14 maja 2017

Dziewczynka z ulicy (38)

Rozdział XXXVIII

Rano, wstając z łóżka, od razu przeczuwałam, że dzisiejszy dzień wpisze się w kartki kalendarza jako jeden z ważniejszych. Pewnie dlatego po szkole chodziłam niczym struta, a wróciwszy do domu, musiałam się choć na chwilę położyć i zdrzemnąć. Obudziłam się raptem pięć minut temu i już wiedziałam, co mnie czekało.
Musiałam wreszcie odszukać Jasmine.
Bałam się jak cholera, ale nie było innego wyjścia. Zebrałam się w garść. Wyjęłam z szafy mój stary plecak, po czym spakowałam do niego dwie pary jeansów, koszulki, bluzę oraz jakieś ciepłe skarpety. Następnie z łazienki wzięłam mydło, szampon i dwa ręczniki. Kiedy zapinałam plecak, do pokoju wparował zły jak osa Ashton. Zmrużył ślepia, skanując mnie spojrzeniem.
– Jesteś cholerną niewdzięcznicą, dziewczynko z ulicy! – warknął. 

– O czym ty gadasz? – autentycznie się zdziwiłam. Czasami kompletnie nie rozumiałam tego chłopaka.
– To, że się całowaliśmy, nie pozwala ci niszczyć mojego życia. Mówiłem, to nic nie znaczyło!
Westchnęłam.
– Wiem, wiem, ale nadal nie...
– Wilson odwołała randkę – przyznał zbulwersowany, opierając się o szafę i zakładając ręce na ramiona. – Powiedziała też, żebym nawet nie śmiał jej przekonywać, bo i tak się nie zgodzi. Umawia się z kimś innym.
– Aha.
Kompletnie go olałam, zastanawiając się, czy wszystko zapakowałam. Przypomniałam sobie, czego najbardziej brakowało mi podczas spania na dworcu. No tak, koc! Pacnęłam się w głowę. Podeszłam do szafy i wyciągnęłam z niej taki gruby, wełniany. Żywiłam nadzieję, że Penny się nie zdenerwuje, gdy się dowie.
– Nie słuchasz mnie – zauważył trafnie Ashton. – Zamierzasz zwiać? Pakujesz się?
– Nie. Zostaję, bo chcę cię jeszcze pomęczyć. Potrzebuję tego, bo... – zamilkłam. Zerknęłam na Ashtona, przez co wpadłam na szalony pomysł. Przygryzłam wargę niepewna, jak na to zareaguje. – Ashton, bardzo jesteś teraz zajęty?
– Niebardzo.
– Pomożesz mi? Proszę. Nie jestem pewna, czy sama dam radę – wyznałam, opadając z sił. Teoretycznie mogłam poprosić Penny, ale z Ashtonem czułam się pewniej, jakbym bez problemu umiała poradzić sobie ze wszystkim.
– O co chodzi?
– Potrzebuję dostać się na dworzec, bo muszę z kimś porozmawiać.
– A nie możesz sama, bo? – dociekał jawnie zainteresowany.
Przyznać się czy skłamać?
– Przy tobie czuję się śmielej – odrzekłam zgodnie z prawdą. Nie spodziewałam się żadnej konkretnej reakcji, ale kiedy westchnął głośno, uśmiechnęłam się.
– Dobra. Tylko streść się. Nie mam całego dnia.
– Dziękuję! – uradowałam się i bezceremonialnie rzuciłam w niego plecakiem. – Trzymaj, bo ciężkie.
Sama złapałam koc pod pachę, wyminęłam Irwina i zeszłam na dół. Cicho przekląwszy, Ashton ruszył za mną. Jadąc samochodem, przypomniałam sobie o najważniejszym. Zapomniałam zapakować jedzenia. Poprosiłam więc Ashtona o zatrzymanie przed jakimś sklepem.
– Pożyczysz dwudziestkę?  – spytałam lekko skrępowana.
– Najpierw niszczysz mi randkę, potem wywozisz w miasto, a teraz chcesz okraść?
– Nie bądź śmieszny. – Wywróciłam oczami. – Oddam ci, kiedy tylko wrócimy do domu. Nie wzięłam portfela.
Bez gmerania podał mi dwadzieścia dolarów. Obdarzyłam go więc najbardziej radosnym uśmiechem, na jaki było mnie stać. Miałam nadzieję, że chwilowo wystarczył. Wróciłam po piętnastu minutach z siatką w ręku, zastając Ashtona rozwalonego na siedzeniu, palącego papierosa i klikającego coś w telefonie.
– To zgubny nałóg. – Pokazałam na fajkę, wsiadłszy do środka. – Ostatnio pobiliście się o to z Lukiem, pamiętasz?
