4 października 2017

Fortuna kołem się toczy (38)

38. Panika potrafi zdziałać więcej szkód niż sam atak
~ mistyczna

Po pięciu minutach znalazła się już w wieży, a następnie pędem przeszła Korytarzem Gargulca w stronę jego posągu. Chciała się na chwilę zatrzymać, odsapnąć, lecz sytuacja na to nie pozwalała.
– Toffinki-muffinki – wypowiedziała hasło.
Gargulec ruszył, a Lily wspięła się po schodach. Po zapukaniu do drzwi i głośnym „proszę”, weszła do środka. Bez zwłoki podeszła do biurka dyrektora.
– Panno Evans, co cię do mnie...
– Voldemort zamierza zaatakować Azkaban – wydusiła, niegrzecznie przerywając wpół słowa.
Albus zmarszczył czoło.
– Kiedy?
– Dzisiaj. Może nawet teraz? – westchnęła Lily głęboko. – Wierzy mi pan, panie profesorze?
Dumbledore zerwał się na równe nogi, kompletnie ignorując dalsze słowa Evans. Wykonał różdżką parę dziwnych ruchów, które dziewczyna widziała pierwszy raz w życiu. Następnie naskrobał coś na małym pergaminie i podszedł do obrazu starszego pana w bródce.
– Drogi Brianie, zanieś proszę tę wiadomość bezpośrednio dla Alastora. Powiedz, żeby zwołał wszystkich, i zrób to, proszę, jak najszybciej.
Dyrektor rzucił zaklęcie, wskutek którego karteczka z jego ręki znalazła się w obrazie. Trzymał ją teraz mocno owy Brian, będący dawnym dyrektorem Hogwartu. Lily zrobiła zdziwioną minę. Nie spodziewała się, że takie coś było w ogóle możliwe. Wiedziała, ba, uczyła się o magii już od siedmiu lat, lecz ta ciągle ją zaskakiwała i to w najmniej odpowiednich momentach. Mimo głębokich rozmyślań nadal wzrokiem podążała za profesorem, który wrzucił jakąś okrągłą piłkę w zielone płomienie iskrzące w kominku. Dumbledore wreszcie zatrzymał się, głośno odetchnął i zwrócił twarz w stronę stojącej i osłupiałej uczennicy.
– Dziękuję, Lily, że przyszłaś z tym niezwłocznie do mnie. – Uśmiechnął się, choć nie tak szczerze jak zwykle. Dało radę dostrzec obawę w oczach Dumbledore’a, ale również i dużą determinację.
– Naprawdę mi pan wierzy, profesorze?
– Oczywiście. Nie mam żadnych podstaw do posądzenia cię o kłamstwo, moja droga.
Lily przestąpiła z nogi na nogę.
– Nie zapyta pan, skąd mam te informacje? – Naprawdę musiała się wytłumaczyć. Nie chciała, by dyrektor myślał, że była szpiegiem albo, nie daj Merlinie, poplecznikiem Voldemorta. – Usłyszałam, jak Yaxley mówił to do Regulusa. Byli tam też Bellatrix i Lucjusz Malfoy. Oni mają Mroczny Znak, panie profesorze.
Albus kiwnął głową, wyraźnie zamyślony.
– Dobrze, rozumiem. Lily, prosiłbym teraz o opuszczenie gabinetu. Jak wiesz, muszę załatwić parę spraw – powiedział Dumbledore.
Zanim Evans skierowała się do wyjścia, dwa razy próbowała coś powiedzieć. Wreszcie się poddała. Wtedy jednak dobiegły do niej kolejne słowa Albusa.
– Czy jest coś jeszcze, o czym powinienem wiedzieć?
Lily pomyślała o otrzymanej dzisiaj groźbie na karteczce, po czym powiedziała:
– Nie, nic, profesorze. Zupełnie nic.
