11 października 2017

Fortuna kołem się toczy (39)

39. Nic się nie da zmienić: statystycznie wypada jedna śmierć na jednego człowieka
~ Krzysztof Mętrak

Następnego dnia James obudził się z dziwnym przeczuciem, że coś było nie tak. Wstał z łóżka i po cichu skierował się do łazienki pod prysznic. Kąpiel nie trwała długo, więc parę chwil później na powrót znalazł się w dormitorium. Zastanawiała go ta poranna pobudka, tym bardziej że dzisiaj była sobota, czyli dzień wolny od zajęć.
Przejechawszy ręką po jeszcze mokrych włosach, James rozejrzał się po pokoju. Syriusz pochrapywał w poduszkę, na pewno śniąc o Dorcas lub innych przyjemnościach. Remus wyglądał na kompletnie wyczerpanego, co właściwie Pottera nie zdziwiło. Wczoraj była pełnia. Regulus za to... James zastygł w miejscu. Pierwszy raz wokół łóżka dawnego Ślizgona nie błyszczała bariera ochronna. Czyżby zapomniał? Czy raczej postanowił postawić wszystko na jedną kartę i zaufać?
Zszedł na dół do Pokoju Wspólnego.
Przywiał się z paroma osobami, a dostrzegając Anne siedzącą na kanapie i zaczytującą się w jakiejś lekturze, od razu do niej podszedł. Legł obok, tym samym zwracając uwagę dziewczyny.
– Dzień dobry – przywitała się.
– Cześć – odparł James i ziewnął szeroko, na widok czego Anne parsknęła śmiechem.
– Widzę, że ktoś się nie wyspał? Nie spodziewałam się zastać żadnego z was przed dwunastą, a co dopiero o ósmej trzydzieści. Nie możesz spać?
James wzruszył ramionami.
– Pospałbym jeszcze, ale... Mam dziwne przeczucie – zwierzył się, ale postanowił szybko zmienić temat. Nie chciał, by przyjaciółka drążyła. – Regulus nie wyczarował bariery.
– Co?
– Bariery ochronnej. Co noc każdy z nas taką rzuca wokół łóżka – wyjaśnił. – No, wiesz, na wszelki wypadek.
– Serio? – zdziwiła się szczerze Anne. – To głupie.
– A to niby dlaczego?
– Ano dlatego, że Regulus raczej nie skrzywdziłby własnego brata, hm? Nie wydaje się być zły – dodała, przygryzając niepewnie wargę.
– Nie znasz go. Poza tym może i nie zrobiłby niczego Łapie, ale pewnie by się nie powstrzymywał przed rzuceniem paru zaklęć na Lunatyka czy na mnie. Regulus wcale nie jest dobry, Anne. Pamiętasz, jak potraktował Dorcas?
Wisborn kiwnęła smętnie głową.
– Tak, pamiętam.
James chciał dodać coś jeszcze, ale powstrzymał go dźwięk pukania w szybę. Odwrócił się w stronę okna i dostrzegł własną płomykówkę z listem przywiązanym do nóżki. Bez namysłu wpuścił ptaka do środka i głaszcząc go po główce, przeczytał krótką wiadomość od profesora Dumbledore’a. Zmarszczył czoło niepewny, ale też lekko zestresowany. Dlaczego dyrektor postanowił wezwać go tak rano do gabinetu? Zerwał się z kanapy i ruszył w stronę wyjścia.
– Muszę iść. Na razie – zdążył jeszcze powiedzieć Anne, nim całkowicie zniknął w przejściu.
Przez korytarze szedł szybko, starając się nie gdybać. Czyżby nieświadomie coś przeskrobał? Próbował przypomnieć sobie ostatnie dni, a nawet tygodnie, lecz nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy. Całkiem pochłonęło go uskutecznianiem planu rozkochania w sobie Lily, że zapomniał o jakichkolwiek kawałach. Łapa non stop spotykał się z Dorcas, a Remus próbował polepszyć swoje relacje z Lissie. Glizdek za to znalazł się w Slytherinie, co dodatkowo wybiło Huncwotów z równowagi. Żadnych kawałów więc nie zrobili.
W takim razie o co chodziło Dumbledore’owi?
