.
- Nic takiego. Takie bazgroły. Słuchaj, Deli – zaczęła po paru głębszych oddechach. – Muszę ci o czymś opowiedzieć, ale obiecaj, że nikomu nie powiesz.
- Niby komu skoro poza tobą i Issaaciem nie mam znajomych?
- Obiecaj.
- No dobrze, obiecuję.
Podparłam się na łokciach. Melody wyglądała, jakby walczyła z tą tajemnicą, przez co stawałam się coraz bardziej zaciekawiona.
- Zrobiłam wczoraj coś bardzo głupiego.
- To znaczy? – zapytałam, kiedy przez dłuższą chwilę niczego nie dodała.
- Całowałam się.
- I co w tym jest głupie? – Nie rozumiałam. Czy całowanie jest aż tak straszne?
- Nie chodzi o samo całowanie tylko o osobę, z którą to robiłam. J-ja – wyjąkała – nie mogę ci do końca powiedzieć, o kogo chodzi, ale… My tak jakby przez całe życie się nie znosiliśmy. Wczoraj byłam w sklepie. No wiesz, po zakupy. – A po cóż innego można iść do sklepu, zironizowałam, ale nie odważyłam się wypowiedzieć tego na głos. Kiwnęłam jedynie głową. – I on też tam był. Jak zawsze zaczęliśmy się kłócić o jakąś głupotę. Nawet nie pamiętam nawet, o co poszło.
Przeczesała włosy palcami, a na policzkach Mel widniały lekkie ślady rumieńców.
- A potem mnie pocałował.
- Aż tak źle całował? – zaśmiałam się, ale pod srogim spojrzeniem Melody natychmiast przestałam.
- Właśnie za dobrze! Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło, ale ja się tak jakby na niego rzuciłam – wyszeptała ledwo słyszalnie. Gdyby się nie nachyliła, nie usłyszałabym. – Całowaliśmy się jak jacyś napaleńcy na samym środku sklepu, Deli.
Jęknęła, chowając głowę w rękach.
- Ktoś was widział?
- Nie.
- W takim razie w czym problem? Co się potem stało?
- Nic – odparła, wzruszając ramionami. – Uciekłam zaraz po tym, jak przestaliśmy.
- A dzisiaj z nim o tym rozmawiałaś?
- Coś ty! Unikam go jak ognia! – Spojrzała na mnie jak na wariatkę.
- Gdyby chciał z tobą pogadać i tak by cię znalazł. Myślę, że on też cię unika, więc nie masz się czym martwić – powiedziałam, a potem zmarszczyłam czoło. – Czyli on chodzi do tej szkoły?
Melody jeszcze bardziej się zaczerwieniła, na widok czego parsknęłam śmiechem.
- Deli!
- No co? – odpowiedziałam niewinnie, ponownie kładąc się na trawie. – Będzie dobrze, Mel. Nim się zorientujesz, zapomnisz.
- Może…
Nic więcej nie dodałam. Oczywiście, chciałam jej pomóc, ale akurat w tej kwestii sama musiała coś postanowić. Jedno wiedziałam, cokolwiek by nie wybrała, i tak stanę za nią murem. W końcu od tego ma się… przyjaciół. Zaskoczyłam siebie tą dziwną myślą. Czy to możliwe, że powoli wraz z Melody stawałyśmy się przyjaciółkami?
- Masz rację – powiedziała znienacka, zaraz po dzwonku na lekcje. – To już nigdy się nie powtórzy, a nim się obejrzymy, będzie dla mnie znów tą samą wredną osobą.
Ciekawe, czy tylko ja odniosłam wrażenie, że tym wyznaniem starała się przekonać jedynie siebie. Może ten ich mały, niespodziewany pocałunek przerodzi się w końcu w coś bardziej namiętnego i stałego?
- Jak uważasz, Mel. Jak uważasz.
Po raz pierwszy odkąd się znamy, szłyśmy na zajęcia w kompletnym milczeniu. Każda pogrążona we własnych myślach.
*
Do końca pozostało sto metrów, więc przyśpieszyłam. Gnałam jak szalona, starając się nie myśleć o niczym rozpraszającym. Nie mogłam zawieźć Artura. Wyprzedziłam więc brunetkę i jakąś dziewczynę w czapce, przekraczając metę jako trzecia. Oddychałam głośno, całkowicie pozbawiona tchu i energii.