– Dobrze – odparł, choć wyglądał, jakby nie do końca jej uwierzył. – Pamiętaj, dopóki ja jestem w Hogwarcie, dopóty wszyscy jesteście bezpieczni. Dlatego nie martw się i daj działać Aurorom. Prosiłbym też o zachowanie tych przykrych wiadomości dla siebie.
– Oczywiście!
Lily potaknęła dwukrotnie.
– Wspaniale. A zatem do widzenia, Lily, i pamiętaj, że ci, którzy szukają pomocy, zawsze ją u mnie znajdą.
Dziewczyna opuściła gabinet z jeszcze większym mętlikiem w głowie niż kiedy tu przyszła. Naturalnie nie żałowała podjętej decyzji i wyznania profesorowi Dumbledore’owi prawdy. Chodziło raczej o coś innego, czego sama do końca nie potrafiła pojąć. Cieszyła się z bezgranicznego zaufania, jakim dyrektor ją darzył, choć mogło wydawać się ono lekko niepokojące. Dlaczego jeden z największych czarodziejów w magicznym świecie ufał komuś tak zwykłemu jak Lily? I to jeszcze pochodzącemu z mugolskiej rodziny? Poza tym dziwił ją fakt reakcji profesora na wzmiankę o Mrocznym Znaku, a raczej brak jakiejkolwiek reakcji. Możliwe, że wiedział wcześniej? Skoro tak, dlaczego nie wyciągnął żadnych konsekwencji typu usunięcia bezpośredniego zagrożenia z Hogwartu? Mogła mu więc wierzyć na słowo, że szkoła była najbezpieczniejszym miejscem, skoro po korytarzach chodzili Śmierciożercy?
Nie wiedziała, co robić. Tułała się po piętrach, wcale nie myśląc, dokąd zmierzała. Szła po prostu przed siebie. Nagle okazało się, że znajdowała się tuż przy wyjściu na błonia. Bez namysłu pchnęła wrota, witając się z chłodnym, jesiennym powietrzem. Nie miała na sobie kurtki, jedynie sweter, dlatego mimowolnie zadygotała z zimna.
Obiecała Dumbledore’owi, że nikomu nie powtórzy ani słowa, ale naprawdę musiała się komuś wygadać. Myśl o przyjaciołach była ulotna, ponieważ nie chciała ich bezsensownie niepokoić. Dzisiaj każde z nich zajmowało się własnymi sprawami. Dorcas wyszła gdzieś z Syriuszem, Lissie podobno musiała porozmawiać o czymś ważnym z Remusem, a Anne... Lily ostatnio straciła kontakt z Wisborn. Niespecjalnie i właściwie nie miała pojęcia, jak to się w ogóle stało. W najbliższej przyszłości postanowiła koniecznie porozmawiać z przyjaciółką.
Mogła iść do swojego chłopaka, Patricka, ale... No, właśnie: ale. Nie chciała z nim rozmawiać. Teoretycznie o nic konkretnego się nie pokłócili, zachowywali się jak zawsze, lecz Lily po prostu zaczęła się od chłopaka oddalać. Poświęcała mu coraz mniej uwagi, a wręcz uciekała, gdy Smith proponował spotkanie lub zwykłą rozmowę.
Najgorszy w całej tej sytuacji był brak zaufania.
Po wakacyjnych wydarzeniach, kiedy Lily do niego pojechała, Patrick całkiem stracił w jej oczach. Właściwie potem ją przeprosił i mu wybaczyła, lecz nieprzyjemne wspomnienia zostały. Poza tym nadal pamiętała zakończenie tego felernego dnia, ciągle czując smak ust Pottera.
Lily mimowolnie zadrżała.