– Ta, jasne.
I faktycznie wyrzucił papierosa przez okno. Tylko wcześniej nie omieszkał chuchnąć mi dymem prosto w twarz, przez co się zakrztusiłam. Boże, jak to strasznie śmierdziało. Rzuciłam mu surowe spojrzenie, ale się nie przejął. Ruszył z piskiem opon. Na szczęście po włączeniu do ruchu, od razu zwolnił. Najwyraźniej pamiętał moją ostatnią przygodę z szybką jazdą.
– Mam wjeżdżać na parking dworca?
– Tak właściwie, to od razu za dworcem w prawo jest wąska ścieżka. Jakbyś nią pojechał i zatrzymał się przed takim starym, opuszczonym blokowiskiem.
Ashton w odpowiedzi uniósł jedynie brwi.
Na miejsce dojechaliśmy po około pięciu minutach. Widząc mój stary dom, w którym mieszkałam ponad rok, poczułam ukłucie w sercu. Tak bardzo bałam się tam wchodzić i spotykać znów z tymi biednymi ludźmi. Dlaczego odkąd zamieszkałam z Irwinami, ani razu tutaj nie przyjechałam, nie przywiozłam im ciepłych rzeczy ani jedzenia? Stałam się egoistką. Zapomniałam o starych przyjaciołach, którzy się mną opiekowali. Poczułam samotną łzę spływającą po policzku. Nie mogłam teraz uciec ani tym bardziej się poddać. Pociągnęłam nosem i pokręciłam głową, wyzbywając się smutku.
– Jeżeli bardzo się śpieszysz, nie musisz czekać – zwróciłam się do Ashtona. – Poradzę sobie. Dziękuję za podwózkę.
Kiedy złapałam za klamkę, chcąc wysiąść, poczułam uścisk na nodze.
– Chyba nie myślisz, że puszczę cię tam samą?
– Niby czemu? – zdziwiłam się.
– Do tej rudery? Przecież ktoś może cię tam zabić!
– Okej – uśmiechnęłam się smutno. – Chodź. I wiedz, że ta rudera była moim domem przez rok.
Na twarzy Ashtona pojawił się grymas, ale nic więcej nie powiedział. Plecak zarzucił na plecy i wziął też ode mnie reklamówkę z jedzeniem. Weszliśmy do środka. Im bardziej w głąb, tym ogarniała nas większa ciemność. Na szczęście miałam przy sobie latarkę.
– Uważaj, zaraz będzie spadek.
Nie spodziewałam się, że będę pamiętać to miejsce aż tak dokładnie. Schyliłam się, by przypadkiem nie uderzyć w wystającą blachę, a Ashton poszedł moim śladem. Szłam przodem, prowadząc. Trochę szkoda, bo naprawdę bardzo chciałam zobaczyć minę Irwina. Czuł obrzydzenie, zniecierpliwienie, a może lekki strach i współczucie? Odrzuciłam od siebie te głupie myśli, skupiając się na zadaniu. Musiałam znaleźć Jasmine. Modliłam się, by dziewczyna nie zmieniła swojego lokum. Inaczej nigdy bym jej nie znalazła, a wsadzenie dyrektora do więzienia stałoby się jedynie czczym życzeniem.
– Delilah?
Stanęłam w miejscu niczym wryta. Pamiętałam ten głos.
– Sebastian? – spytałam niepewna. Z półmroku wyłoniła się postać wysokiego chłopaka. Wyglądał przerażająco, ale dostrzegając mnie, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Wzruszyłam się.
– To naprawdę ty? – pytał, kompletnie nie dowierzając. – Jakim cudem? Myśleliśmy, że umarłaś czy coś...
– Jak widać, jeszcze żyję.
Sebastian nie zaśmiał się z żartu, za to podszedł i wziął mnie w ramiona. Pocałował w policzek, aż wreszcie głośno odetchnął.
– Ładnie pachniesz. Tęskniłem za tobą, mała.
– Khm... – wtrącił się niespodziewanie Irwin, chrząkając.
– Ach, no tak. Sebastianie, poznaj Ashtona.
Chłopcy zmierzyli się spojrzeniami, po czym uścisnęli sobie dłonie. Zrobiło się trochę niezręcznie, ale w tej chwili miałam to głęboko gdzieś. Cieszyłam się, że zostałam przyjęta jak stara przyjaciółka, a nie zdrajczyni.
– Sebastianie, potrzebuję pomocy – przyznałam bez zbędnych ogródek. – Czy Jasmine nadal tu mieszka?