- Nieźle, nowa – pochwaliła mnie jedna blondynka, do której w odpowiedzi się uśmiechnęłam. Nie miałam siły wydać z siebie jakiegokolwiek odgłosu. Swoją drogą czułam lekki wstyd, że nadal nie poznałam imion dziewczyn z drużyny. W końcu wszystkie chciałyśmy tego samego: aby nasza szkoła wygrała w zawodach. Niestety, tylko dwie z nich wydawały się w miarę przyjaźnie nastawione, dla reszty nie istniał nikt taki jak Delilah Mosley.
- Delilah!
Ledwo podniosłam nogi, lecz powoli podeszłam do trenera. Uśmiechał się, więc chyba nie wyszło aż tak źle.
- Tak, Arturze?
- Coraz lepiej ci idzie. Po dwóch tygodniach ćwiczeń masz już trzeci czas, więc sądzę, że za miesiąc wyjdziesz na prowadzenie.
- To chyba dobrze? – zapytałam niepewna, ponieważ powiedział to dość lakonicznie.
- Dobrze? Raczej fantastycznie.
Uśmiechnął się, ukazując dołeczki w policzkach. Na sam widok poczułam dziwne ciepło w okolicach brzucha. Cholera, czemu moje ciało tak dziwnie na niego reagowało? Przecież to był nauczyciel. Zgromiłam w myślach własną niepoważność.
Przestąpiłam z nogi na nogę.
- Poczekaj tu, Delilah.
Kiedy kiwnęłam głową na znak zrozumienia, ten ruszył w stronę reszty dziewczyn. Coś im radośnie opowiadał, bo gestykulował. Wreszcie reszta drużyny rozeszła się do szatni, a Artur wrócił i usiadł koło mnie.
- Dokładnie cię obserwowałem, kiedy biegłaś. Na początku biegłaś miarowo, ale w połowie stało się coś, że zwolniłaś. Dlaczego?
Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się, o czym wtedy myślałam. Chyba nad planem pogrążenia Ashtona, nad wprowadzeniem go w życie. Ale przecież nie mogłam tego powiedzieć trenerowi. Czy mogłam?
- Zamyśliłam się po prostu – wyjaśniłam.
Po minie Artura wiedziałam, że mi nie uwierzył.
- Posłuchaj, Delilah. Rozumiem, jesteś młoda, możliwe, że zakochana – mówił powoli, uważnie patrząc mi prosto w oczy. Nie mogłam oderwać wzroku od jego niebieskich tęczówek. – Ale musisz mi obiecać, że podczas biegu postarasz się nie myśleć o niczym.
- Nie potrafię tak. Zawsze, kiedy biegnę, muszę o czymś myśleć.
- W takim razie o czym myślałaś na finiszu? Dawno nie widziałem u nikogo takiego powera.
Zarumieniłam się.
- Cóż, o tobie. Nie chciałam cię zawieść – sprecyzowałam, opuszczając głowę. Ku zdziwieniu, usłyszałam śmiech, a później ku jeszcze większemu zdziwieniu poczułam jego rękę na swoim kolanie. Spojrzałam na nią niepewna, a później na Artura.
- W takim razie powinnaś myśleć o mnie cały czas.
Czy tylko ja usłyszałam dwuznaczność w jego słowach?
- Postaram się – wyszeptałam cicho.
Mogłabym przysiąc, że jego dłoń powędrowała wyżej. Chociaż może mózg płatał mi figle? Przecież nie mogłam podobać się nauczycielowi, prawda? Najpewniej ten gest nic dla Artura nie znaczył. W końcu byłam tylko jego młodą uczennicą.
- Mosley!
Z transu wyrwał mnie krzyk Isaaca, który w ciągu paru sekund znalazł się tuż przy mnie. Ręka Artura raptownie zniknęła z mojego kolana, przez co poczułam nieprzyjemny chłód. Trener odchrząknął, po czym wstał i kiwnął głową Holtowi.
- Nie będę cię dłużej zatrzymywał, Delilah. Pamiętaj, o czym ci mówiłem. Widzimy się jutro na wuefie.
I odszedł, a wraz z nim odszedł również mętlik w mojej głowie. Odetchnęłam głęboko parę razy, zanim spojrzałam na rozgniewanego Isaaca.
- Coś się stało? – zapytałam zaciekawiona, wstając. – Muszę się przebrać.
- Czy on ci się narzuca?
- Co? Nie.
- Dziwne – odparł po chwili nadal nieprzekonany. – Odniosłem wrażenie, że zaraz się na ciebie rzuci i zaczniecie się lizać.
Parsknęłam głośno nieszczerym śmiechem. Prędzej czułam zdenerwowanie niżeli radość. Czy ja naprawdę chciałam pocałować nauczyciela?