Próbowała zrzucić winę na wiatr, ale doskonale wiedziała, że to kłamstwo. Od pocałunku ich relacja z Jamesem zaczęła się zmieniać. A przynajmniej z jej strony. Coraz częściej myślała o przyjacielu, zastanawiała się, co robił i z kim aktualnie się znajdował. Pragnęła, by nieprzerwanie stał u jej boku. Czuła się wtedy taka kochana i bezpieczna. Lily nie była głupia, wiedziała, że serce płatało jej figle i co oznaczały owe reakcje. Bała się jednak w nich całkowicie zatracić. Nie mogła przyznać, nawet przed sobą, że zaczęło jej zależeć na Jamesie w nie do końca przyjacielski sposób. Gdyby się z tym pogodziła, nie byłoby ucieczki.
Rudowłosa była tak zajęta myślami, że nie zauważyła wystającego konaru drzewa. Chwilę później więc leżała jak długa na ziemi. Syknęła cicho, gdy próbowała wstać. Przetarła spodnie w kolanie, które na domiar złego zdarła. Było to jednak lekkie zranienie, bez wylewu krwi, więc postanowiła opatrzyć je później. Otrzepała się z brudu i rozejrzała bacznie wokół. Ze zdziwieniem spostrzegła, że znajdowała się tuż przy boisku do Quidditcha.
Dlaczego nogi zaprowadziły ją aż tutaj?
Odpowiedź nadeszła szybko.
Trzy jardy dalej trwał trening drużyny Gryfonów, którzy niczym torpedy latali na miotłach, podając kafla i odbijając tłuczki. Lily podeszła jeszcze bliżej i usiadła pod drzewem. Właściwie nigdy nie przepadała za tym sportem, uważając go za zbyt brutalny. Teraz jednak kiedy podziwiała Jamesa, wyczyniającego ze swoim Nimbusem 1000 cuda, nie mogła oderwać oczu. Wyglądał zabójczo, krążąc wokół boiska, uśmiechając się do współzawodników i wykrzykując coś, czego Lily nie była w stanie usłyszeć. Jako kapitan na pewno pouczał drużynę, przygotowując ją na mecz o puchar w następnym tygodniu.
Potter nie szukał złotego znicza, co wydawało się Lily dziwnym podejściem. Owszem, wielokrotnie udawało mu się go złapać, ale czy taka pewność siebie nie prowadziła do zguby? Chyba że było inne wyjaśnienie, o którym dziewczyna nie miała pojęcia...
Trening trwał jeszcze około dziesięć minut, po minięciu których członkowie drużyny wylądowali na trawie i w radosnych nastrojach powędrowali do szatni. Na boisku został James oraz Marlena, jego zastępczyni. Lily z przymrużeniem oka obserwowała, jak zbierali piłki i umieszczali je w skrzyniach, co chwila się śmiejąc i żartując. Na sam widok rudowłosa mimowolnie posmutniała, ale poczuła również nieprzemożoną ochotę przerwania im rozmowy. Musiała choć trochę zwrócić uwagę Jamesa na siebie. Musiała mu powiedzieć.
Czuła się jak zazdrosna kretynka.
Wstała i przeciągnęła się lekko ze względu na zdrętwiałe plecy. Postanowiła jednak nie przeszkadzać Jamesowi. Zachowałaby się wtedy bardzo nie fair, ponieważ odkąd tylko pamiętała, odtrącała zaloty chłopaka. Robienie z siebie idiotki przy Potterze i niczemu winnej Marlenie byłoby nie na miejscu. Poza tym miała Patricka... Odwróciła się z zamiarem powrotu do dormitorium, gdy usłyszała własne imię.
– Lily? Co ty tu robisz?
James bezszelestnie znalazł się tuż za nią. W jego głosie pobrzmiewała nutka zdziwienia i ciekawości. Lily przeklęła w myślach zbyt duże ociąganie się z odejściem. Odwróciła się do przyjaciela twarzą, po czum uśmiechnęła smutno.
– Hej, Jim. Musiałam przemyśleć parę spraw.
– Wszystko w porządku? Wyglądasz... dziwnie – zmarszczył czoło chłopak, stawiając krok do przodu.
Lily westchnęła głośno.
– Obiecałam profesorowi Dumbledore’owi, że nikomu nic nie powiem, ale ty musisz wiedzieć – wyznała skruszona i zawstydzona własną słabością. – Chodzi o to, że...