– Jasne. Chyba jeszcze nie poszła na łowy. A co?
– Muszę z nią koniecznie porozmawiać. Zaprowadzisz nas? – zapytałam, pokazując ręką na mnie i Ashtona. Sebastian zwątpił, ale wreszcie pokiwał głową.
– Chodźcie.
Ruszyliśmy za chłopakiem i już po dwóch skrętach znaleźliśmy się tuż przed zawiniętą w kurtkę i opartą o ścianę dziewczynę. Blondynka wyglądała na zmarnowaną.
– Cześć, Jasmine – przywitałam się, przyciągając jej wzrok. – To ja. Delilah.
– Delilah? Mosley?
Wstała na trzęsących się nogach. Pomrugała parokrotnie.
– Tak. Mam coś dla ciebie – powiedziałam, po czym zaraz się poprawiłam: – Dla was.
Sebastian i Jasmine zmarszczyli czoło. Pochwyciłam siatkę od Ashtona i im podałam, a potem to samo uczyniłam z plecakiem.
– Skąd? Jak? – pytała oczarowana Jasmine, wpatrując się w jedzenie.
– Ach, no i jeszcze to. – Podałam koc. – Przepraszam, że tylko jeden. Ja... nie pomyślałam.
Jasmine najzwyczajniej w świecie się rozpłakała. Chciałam do niej podejść i przytulić, ale Sebastian mnie wyprzedził. Wziął dziewczynę w ramiona i mówiąc czule, starał się uspokoić. Po twarzy znów poczułam cieknące łzy, więc szybko je wytarłam. Nie mogłam się jeszcze rozkleić. Dopóki nie porozmawiam szczerze z Jasmine, nie wyjaśnimy sobie wszystkiego, nie wolno mi było płakać. Ashton złapał mnie za dłoń i mocno ścisnął. Odwzajemniłam uścisk, czując chwilowy przypływ odwagi.
– Co się z tobą działo, Delilah? – wyjąkała Jasmine.
– Kiedyś ci opowiem. Teraz potrzebuję twojej pomocy – wyznałam. – Ja... nie mam pojęcia, jak zacząć.
– Po tym co dla nas przyniosłaś, zrobię wszystko.
Pokiwałam głową.
– Chodzi o dyrektora Milesa. Ja... Wiem, co on ci zrobił. – Przełknęłam ślinę, czując suchość w gardle. – Nie byłaś jedyna, Jasmine. Miles prawie codziennie zapraszał kogoś do gabinetu i... Musimy to przerwać. Te dziewczyny, które nadal tam mieszkają... Trzeba je uratować.
– Ale co my możemy zrobić? Nikt nam nie uwierzy.
– Wcale nie. Jest taka wspaniała kobieta, która – westchnęłam głośno – uratowała mnie. Mieszkałam z nią i jej rodziną, zawsze mi pomagała. Poprosiła mnie o jedną rzecz, więc nie mogłam odmówić. Znów chce nam pomóc, Jasmine. Chce wsadzić Milesa do więzienia. Potrzebuje tylko naszych zeznań. Im więcej, tym lepiej. Dlatego pomyślałam, że...
– Nie – przerwała mi. Na jej twarzy pojawił się grymas złości. – Przez cały czas spałaś sobie w przytulnym domu, pod dachem, mając ciągle jedzenie? Dopiero teraz sobie o nas przypomniałaś? Jesteś okropna! Jak mogłaś?! Myślałam, że się przyjaźnimy!
– Przyjaźnimy się!
– Prawdziwa przyjaciółka, żyjąc jak królowa, nie zapomniałaby o mnie. O nas. I teraz chcesz, żebyśmy ci pomogli? – zaśmiała się gardłowo, po czym zaczęła kaszleć. – Dziwnym trafem przylazłaś do nas dopiero, kiedy czegoś potrzebowałaś.
Milczałam.
Jasmine miała cholerną rację! Moja podłość nie znała granic. Czułam się, jakbym została kopnięta prosto w żołądek. Zrobiło mi się niedobrze, miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
– Jasmine...
– Nie jasminuj mi teraz! Jesteś cholerną egoistką, Delilah! – wykrzyczała mi twarz. Odwróciła się plecami. – Nie chcę cię tu więcej widzieć. Wracaj do swoich pałaców i żyj dalej!
Zlękniona spojrzałam na Sebastiana, ale jedynie uciekł wzrokiem.
– Przepraszam, Jasmine. Ja... Ja nie mam na to wytłumaczenia. Przepraszam – plątałam się. – Proszę, masz tutaj adres kancelarii. Kiedy zmienisz zdanie, błagam, przyjdź i zeznaj. Nie musisz tego robić dla mnie... bo na to nie zasłużyłam, ale dla innych dziewczyn. Pamiętaj, one nadal tam mieszkają. Ja... Przepraszam.