Około dwie minuty po wypowiedzeniu hasła, które dyrektor zapisał mu w notce, znajdował się już w gabinecie. Przywitał się z dyrektorem i usiadł na wskazanym miejscu. Chwilę trwało, nim którekolwiek z nich się odezwało.
James odchrząknął niepewnie i przekręcił się na krześle pod czujną obserwacją profesora.
– Wezwał mnie pan, bo?
– Nie mam dobrych wiadomości, mój drogi chłopcze – westchnął smutno Dumbledore, składając dłonie, na których następnie wsparł podbródek. – Jak zapewne zdążyłeś się dowiedzieć od panny Evans, w nocy miał miejsce atak Śmierciożerców na Azkaban.
– Proszę jej za to nie karać – wtrącił się szybko Potter. – Lily, ona nie chciała...
– Doskonale rozumiem pobudki, jakie nią kierowały, James. Nie winię Lily.
– To więc o co... – James raptownie zamilkł, uświadamiając sobie najgorsze. – Chodzi o tatę, tak? Stało mu się coś podczas tego ataku? W końcu jest Aurorem i...
– Nie, James, z twoim tatą jest wszystko w porządku. Oczywiście, nie licząc lekkich obrażeń, ale z tego wyjdzie. Dorea nie miała takiego szczęścia, niestety. Została rażona silnym zaklęciem i aktualnie przebywa w Mungu. Zapadła w pozaklęciową śpiączkę. Przykro mi, James.
Chłopak otworzył usta w totalnym zdziwieniu.
– Mama? Ale jak.. Ale jak to się stało? Przecież mama pracuje w burze. Dlaczego była obecna przy tym ataku? – ciągle pytając, poderwał się na nogi.
– Mimo szczerych chęci nie mogę ci powiedzieć.
– Moja mama leży w szpitalu, a pan nie chce mi powiedzieć dlaczego?! – krzyknął rozwścieczony James, wpatrując się w Dumbledore’a przymrużonymi oczami.
– Powinieneś dowiedzieć się tego bezpośrednio od Dorei lub Charlesa.
– Pan chyba sobie żartuje, profesorze?!
Potter nie mógł uwierzyć. Jeszcze nigdy nie spotkał się z taką bezczelnością u Dumbledore’a. Niby na jakiej podstawie nie zamierzał mu nic mówić? To jakaś cholerna tajemnica, którą można powierzyć tylko najbardziej zaufanym? Czy przypadkiem James nie raz, nie dwa dowiódł swojej lojalności względem dyrektora?
– Nie, James, w tej chwili nie jestem skory do żartów – westchnął głośno. – W każdej chwili możesz się przenieść do św. Munga i zostać przy mamie tak długo, jak sobie życzysz. Czy mam stworzyć świstoklik?
– Tak.
Bez wahania pokiwał głową. Powinien podziękować, ale w tym momencie czuł się zbyt zraniony. W skupieniu patrzył, jak Dumbledore rzuca zaklęcie na jedno z jego piór.
– Kiedy postanowisz wrócić, wystarczy dotknąć pióro różdżką i powiedzieć: „Hogwart”.
– Dobrze.
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi, a potem do gabinetu wparowała Lily Evans. W ręku trzymała jakąś kartę, wzrok miała zamyślony, ale minę zdecydowaną.
– Profesorze Dumbledore, muszę o... James? – Zatrzymała się zaszokowana tuż przez przyjacielem. Był ostatnią osobą, której się tutaj spodziewała. Zlustrowała chłopaka wzrokiem, po czym westchnęła: – Coś się stało, prawda?
– Mama jest w śpiączce. Leży w Mungu.
Lily wciągnęła głośno powietrze, przytykając dłoń do ust.
– O Boże, jak to się stało?! Czy wszystko z nią w porządku? Merlinie, oczywiście, że nie, po co pytam? James, musimy tam jechać! – ewidentnie się denerwowała, ponieważ dostała słowotoku. Chwyciła go za rękę, którą zaraz potrząsnęła.
– Właśnie miałem taki zamiar, Lily.
Kiwnął głową w stronę pióra.
– Jadę z tobą. Mogę profesorze, prawda? – dodała, przypominając sobie o dyrektorze. Popatrzyła na staruszka, który uśmiechnął się smutno.