– Czekaj. Zaraz mi wszystko opowiesz, tylko chodź gdzieś indziej.
Bez pozwolenia złapał Evans za rękę i pociągnął w stronę trybunów. Przeszli przez materiał jednej z wież, znajdując się w środku dziwnego rusztowania. Lily czuła się trochę nieswojo, ale przynajmniej uciekli przed wiatrem. Dopiero teraz zauważyła, że kompletnie przemarzła. Mimowolnie zadygotała. James wywrócił oczami i bez słowa zarzucił na ramiona Lily swoją bluzę. Dziewczyna podziękowała lekkim uśmiechem. Usiedli na jakiejś belce i dopiero wtedy James znów się odezwał:
– Okej, teraz jest o wiele lepiej. Przynajmniej nie szczękasz zębami, więc będziesz mi mogła wszystko dokładnie opowiedzieć. Dlaczego byłaś u Dumbledore’a?
Panna Evans spojrzała w orzechowe tęczówki Jamesa, przez co rozpłynęła się na chwilę. Zreflektowała się jednak i cichym, spokojnym głosem zaczęła snuć opowieść o spotkaniu Ślizgonów, ich Mrocznych Znakach, a potem o ataku na Azkaban i rozmowie z dyrektorem. Podczas mówienia cały czas bacznie obserwowała mimikę twarzy Jamesa, próbując rozgryźć jego uczucia zmieniające się jak w kalejdoskopie. Najpierw wyglądał na zaskoczonego, potem wściekłego, aż wreszcie zamyślonego.
– Będę musiał to potwierdzić – stwierdził nagle pod nosem, mrużąc oczy.
– Co?
James się ocknął.
– Nic, nic. Myślałem o Regulusie i jego Mrocznym Znaku – wyjaśnił od razu, jednocześnie postanawiając zobaczyć, czy brat Syriusza naprawdę został naznaczony. Mogłoby się to wydawać banalne, skoro mieszkali w jednym pokoju, ale wcale takie nie było. James nie zamienił z nim żadnego, miłego słowa, więc zbliżenie do Regulusa bliżej niż na cal graniczyło z cudem. Na szczęście nosił miano Huncwota, dlatego wymyślenie jakiegoś porządnego planu wymagało jedynie odrobiny czasu.
– Tylko nie mów tego nikomu, Jim. Nawet Syriuszowi – poprosiła Lily i w celu dodania mocy słowom chwyciła go za dłoń.
– Ja... Ale?
– Proszę, Jim. Obiecaj – wymusiła, zaglądając prosto w jego oczy.
Widziała toczącą się w Jamesie niemą walkę, a kiedy wreszcie westchnął przeciągle i powoli pokiwał głową, uśmiechnęła się delikatnie. Ułożyła głowę na jego ramieniu, napawając się zarówno chwilą jak i zapachem Pottera.
Kto by się spodziewał, że mieszanka potu i perfum mogłaby się komuś spodobać?
– Wiesz, że jesteś tu bezpieczna, Lily, nie? W sensie w Hogwarcie? Nie musisz się bać – oznajmił James, zdziwiony nagłą wylewnością u dziewczyny. Nigdy się tak nie zachowywała. Nie przytulała się, nie dotykała i nie uśmiechała aż tak emocjonalnie. Czyżby jakimś cudem zmieniła do niego podejście?
– Wiem. Nie martwię się o siebie, ale o resztę ludzi, o twojego tatę.
James uniósł brwi.
– Że jak? O tatę? Dlaczego?
– Pomyśl – westchnęła. – Jeżeli słowa Yaxleya były prawdziwe, to znaczy, że może nawet w tym momencie trwa walka o Azkaban. Twój tata jest aurorem, więc...