- Chyba żartujesz. To mój trener.
- Jeżeli będzie cię dalej zaczepiał, daj mi znać.
- Bez urazy, Issy – po raz pierwszy zwróciłam się do niego jak Melody – ale to raczej niemożliwe. O ile wiem, romans z nauczycielem jest zabroniony. Poza tym jaki nauczyciel chciałby zniszczyć całą karierę dla jakiejś uczennicy?
- Czasami pożądanie bywa silniejsze.
Nic na to nie odpowiedziałam, bo ruszyłam już do szatni. Trening się skończył, a ja musiałam się spieszyć do domu. Na dzisiaj umówiliśmy się z Ashtonem na korepetycje, toteż chciałam odrobić jeszcze inne lekcje.
- Obraziłaś się? – zapytał, kiedy zrównał ze mną krok.
- Oczywiście, że nie. Dziękuję, że się przejmujesz, ale to niepotrzebne. Do niczego między nami nie dojdzie. Gwarantuję.
- Nie byłbym tego taki pewien. Dobra, już nieważne – dodał, kończąc temat. – Co ciekawego robisz dzisiaj wieczorem?
- Uczę się matmy, a co?
- Powiedziałem ciekawego – prychnął i wywrócił oczami, na co się roześmiałam. – Nie mam z kim wyjść na piwo.
- A Mel?
- Mel dzisiaj jest jakaś nieswoja. Powiedziała, że musi przemyśleć wiele rzeczy i dokończyć portret na zajęcia. Dziwne.
- Co w tym dziwnego? Ona przecież maluje od zawsze i cóż… zawsze.
- No tak, ale po raz pierwszy zarumieniła się, mówiąc o jakimś durnym rysunku. Myślisz, że ma okres?
Wybałuszyłam oczy, a potem głośno roześmiałam. Ech, ci faceci. Każde niezrozumiałe zachowanie kobiety zwalają na okres. To trochę niesprawiedliwe, bo nie działa to w drugą stronę. Chociaż faceci przez całe życie zachowują się dziwnie, ale na to już nie pomogą tampony. Raczej elektrowstrząsy…
*
- No i co teraz?
- Dzielisz na dwa.
- Ale po co? – ciągle pytałam, kompletnie nic nie rozumiejąc.
Siedzieliśmy z Ashtonem już od dobrej godziny nad zadaniami z matematyki, a ja nadal nie wiedziałam nawet, co takiego liczymy. Ogólnie korepetycje z Irwinem nie były aż tak złe, jak sobie wyobrażałam. O dziwo, był w miarę rozgarnięty i starał się nie żartować. Naprawdę chciał mi wytłumaczyć coś, co nazywało się algebrą. Chociaż ja widziałam jedynie literki poustawiane naprzemiennie z cyferkami. Kto zresztą wpadł na pomysł, żeby do matematyki wprowadzić alfabet?
- Ponieważ całość musisz sprowadzić do jak najmniejszej wartości.
- Czemu? Nie może tak zostać?
- Nie. Dziel przez dwa – powoli tracił cierpliwość. Ja zresztą też.
- To będzie – zamyśliłam się, po czym dodałam niepewnie: - pięćdziesiąt siedem?
- Tak! – wykrzyknął, głośno oddychając. – Przynajmniej wiemy, że umiesz dzielić.
- Ej, bez takich – zezłościłam się, po czym położyłam głowę na zeszyt. – Mam już dość. Nigdy się tego nie nauczę.
- Na pewno nie z takim podejściem. Dawaj, rób kolejne zadanie.
Niechętnie przepisałam przykład i… na tym moja wiedza się skończyła. Kompletnie nie wiedziałam nawet od czego zacząć, a podobno te równania były jednymi z najprostszych.
- Mogę o coś zapytać? – zaczęłam niepewnie. Potaknął. – Po co my to w ogóle liczymy i co to jest ten iks?
- Boże! Zabijcie mnie! – wyjęczał, chowając głowę w rękach. – Gdybym wiedział, że z ciebie taki tępak, w życiu bym się nie zgodził na te korepetycje. Powtarzam po raz dziesiąty. W tym zadaniu chodzi o szukanie niewiadomej.
- Ale co to jest ta niewiadoma?
Jedyną matematykę, jaką znałam, była ta z podstawówki, czyli dodawanie, odejmowanie, mnożenie, dzielenie, ułamki i parę trójkątów i kwadratów. Możliwe, że było coś więcej, a ja po prostu nie zapamiętałam. Cholera, to było dawno temu! Poza tym w życiu miałam większe zmartwienia niż jakaś niewiadoma!