– Tak, masz moją zgodę, Lily. Tylko powiedz, czy coś cię gryzie? Przyszłaś tutaj z nadzieją wyjaśnienia mi pewnej sprawy. Nie mylę się, prawda?
– Teraz to nieważne, panie profesorze – odparła jedynie, ściskając mocniej dłoń Jamesa. Swoje problemy odrzuciła na dalszy plan, martwiąc się teraz wyłącznie stanem fizycznym pani Potter oraz psychicznym jej syna. Gdyby coś się stało Dorei... Natychmiast odpędziła te ponure myśli. – Możemy już iść?
Albus nieznacznie kiwnął głową, ale to wystarczyło. James, obejmując Lily w pasie, złapał pióro. Dwie sekundy i jakieś piętnaście obrotów później znaleźli się na jednym z pięter św. Munga. Lily rozglądała się z wielką uwagą, ponieważ znajdowała się tu pierwszy raz w życiu. Miała również nadzieję, że ostatni, bo nienawidziła szpitali. Szczególnie ich ponurej atmosfery i tego gryzącego w nos zapachu eliksirów i chorób. James nagle wyrwał do przodu, więc bez słowa ruszyła za nim, a chwilę później stali nad skuloną sylwetką Charlesa Pottera. Mężczyzna siedział pod jedną z sal, głowę trzymając w dłoniach.
– Tato!
Starszy Potter drgnął na dźwięk znajomego głosu i podniósł wzrok. Dostrzegając syna, jego twarz jeszcze bardziej zmizerniała. Chwilę później obejmowali się mocno, przez co Lily poczuła się jak piąte koło u wozu. Starała się patrzeć gdziekolwiek indziej, byle nie na tą przerażająco smutną scenę. W oczach wezbrały się łzy.
– Co tu robicie, dzieciaki? – zachrypiał Charles, gdy odsunęli się od siebie z synem. Teraz przeniósł spojrzenie na dziewczynę i nie marnując czasu, przygarnął ją w ramiona jak wcześniej Jamesa. – Lila, tak się cieszę, że jesteś – wyszeptał w jej włosy.
Wreszcie odstąpił o krok, odchrząknąwszy.
– Co z mamą? – spytał James. – Gdzie ona jest? Chcę ją zobaczyć.
– Na razie uzdrowiciele zabrali ją na jakieś badania. Próbują wybudzić Doreę ze śpiączki.
– Dlaczego w ogóle mama była z tobą na akcji? Przecież nie jest cholernym Aurorem! – wykrzyknął kompletnie wytrącony z równowagi James. – Wiedziałeś, że mama tam jest?
– Tak.
– To dlaczego jej nie powstrzymałeś?! Mama nie została przeszkolona! Ja nie rozumiem! Ani ciebie, ani Dumbledore’a, ani tym bardziej mamy! Po cholerę tam polazła?!
– James, przestań – wtrąciła się niespodziewanie Lily, tym samym zwracając na siebie uwagę chłopaka. – Rozumiem, jak się czujesz, ale nie pozwala ci to wyżywać się na własnym tacie. Usiądź obok i posłuchajmy, co pan Potter ma do powiedzenia.
Poklepała miejsce tuż przy sobie i z uporem wpatrywała się w przyjaciela. Wreszcie odetchnął głęboko i dostosował się do słów Lily, która niemal od razu splotła ich palce razem. Gestem tym chciała dodać otuchy zarówno Jimowi jak i sobie.
– Muszę wam o czymś powiedzieć, dzieciaki, ale to jest sekret, którego nikomu nie możecie zdradzić. Mówiąc „nikomu”, James, mam to dosłownie na myśli, czyli ani Syriuszowi, ani Remusowi, rozumiemy się?
Lily kiwnęła głową, za to Jim zmarszczył czoło. Nie zwykł zatajać przed Łapą czegokolwiek.
– Jasne – westchnął wreszcie. – Ale skoro to taki wielki sekret, dlaczego nam o tym mówisz?
– Ogólnie to Dumbledore decyduje o tym, kogo wdrążyć w temat. Dostałem oficjalne pozwolenie, by opowiedzieć wam o Zakonie. Syriusz i Remus będą musieli poczekać na inny moment.