– No, tak, racja. – Wbrew jej słowom James uśmiechnął się szeroko. – Nie musisz się martwić. Tata jest niepokonany. Da sobie radę, Lily, obiecuję. Jest coś jeszcze, prawda? Coś, o czym mi nie mówisz? – dodał, gdy dziewczyna odwróciła na chwilę wzrok.
Wreszcie się poddała.
– Mogłam wcześniej przewidzieć, że taki atak nastąpi. Mam wrażenie, że poinformowałam o tym dyrektora trochę zbyt późno.
– O czym ty mówisz? Jak to przewidzieć?
– Pamiętasz, jak dostałam tę karteczkę z groźbą? – przypomniała Jamesowi, którego nagle ewidentnie oświeciło. – „Ludzie, którzy chcą dokończyć pewne sprawy, uciekają z Azkabanu”. Jak mogłam być taka głupia i się nie połapać, że Voldemort zamierza zaatakować Azkaban? Jak inaczej można stamtąd uciec? Bez jego pomocy jest to raczej niemożliwe...
– Lily, daj spokój – przerwał Potter i przejechał kciukiem po wierzchu jej dłoni. – To głupota. Po prostu cholerny zbieg okoliczności. Nic więcej.
– No, nie wiem, Jim... Żyjemy w zbyt mrocznych czasach, by wierzyć w takie zbiegi okoliczności.
– Powiedziałaś o tym Dumbledore’owi?
– Nie – wyznała lekko zawstydzona.
– Czemu? – zapytał, a gdy Lily milczała, dodał: – Widzisz? Nawet ty nie wierzysz, że to było ze sobą powiązane. Inaczej od razu poszłabyś do Dumbledore’a. Teraz po prostu świrujesz i szukasz dziury w całym.
– Nie szukam dziury w całym, James – oburzyła się rudowłosa, próbując odsunąć się od niego nieznacznie. Potter jednak przewidział ten ruch, dlatego objął ją mocno w pasie.
– Szukasz.
– Nie, nie szukam. Przestań mnie denerwować – warknęła zła i łypnęła na chłopaka groźnie.
– Liluś – westchnął w końcu zrezygnowany, przykładając rękę do policzka Evans. Pogratulował sobie za to posunięcie, bo dziewczyna natychmiast zamilkła. – Przestań świrować, okej? I tak, szukasz, ale musisz przestać. Na razie potraktujmy tą niby groźbę jako głupi żart. Jeżeli akcja się powtórzy i znów dostaniesz taką karteczkę, dopiero wtedy będziemy się martwić, dobrze?
– Ale...
James uśmiechnął się szeroko, tym samym ukazując dołeczek w policzku.
– Ufasz mi, Liluś?
– Jasne, że tak – odpowiedziała bez namysłu, po czym zaczerwieniła się delikatnie.
– W takim razie przestań świrować.
Przygarnął Lily bliżej i oparł brodę o jej głowę. Ewidentnie się uspokoiła, czego James przez chwilę nie potrafił zrozumieć. Jeszcze niedawno najzwyczajniej w świecie najpierw zostałby odepchnięty, a potem zbluzgany, a teraz?
W głowie panny Evans również toczyła się niema walka. Dotyczyła ona jednak nieco innego aspektu. Siłą woli próbowała powstrzymać własne ciało od zdrady. Wtulając się w Jamesa, nie tylko zapomniała o bożym świecie, ale także wzbudziło to w niej nieznane dotąd pragnienie. Marzyła o ponownym skosztowaniu warg Pottera, o wpleceniu dłoni w jego rozwichrzone włosy, o otarciu się o ledwo widoczny zarost...
Przełknęła głośno ślinę, uświadamiając sobie najgorsze.
Chyba nie zakochiwała się w Jamesie Potterze, prawda?
Prawda?!
*

Stali w okręgu, pośrodku którego wolno przechadzał się Czarny Pan, co chwilę uśmiechający się mrocznie i wydający rozkazy swoim poplecznikom. Przedstawiał dokładne wytyczne zbliżającego się wielkimi krokami ataku na Azkaban. Uwięziono zbyt wielu Śmierciożerców, przez co szeregi Voldemorta uległy znacznemu pomniejszeniu. Należało więc odbić niektórych, którzy mogliby jeszcze dużo zdziałać.