- Liczba, której nie znamy.
- Ale iks to litera, nie liczba.
- Dobra, wytłumaczę ci to na koński rozum. Masz worek, a w worku prezerwatywy…
- Co? Czemu prezerwatywy? Nie lepiej jakieś kredki albo bułki? – zaperzyłam się, czując rosnące rumieńce.
- Ja tłumaczę, więc będą prezerwatywy. Słuchaj. Wiesz, ile zapłaciłaś za wszystkie, wiesz też, ile ich masz, prawda?
- No tak – zgodziłam się.
- Problem w tym, że nie pamiętasz, ile kosztowała jedna sztuka.
- To proste. Wystarczy, że sprawdzę na paragonie – uśmiechnęłam się z wyższością, a Ashton zgromił mnie spojrzeniem. Chyba nie zrozumiał żartu, ponurak.
- Zgubiłaś paragon. Skąd w takim razie będziesz wiedziała, ile zapłaciłaś za jedną?
- Podzielę cenę całości przez ilość pre-prezerwatyw – zacięłam się.
- Tak. Albo za cenę pojedynczej sztuki przyjmiesz iks, który pomnożony przez ilość, da ci cenę całości. Czaisz teraz?
Myślałam przez dłużą chwilę, a potem poczułam oświecenie. To tyle? To takie proste?
- Chyba tak – odparłam w dalszym ciągu zamyślona. – Czyli w tym zadaniu musimy liczyć niewiadomą iks. Czym w takim razie jest igrek?
- Też niewiadomą. To tak, jakbyś w tym worku miała dwa rodzaje prezerwatyw, a igrek byłoby ceną sztuki tych drugich. Dlatego oznacza się to innymi literkami, bo przecież ceny są różne.
- Aha. Okej. Chyba coś łapię.
- Najlepsze jest to, że niczego nie łapiesz. Prezerwatywy mają za zadanie chronić.
Jego żart zrozumiałam dopiero po czasie. Nie mogłam powstrzymać parsknięcia, ale szybko się zreflektowałam.
- Ashton! – Uderzyłam go mocno w ramię, na co chłopak się głośno roześmiał.
W lepszym nastroju powróciłam do równań i przyznam się bez bicia, naprawdę je zrozumiałam. Szłam niczym burza, rozwiązując kolejne, tylko od czasu do czasu pytając o coś Irwina. On zresztą chyba też był zadowolony, że udało się cokolwiek wtłoczyć do mojej łepetyny.
Po pół godzinie zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Isaaca. Spojrzałam niepewnie na Ashtona, ale ten jedynie machnął ręką.
- Halo?
- Cześć, Mosley. Co robisz? – zapytał Holt, a w tle słyszałam muzykę.
- Mówiłam ci, że mam korki z matmy, Issy. – Znów to zrobiłam. Znów zwróciłam się do satanisty skrótem wymyślonym przez Melody. Wydawał się jednak tego nie zauważyć. Czy tym samym wydał mi nieme pozwolenie?
- No wiem, wiem. A kiedy skończysz?
- Czemu pytasz? Coś się stało?
- Pamiętasz, jak ci wspominałem o tym piwie?
- Tak. A ja odmówiłam – westchnęłam głośno, podnosząc głowę. Ze zdziwieniem zarejestrowałam, że Ashton w skupieniu mi się przyglądał. Czyżby słuchał?
- Cóż, ja naprawdę potrzebuję się napić, ale nie mam z kim i tak jakby jestem pod twoim domem.
- Że co?! – wykrzyknęłam, raptownie zrywając się na nogi i podchodząc do okna. Na szczęście miałam widok na wejście główne. Faktycznie, czarne auto stało na podjeździe. – Chyba zwariowałeś, Issy. Ja naprawdę nie chcę dzisiaj pić alkoholu. Mam jeszcze dużo nauki, poza tym jestem zmęczona po treningu.
- No tak, trening – westchnął głośno. Usłyszałam, jak zapala samochód i z ulgą zauważyłam, że odjechał. Podeszłam z powrotem do biurka, siadając na swoje miejsce. – Mogę mieć pytanie, Mosley?
- Od kiedy czekasz na pozwolenie, Holt? – zaśmiałam się już uspokojona, że ta dziwna sytuacja została zażegnana. Penny nie mogła przecież dowiedzieć się, że kiedykolwiek wypiłam alkohol, choćby małe piwko. Nie i już! Za żadne skarby świata nie chciałabym zawieść tej kobiety.
- W sumie racja. Powiedz mi, czy lecisz na tego trenerka?