– O Zakonie?
– Tak, Lily. Zakon Feniksa to tajna organizacja stworzona przez Dumbledore’a, skupiająca się na walce z Voldemortem i jego poplecznikami. Należą do niej wyłącznie najbardziej zaufani czarodzieje, w tym też Dorea i ja. Twoja mama, James, jest jedną z najbardziej utalentowanych czarownic... Zawsze radziła sobie w bitwach. Gdybym wiedział, że tak się to skończy...
– Nie mógł pan tego przewidzieć, panie Potter – wtrąciła się Lily i położyła mężczyźnie rękę na ramieniu.
– Mogłem ją lepiej pilnować, ale ten Śmierciożerca tak nagle wyskoczył zza krzaków. Nie zdołałem powstrzymać zaklęcia i...
Raptownie przerwał, bo głos mu zadrżał.
– Ile osób jest w tym zakonie? – zapytał niespodziewanie James.
– Około dwudziestu? Może trzydziestu?
– Czy ktoś jeszcze ucierpiał?
– Dwie osoby zginęły, a trzy zostały ranne. W tym twoja matka – westchnął głęboko, po czym przetarł twarz dłonią.
– To moja wina – wyznała nagle Lily, przymykając oczy. – Gdybym nie poszła wtedy do profesora Dumbledore’a  i nie powiedziała o tym ataku, pani Potter by tu nie było...
Obaj Potterowie popatrzyli na dziewczynę z zaskoczeniem, jednak to Charles odezwał się pierwszy:
– Nawet nie waż się tak myśleć, Lila. Zrobiłaś więcej dobrego niż złego. Dzięki tobie zdołaliśmy powstrzymać groźnych zbirów przed ucieczką. Owszem, paru zwiało, ale w porównaniu ze szkodami, które mogłyby powstać, gdybyśmy o niczym nie wiedzieli, to niewielka cena. Voldemort nie dostał tego, czego pragnął. Jako członek Zakonu jestem z tego faktu cholernie zadowolony...
Wywód przerwał uzdrowiciel, który do nich podszedł i poprosił Charlesa na słówko. Pan Potter uśmiechnął się do dzieciaków smutno, po czym odszedł na stronę. Lily obserwowała go, dopóki James skutecznie nie odwrócił jej uwagi. Złapał ją za podbródek, przez co dziewczyna wpatrywała się teraz prosto w orzechowe tęczówki przyjaciela.
– Liluś, ojciec ma rację.
– No, nie wiem...
– Lily – westchnął głośno i przygarnął ją bliżej do siebie. – To nie twoja wina. Podjęłaś najlepszą decyzję z możliwych. Uwierz mi.
Evans nie odpowiedziała.
– Mogę cię o coś zapytać? – zaczął po paru minutach milczenia, ale nie czekał na zgodę. – Dlaczego przyszłaś dzisiaj do Dumbledore’a?
– Ech, to nic ważnego.
– Wszystko, co związane z tobą, jest ważne – zaoponował natychmiast James. Odsunął się nieco od rudowłosej, co poskutkowało dokładnym lustrowaniem zmieniającej się mimiki jej twarz. Lily zarumieniła się lekko.
– Dostałam kolejną notkę. Znów taka sama akcja. Kartka nagle pojawiła się w kieszeni.
– Co tam było napisane?
– „Wolność to kolejny krok do dokończenia pewnych spraw. Zacznij się bać, Lily Evans”.
– Po powrocie do Hogwartu masz natychmiast iść do Dumbledore’a. Nie żartuję – rozkazał James głosem nieznającym sprzeciwu. – Ta osoba ewidentnie chce cię skrzywdzić.
Na samą myśl James się wzdrygnął.
– Dobrze.
Nie chciała się z nim spierać, tym bardziej że sama się denerwowała. Jeszcze nigdy Lily nie dostała pisemnej groźby brzmiącej aż tak poważnie i szczerze. Od otrzymania pierwszej karteczki ciągle zastanawiała się nad adresatem, ale żaden konkretny człowiek nie przychodził jej do głowy. Evans nie przypominała sobie też, by zalazła komuś tak mocno za skórę, żeby ktoś chciał się mścić. Raczej starała się żyć niekonfliktowo i w przyjaźni.