Regulus stał gdzieś z tyłu, zaraz obok Roberta Zabiniego. Udawał zarówno niesamowicie podnieconego przyszłą walką, ale również i spokojnego oraz pełnego obojętności. Starał się nie myśleć, by przypadkiem Czarny Pan nie zauważył niczego, co mogłoby go pogrążyć.
Od tego zależało życie Regulusa Blacka.
Rozejrzał się po ogromnej sali balowej dworu Malfoy Manor, w którym się aktualnie znajdowali i który od ponad roku był oficjalną siedzibą Śmierciożerców. Severus Snape siedział w kącie po prawej, razem ze stojącym dumnie wyprostowanym Lucjuszem Malfoyem i nieco skuloną Narcyzą. Blackówna ewidentnie nie czuła się swobodnie. Regulus pokusił się nawet o stwierdzenie, że się bała. Zresztą, kuzynka nigdy nie należała do odważnych, w przeciwieństwie do jej siostry – Belli. Z Andromedą Regulus rzadko rozmawiał, mimo że ona jedyna z całej rodziny wydawała się najnormalniejsza. Matka napomknęła kiedyś o jej wyjeździe za granicę w celu zbudowania szlachetnych fundamentów rodu. Osobiście Regulus wątpił w aż tak duże oddanie kuzynki, lecz nie zamierzał polemizować.
Do rzeczywistości Regulusa sprowadziło nagłe poruszenie w tłumie. Niemalże od razu spojrzenie skierował na Czarnego Pana, który zwinnym ruchem machnął różdżką nad głową. Pojawiła się zielona błyskawica, która zamiast uderzyć prosto w sklepienie, przeniknęła przez sufit. Mroczny Znak został wysłany na Azkaban, co oznaczało tylko jedno: wezwanie do ataku.
Śmierciożercy zaczęli się kolejno teleportować.
– Regulusie, podejdź tu – rozkazał niespodziewanie Czarny Pan, zwracając się bezpośrednio do niego.
Black zdołał poczuć na sobie parę spojrzeń, a jedno nawet udało mu się zauważyć. Lucjusz patrzył na dawnego kolegę z dziwnie zasmuconym wyrazem twarzy. Czyżby młodszy Malfoy przejmował się losem Regulusa?
– Tak, panie.
Regulus bez wahania wykonał polecenie, stając naprzeciwko. Nie śmiał spojrzeć na jego twarz, ale musiał. Nie mógł pokazać żadnego lęku. Uniósł głowę wyżej, starając się zrobić minę wyrażającą wyłącznie uwielbienie. Już dawno wyrósł z traktowania Czarnego Pana jak idola, jednak na szczęście nadal pamiętał to uczucie.
Po dwóch wdechach wszystkie myśli uleciały z głowy Blacka. Zostały zastąpione nowymi i zdecydowanie lepszymi, choć nie zawsze szczerymi.
– Słyszałem o tobie same dobre rzeczy, Regulusie – powiedział lekko syczącym głosem Voldemort. – Podobno zmieniłeś dom?
– Tak, panie.
– Na Gryffindor? – Czarny Pan niemal wypluł to słowo.
– Tak, panie.
Regulus napiął mięśnie, spodziewając się napadu bezgranicznego bólu. Nie pomylił się. Parę sekund później leżał na zimnej posadzce i zwijał się z bólu zadanego Cruciatusem. Zacisnął mocno zęby, starając się nie krzyczeć. Nie wiedział, ile trwały tortury, nim Voldemort postanowił przerwać zabawę.
– Wiesz, dlaczego to robię, Regulusie, prawda?
– Szczerze mówiąc, panie, nie mam pojęcia – wyznał Black, podnosząc głowę, ale nie wstając jeszcze z ziemi. – Nie zasłużyłem na karę, panie. Moje życie nadal należy do ciebie.