Położyłam wizytówkę Penny na plecaku, po czym ruszyłam biegiem do wyjścia. Wreszcie mogłam uwolnić emocję. Kiedy więc stanęłam przed samochodem, rozryczałam się jak głupia. Ashton dobiegł i przytulił mnie. Objęłam go mocniej, jakby stał się ostatnim ratunkiem, i nadal szlochałam. Parę razy nie mogłam złapać oddechu. Nie wiedziałam, ile tak staliśmy, ale Ashtonowi wreszcie udało się wsadzić mnie do auta. Uspokoiłam się nieco, chociaż łzy nadal płynęły. Jego dłoń pokrzepiająco ściskała moje kolano przez całą drogę.
– Nie dam rady teraz wrócić do domu – wychrypiałam. – Penny nie może mnie takiej zobaczyć.
– Nie pojedziemy więc do domu.
O nic więcej nie pytałam. Uspokojona, ale ciągle niespokojna, wpatrywałam się w mijane krajobrazy za oknem. W głowie czułam pustkę. Zatrzymaliśmy się przed garażem, w którym chłopaki robili próby zespołu. Nawet słowem nie pisnęłam, kiedy Ashton złapał za moją rękę i poprowadził na tył, a później drabiną do góry. Znaleźliśmy się na dachu. Westchnęłam głośno, gdy wiatr miło połaskotał mnie w twarz. Usiedliśmy przy murku, rozkoszując się świeżym powietrzem. Oparłam się o klatkę piersiową Ashtona, ale zamiast odepchnięcia, poczułam jego silne ramię owijające się wokół. Zaczął głaskać mnie po włosach.
– Dziękuję. Gdyby nie ty... to... – wciągnęłam powietrze, czując dreszcze.
– Csiii, już dobrze, Delilah, nie płacz.
Dopiero po słowach Ashtona zauważyłam kolejną falę łez, która napłynęła naprawdę niepostrzeżenie.
– Przepraszam, że to widziałeś.
– To ja powinienem cię przeprosić, Delilah – westchnął głęboko, przejeżdżając ręką po twarzy. Wyglądał na prawdziwie skruszonego. – Przepraszam za moje zachowanie, że cię tak traktowałem. Nie wiedziałem, przez co musiałaś przejść.
– To nic.
– To raczej wszystko. Już nigdy więcej cię nie skrzywdzę, Delilah. Obiecuję.
Uniosłam wzrok do góry, dostrzegając błysk w oczach chłopaka. Biła od niego pewność siebie, więc uwierzyłam. Zresztą, nawet gdyby kłamał, i tak bym mu uwierzyła.
– Co to za miejsce? – zapytałam.
– Dach garażu.
– No, wiem. – Wywróciłam oczami. – Chodziło mi, dlaczego jesteśmy akurat tutaj?
– Często przychodzę na ten dach – wyznał, zaskakując mnie. – Kiedy potrzebuję ciszy, żeby coś przemyśleć, a czasem uciec. Pomyślałem, że tobie też przyda się chwila spokoju. A tu nikt ci nie przeszkodzi.
Uśmiechnęłam się, tylko na tyle było mnie stać.
– Czyli rozumiem, że między nami zgoda? Zero wyzwisk, kłótni i poniżania? – zapytałam z nadzieją.
Ashton przygryzł wargę.
– Tak, dziewczynko z ulicy. Mamy rozejm.
– Hej! – oburzyłam się za tę głupią ksywkę. Dałam mu sójkę w bok. – Miało nie być wyzwisk.
W odpowiedzi roześmiał się, mocniej przyciągając mnie do swojej klatki piersiowej. Reszta dnia upłynęła na spokojnej rozmowie. Czasami pokusiliśmy się nawet na jakieś żarty. Jedno było pewne, to dzięki Ashtonowi udało mi się szybko pozbierać. Kto by się spodziewał, że dupek w głębi serca okaże się sympatycznym chłopakiem o zabójczym zapachu? Po raz kolejny mimowolnie zaciągnęłam się jego perfumami, które wywoływały szybsze bicie serca i ciepło rozchodzące się po ciele.

6 komentarzy:

  1. Ooo.. Fajny rozdział.<3 Długo kazałaś czekać Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Wiem, ale następny będzie niemalże od razu. :P

      Usuń
  2. ale słodko :)
    P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potem chyba będzie jeszcze "słodziaśniej" - aż się boję ;P

      Usuń
  3. Wzruszający :')

    OdpowiedzUsuń