Charles wrócił do dzieciaków jeszcze bardziej przygnębiony.
– Wszystko okej? Co z mamą? – spytał natychmiast James. – Tato?
– Musimy wybrać.
– Co?
– Musimy wybrać – powtórzył pan Potter i odchrząknął głośno. Czuł się, jakby dostał obuchem po głowie. – Musimy zdecydować, czy wybudzić Doreę ze śpiączki, czy nie.
– Czemu zabrzmiało to tak groźnie?
– Jeżeli zadecydujemy pozostawić ją w śpiączce, Dorea nigdy się nie obudzi, ale będzie żyła.
– A jeżeli będziemy chcieli wybudzić mamę? – zadał pytanie Jim, przygryzając dolną wargę jako oznakę niepewności. Przeczuwał, że odpowiedź kompletnie nie przypadnie mu do gustu.
– Uzdrowiciel Johanes powiedział, że podczas próby odwrócenia uroku może dojść do pewnego rodzaju komplikacji. Istnieje pięćdziesiąt procent szans na powodzenie, ale nie wiedzą, co się stanie później.
– Co dokładnie znaczy: „nie wiedzą”?
– To, że z Doreą może stać się dosłownie wszystko! – Charles nie wytrzymał. Najpierw krzyknął, zrywając się na równe nogi, a potem zaczął krążyć wokół ze zdenerwowania. – Może stracić pamięć, może nie potrafić mówić, zamienić w warzywo, mieć umysł trzylatka. Może nawet umrzeć!
James wskutek słów ojca jeszcze bardziej spąsowiał. Nie wiedział, co robić, co zdecydować. Z jednej strony chciał podjąć wyzwanie, ale czy warto było aż tak ryzykować? Gdzie w grę wchodziło życie jego mamy? Potrafiłby pogodzić się z jej utratą?
– Zróbmy to – wyszeptał nagle, z uporczywością patrząc na ojca. Charles stanął w miejscu, nie mogąc uwierzyć w słowa syna. – Obudźmy ją.
– Ale...
– Myślisz, że mama chciałaby, żeby ją tak zostawić? Myślisz, że byłaby z tego powodu szczęśliwa? Odkąd pamiętam, zawsze kazała mi wypływać na głęboką wodę i nie bać się ryzykować. Szczególnie gdy gra była warta zachodu. – Kątem oka zerknął na siedzącą obok Lily. – Mama by nas przeklęła, gdyby się dowiedziała o naszym tchórzostwie.
W oczach pana Pottera zawitały łzy. Uspokoił się na tyle, by z powrotem usiąść na krześle. Zamiast jednak patrzeć na syna, wpatrywał się we własne dłonie, jakby w nich szukał odpowiedzi. Zgadzał się ze słowami Jamesa, ale czy naprawdę warto być aż tak lekkomyślnym i postawić na szalę życie własnej żony? Mimowolnie przed oczami pojawił się obraz stojącej naprzeciwko Dorei. Założyła ręce pod boki i groźnie wpatrywała się w męża:
„Charlesie Potterze, co ty masz w tej łepetynie? Żeby oddawać walkę walkowerem? O ile pamiętam, nie zgodziłam się wychodzić ani za tchórza, ani tym bardziej za barana!”
Kącik jego ust powędrował nieznacznie ku górze. Otrząsnął się.
– Dobrze. Idę powiedzieć Johanesowi o naszej decyzji – wydusił wreszcie Charles i kiwając głową, odszedł poszukać uzdrowiciela.
– Myślisz, że dobrze robimy? Że chcemy ją wybudzić?
James ścisnął mocniej dłoń Lily.
– Nie powinnam się wtrącać, Jim. W końcu to do was należy ostateczna decyzja. Jednak – dodała, po chwili zamyślenia – gdyby to moja mama znalazła się w podobnej sytuacji... Tak, Jim, postąpiłabym identycznie.
– Dziękuję.