- Co?!
Wybałuszyłam oczy. Akurat tego się nie spodziewałam.
- No bo skoro na niego lecisz, to życzę ci powodzenia. Zawsze chciałem mieć romans z jakimś przystojnym nauczycielem.
- Wcale na niego nie lecę – zaprzeczyłam przyciszonym głosem, chociaż i tak wiedziałam, że Ashton doskonale wszystko słyszał. – Daj mi spokój. Muszę się uczyć.
- Dobra, dobra. Ale pamiętaj, jeżeli znów zacznie ci się naprzykrzać, wystarczy słowo.
- Tak, jasne. Chociaż wcale mi się nie naprzykrza. Na razie, Issy… I baw się dobrze.
- Elo.
Rozłączył się, a ja zanim podniosłam głowę, musiałam wziąć parę głębszych oddechów. Bez słowa zaczęłam rozwiązywać kolejne zadanie, chociaż nadal czułam na sobie świdrujący wzrok Ashtona. Wreszcie nie wytrzymałam presji i na niego spojrzałam.
- Co jest?
- Nic – odparł od razu. – Rób zadanie. Albo wiesz co, dziewczynko z ulicy? Myślę, że na dzisiaj skończyliśmy. Właśnie mi się przypomniało, że mam jednak ciekawsze rzeczy do roboty niż siedzenie tu z tobą.
Wstał i ruszył do drzwi. Czyli rozumiem, że Ashton-dupek wrócił?
- Jasne. A co z…
- Jutro o tej samej porze – odpowiedział, nawet nie czekając na dalszą część pytania. – Aha, jeszcze jedno. Mam nadzieję, że ty też wywiązujesz się z umowy? Czy Wilson już mnie lubi?
- Żartujesz? To będzie długotrwały proces. Dzisiaj dopiero się dowiedziała, że podsłuchałam, jak komuś mówiłeś, że postanowiłeś dać jej wreszcie spokój.
- Co? Czemu?
- Kobiety nie lubią, jak ktoś się im narzuca – wytłumaczyłam. – Teraz pewnie siedzi w domu i zastanawia się, dlaczego przestałeś. Musisz jutro do niej podejść na jakiejś przerwie i przeprosić za swoje dziecinne zachowanie. No wiesz, ona musi wiedzieć od ciebie, że dałeś sobie i jej spokój.
- I to naprawdę pomoże? – zapytał, podniósłszy brwi do góry.
Kiwnęłam głową.
- Potem zacznę jej mówić, że się trochę zmieniłeś na lepsze. No wiesz, coś tam o tym, że w domu jesteś całkiem inny, tak jakby dobry. Nim się obejrzysz, sama będzie chciała się z tobą umówić.
- A jeżeli to nie zadziała?
- Wątpisz we mnie? – spytałam trochę prześmiewczo, bo doskonale znałam odpowiedź. – Musisz mi zaufać.
- Mam zaufać przybłędzie?
Wzruszyłam ramionami.
- To zależy wyłącznie od ciebie. A teraz wyjdź, bo chcę się już położyć. – Bez dalszego wyjaśnienia wypchnęłam go z pokoju i zatrzasnęłam drzwi. Po chwili coś mi się przypomniało: - Aha, dzięki za korki – podziękowałam zamkniętym drzwiom.
Po drugiej stronie usłyszałam ciche przekleństwo.
W o wiele lepszym humorze, nawet delikatnie podśpiewując, poszłam do łazienki wziąć prysznic.
Nie wiem czy przegapiłam opis czy co ale nie potrafię wyobrazić sobie wyglądu Deli... :( Jeżeli chodzi o rozdział - czeeeeeekam na więcej Asha i Deli. MEG :):):)
OdpowiedzUsuńO ile kojarzę, jakoś pierwszy bądź drugi rozdział. :) W każdym razie blondynka o jasnoniebieskich oczach. A co do Asha i Deli, to sytuacja rozwija się naprawdę powoli, w końcu on ją uważa za nic niewartego człowieka z ulicy. Ale okej, spróbuję coś przyśpieszyć. :P
UsuńTo chyba wyleciało mi z głowy :) Nigdy nie byłam fanką zbyt szybkich akcji, niech się rozwinie co ma rozwinąć :D Co nie zmienia faktu, że chce czytać i czytać o nich :P Meg :)
UsuńOkej, w takim razie ich historię zostawiam Ashowi i Delilah. Niech się dzieje, co chce. :P
UsuńJak miło, nowy rozdział! Cudowny! ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
P.
Dzięki! :)
Usuń