Kolejne piętnaście minut przesiedzieli w zupełnej ciszy, każde pogrążone we własnych myślach. James walczył z natłokiem nieprzyjemnych obrazów podsyłanych przez podświadomość, modląc się o sukces. Lily za to próbowała wymyślić, jak choć trochę poprawić nastrój przyjaciela. Wyglądał na kompletnie przybitego, na widok czego pękało jej serce. W celu dodania Jamesowi otuchy nieprzerwanie pocierała kciukiem zewnętrzną część jego dłoni. Miała również wielką ochotę rozwiać smutek oraz rodzące się nowe obawy i pocałować go. Tak, naprawdę marzyła o ustach Jamesa Pottera, o tym, aby oboje się zatracili...
Lily natychmiast się skarciła, ale rumieniec zdążył już wpełznąć na jej policzki. Toczyła się bitwa o życie pani Potter, a ona zamiast się martwić, myślała o sobie i swoich romantycznych zapędach.
– Liluś? Dobrze się czujesz? – spytał niespodziewanie James.
– Tak, a co?
– Wbijasz mi paznokcie w rękę.
Evans opuściła głowę na ich splecione dłonie. Faktycznie, kurczowo ściskała palce Jamesa, aż pobielały, więc natychmiast przestała.
– Przepraszam, zamyśliłam się.
– Nie szkodzi. – Uśmiechnął się nieznacznie, ale szczerze. – W ogóle tak się zastanawiam... Pamiętasz, jak w wakacje rodzice pojechali do Francji? Co się napiłem, a ty pojechałaś do Smitha?
Lily pokiwała głową. Oczywiście, że pamiętała.
A potem się całowaliśmy, pomyślała.
– Zdziwiliśmy się, że wrócili następnego dnia. Myślę, że to wcale nie chodziło o pracę, tylko o ten cały Zakon Feniksa.
– Możesz mieć rację – potaknęła dziewczyna.
– I powiem ci jeszcze coś. Jak tylko wrócimy do Hogwartu, pójdę do Dumbledore’a i też się zapiszę do Zakonu. Nie chcę bezczynnie siedzieć, kiedy Śmierciożercy są na wolności i dzieją się takie rzeczy.
Mówiąc „takie rzeczy”, miał oczywiście na myśli Doreę.
Lily nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ na horyzoncie pojawił się Charles wraz z trojgiem uzdrowicieli. Obok lewitowało łóżko, na którym leżała pani Potter. James zerwał się na równe nogi, od razu podbiegając do matki. Dorea wyglądała, jakby głęboko spała. Jedynie bladość jej skóry mogła wskazywać na jakąkolwiek chorobę.
– Mamo – szepnął ledwo słyszalnie. – Tato, co się dzieje?
Charles odezwał się dopiero, kiedy łóżko Dorei zostało przetransportowane do sali, pod którą wcześniej siedzieli. Pokój był niewielkich rozmiarów, ale jego wnętrze przytłaczało. Białe ściany, małe okno wychodzące na park szpitalny i szafeczka zdecydowanie mogły wprawiać w depresję.
– Będą ją wybudzać.
Gdyby James miałby opisać, jak uzdrowiciele przeprowadzili cały proces, powiedziałby jedno słowo: szybko. Nim się spostrzegł, cała trójka najpierw skierowała różdżki na Doreę, potem z ich końców wystrzeliły fioletowe promienie, aż wreszcie Johanes przystawił do ust kobiety fiolkę z eliksirem. Wystarczyła jedna kropla.
Pani Potter nagle otworzyła oczy, które niemalże od razu zamknęła.
Charles próbował doskoczyć do żony, lecz jeden z uzdrowicieli powstrzymał go gestem dłoni.
– Jeszcze chwila – zażądał Johanes, przystawiając do skroni Dorei różdżkę. Zawahał się. – Jesteście na sto procent pewni?
Popatrzył na dwóch Potterów, którzy szybko pokiwali głowami. Już nie było odwrotu. Jedyne, co im pozostało, to nadzieja. James mimowolnie zacisnął szczękę, modląc się w głębi ducha.
Uzdrowiciel wyszeptał pod nosem zaklęcie po łacinie. Tym razem nie pojawiła się żadna poświata, a Dorea nie otworzyła znowu oczu. Nadal spała, choć na jej twarzy można było dostrzec lekkie drgania mięśni policzków.
– I co? – spytał James. – Czemu mama się nie obudziła?
– Następne godziny będą decydujące, Charles. – Johanes zignorował syna, zwracając się bezpośrednio do męża. – Tylko tyle możemy zrobić. Miej nadzieję, chłopie.
– Dziękuję.
– Nie dziękuj przedwcześnie – westchnął. – Będę się kręcił na oddziale. W razie czego wołaj, natychmiast przybiegnę.
Charles pokiwał głową, po czym usiadł na łóżku żony i złapał ją za rękę. Po wyjściu uzdrowicieli poczuł się o wiele swobodniej, więc pozwolił sobie na czułość. Założył za ucho Dorei kosmyk czarnych włosów, który opadał na oczy, po czym musnął jej wargi. Lily, obserwując pana Pottera i bijący od niego ogrom miłości, zawstydziła się. Nie chciała przeszkadzać w tak prywatnym momencie, dlatego po cichutku wycofała się z pokoju. James ruszył od razu za Evans.
– On ją tak bardzo kocha. – Uśmiechnął się smutno. – Nie poradzi sobie, gdy mama...
– Nie kończ.
– Ale...
– Nie, Jim – przerwała Lily i w przypływie emocji chwyciła jego twarz w obie dłonie. Wpatrywała się w chłopaka uporczywie. – Nawet nie waż się tak myśleć.
– Dzieciaki.
W drzwiach od pokoju pani Potter pojawił się Charles, którego oczy błyszczały.
– Tak? – Lily niczym oparzona odskoczyła od Jamesa, a na jej policzkach pojawił się tak dobrze znany rumieniec.
– Nie chcę wam przeszkadzać, ale Dorea... Jim, mama się obudziła.
James otworzył szeroko oczy i bez dalszego słowa wpadł do pokoju. Pani Potter leżała przebudzona, a widząc syna, uśmiechnęła się lekko.
– Mamo – wyszeptał Jim, natychmiast znajdując się koło kobiety. Złapał ją za dłoń, uśmiechnął się szeroko, a w jego oczach zawitały łzy.
Kobieta patrzyła na Jamesa z czułością. Próbowała pogłaskać go po twarzy, ale czuła się okropnie zmęczona. Marzyła jedynie o chwili snu. Zanim jednak zaśnie, musi powiedzieć najbliższym parę słów.
– Synku, pochyl się bliżej.
– Tak? – Bez gmerania wykonał polecenie Dorei. – Coś czy przynieść? Potrzebujesz czegoś? Wody?
– Nie, kochanie. Wystarczy, że mnie posłuchasz. Synku, chciałabym, żebyś pamiętał, że mimo wszystko zawsze będę przy tobie. Zawsze.
– O czym ty mówisz? – zatrwożył się James.
– Kocham cię najmocniej na świecie i nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jestem z ciebie dumna. – Po policzku pani Potter popłynęła samotna łza. – Masz moje błogosławieństwo w związku z wyborem Lily, ale jeżeli wam się nie uda, nie załamuj się. Na świecie żyje twoja jedyna i jestem pewna, że kiedyś ją znajdziesz.
– Też cię kocham, mamo, ale... Ale dlaczego to brzmi jak pożegnanie?
– Zajmij się ojcem, Jim. Charles, on... Po prostu się nim zajmij. Proszę.
James pokiwał jedynie głową, nie będąc w stanie wydusić żadnego słowa. Gdyby tylko spróbował otworzyć usta, rozpłakałby się jak dziecko.
– Dziękuję, a teraz przyprowadź Lily, dobrze?
– Skąd wiesz, że ona tu w ogóle jest? – zdziwił się.
– Kochanie, matki zawsze wiedzą wszystko – starała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej jedynie lekki grymas. – Kocham cię, synku.
Jim pocałował Doreę w policzek, odszedł parę kroków w tył, przekazał Lily wiadomość i najzwyczajniej w świecie wyszedł z sali. Nie potrafił pogodzić się z faktem, że słowa jego matki brzmiały, jakby zaraz miała umrzeć.
Lily za to ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy i załzawionymi oczami podeszła do łóżka chorej.
– Dzień dobry, pani Potter.
– Lily – wypowiedziała imię dziewczyny z ulgą, ciesząc się, że uda im się zamienić parę słów przed zaśnięciem. Czuła się coraz mocniej wyczerpana. Siłą powstrzymywała ciągle opadające powieki. – Proszę, zaopiekuj się moimi mężczyznami.
– O czym pani mówi? Przecież wybudziła się pani ze śpiączki, a za parę dni pewnie pani wróci do domu.
– Obiecaj, że się nimi zaopiekujesz.
Panna Evans przygryzła wargę.
– Oczywiście, że tak. Ja... Jesteście moją jedyną rodziną – wyznała nagle i pociągnęła nosem.
– Zawsze chciałam mieć taką córkę jak ty.
Więcej słów nie potrzebowały, bo doskonale się zrozumiały. Lily uśmiechnęła się przez łzy i rzucając ostatnie, przewlekłe spojrzenie pani Potter, dołączyła do Jamesa na korytarzu. Chciała zostawić Doreę samą z mężem i dać im odrobinę prywatności. Przeczuwała, że pan Potter potrzebował tego bardziej niż powietrza. Do rzeczywistości przywołało ją głośne przekleństwo wydobywające się z krtani Jima. Chłopak krążył po korytarzu, nie mogąc usiedzieć na miejscu z nerwów. Lily znała tylko jeden sposób na uspokojenie go.
Stanęła tuż przed Jamesem, którego objęła silnie w pasie. Wtuliła się w jego tors i wdychając zapach perfum, powoli zaczynała się odprężać. Trzymanie Lily w ramionach najwidoczniej też poprawiło Jimowi samopoczucie, bo parę sekund później odetchnął głęboko.
– Liluś, ja... Ja nie mogę jej stracić. Mama nie może umrzeć.
Evans naprawdę chciała zaprzeczyć, ale nie mogła. Słowa wypowiedziane przez Doreę brzmiały jednogłośnie, choć Lily pragnęła, by okazały się jedynie ględzeniem chorego. W głębi ducha wiedziała, że były pożegnaniem.
Nagle z pokoju dobiegł mrożący krew w żyłach krzyk Charlesa.
Lily i James, nawet na siebie nie patrząc, natychmiast wpadli do sali. Pani Potter wyglądała, jakby zasnęła, choć obydwoje znali prawdę. Po policzkach dziewczyny zaczęły spływać gorzkie łzy, ale widząc Charlesa potrząsającego żoną i krzyczącego jej imię, rozpłakała się na dobre. Do pokoju prędko wbiegli uzdrowiciele, którzy nieskutecznie próbowali odciągnąć pana Pottera od Dorei.
Lily nie mogła patrzeć na rozpacz Charlesa, wtuliła się więc w przyjaciela i zaszlochała głośno w jego koszulkę.
James za to stał jak porażony prądem i tępo wpatrywał się przed siebie.
Dorea Potter była martwa.

4 komentarze:

  1. Czemu ten rozdział musi być taki smutny :( Rozmowa Jamesa z Doreą była wzruszająca. Szkoda mi Charlesa i Jima.
    Dorea to jedna z lepszych postaci, a ty ją uśmierciłaś :'(
    Czekam na następny i mam nadzieję, że będzie nieco mniej smutny.
    Pozdrawiam
    Zrozpaczona Amy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, szczerze mówiąc, nie widziałam innej opcji. Też uwielbiałam Doreę, ale musiałam ją uśmiercić - potrzebne mi to do dalszej historii... Obiecuję, że kolejne rozdziały będą mniej smutne. :)

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. O nie, nie, nie... to nie tak miało być. Naprawdę bardzo wzruszający rozdział, ale dlaczego nam to robisz. Zdecydowanie Dorea i Charles to jedne z moich ulubionych postaci, a tu proszę. Dobrze, że Lily była z Jamesem. Mam nadzieję, że nam to jakoś wynagrodzisz :D.
    Pozdrawiam Cię
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak wspomniałam nieco wyżej, musiałam uśmiercić Doreę. Wyjaśnienie dlaczego zapewne przyjdzie w kolejnych rozdziałach, a więc cierpliwości. :) Postaram się wynagrodzić, tylko jeszcze nie wiem jak? XD

      Pozdrawiam!

      Usuń