Czarny Pan zmrużył groźnie oczy i podszedł parę kroków bliżej. Skierował różdżkę na Regulusa, ale zamiast znów zadać ból wylewitował go w powietrze. Chłopak stanął na nogach nieco chwiejnie.
– Tiara Przydziału znalazła w tobie cechy charakteru, świadczące o przynależności do Gryffindoru. Ona się nigdy nie myli, Regulusie.
– Tak, wiem. Postanowiłem wybić się nieco ponad szereg, panie, i stać się twoim szpiegiem. Poszedłem do Gryffindoru, by zbratać się z wrogiem.
– Tak twierdzisz, Regulusie? A niby jak tego dokonałeś? Jak oszukałeś jeden z największych, magicznych artefaktów?
– Poprosiłem.
Voldemort zaśmiał się nieco złowieszczo, co zabrzmiało szczerze. Tym razem patrzył na młodego Blacka z pewną dozą zrozumienia, a nawet i zadowolenia. Potem wzrok Czarnego Pana uległ zmianie, stał się bardziej natarczywy i Regulus już wiedział. Próbował wejść w jego wspomnienia, by potwierdzić wersję. Chłopak więc bez żadnego sprzeciwu na to pozwolił. Niemalże przed oczami widział moment, w którym usiadł na stołku, a McGonagall założyła mu na głowę Tiarę.
„Nic się nie zmieniłeś, Regulusie Blacku. Nadal zaślepiony na ulotne wartości”.
„Tylko nie do Slytherinu, tylko nie do Slytherinu” – powtarzał Black jak mantrę.
„Nie do Slytherinu? Przecież idealnie tam pasujesz. To twoje miejsce.”
„Proszę. Tylko nie do Slytherinu”.
Tiara najwidoczniej się poddała, bo chwilę później już krzyczała:
„Gryffindor!”
Czarny Pan opuścił głowę młodego Blacka i pokiwał głową jako aprobatę. Regulus już wiedział, że dał radę, że dzisiaj nie umrze. Nie mógł jednak pozwolić wypłynąć targającym nim emocjom, więc szybko się zreflektował. Przybrał na twarz dumny uśmiech, po czym ukłonił się nisko przez Voldemortem.
– Panie.
– Możesz iść na dzisiejszą akcję, Regulusie, ale... – przerwał raptownie i rzucił na chłopaka Cruciatusa. Na szczęście trwał on krótko. – Ale następnym razem nie waż się sam podejmować takich decyzji. Tym razem ci się upiekło, lecz kolejna niesubordynacja grozi śmiercią.
– Tak, panie.
Regulus opuścił głowę, udając przyjęcie nagany.
– Ruszaj już – rozkazał, machnął ręką i odwrócił się w stronę wejścia do sali balowej.
W drzwiach stał jeden ze starszych Śmierciożerców, którego Regulus nie znał osobiście. Nie chcąc kolejny raz narazić się na gniew Czarnego Pana, bez zwłoki teleportował się wprost na wyspę, na której znajdował się Azkaban. Jeszcze nie zdążył stabilnie stanąć na nogach, a już musiał uchylić się przed lecącym w niego zaklęciem. Odesłał w kierunku napastnika szybką Drętwotę, po czym pobiegł w bardziej zaciszne miejsce. Dumbledore w razie planowanego ataku polecił mu udać się na obrzeże. W razie potrzeby miał rzucić słabe zaklęcie rozbrajające, szczególnie gdyby obok przypałętał się jakiś Śmierciożerca.
Do tej pory zaufanie powierzone dyrektorowi nie doznało żadnego uszczerbku, więc i teraz Regulus zamierzał zastosować się do jego rad. Kto by się spodziewał, prawda? W życiu też nie pomyślałby, że Dumbledore kiedykolwiek będzie go uczył Oklumencji w celu ochrony przed Voldemortem, a lekcje trwały już od ponad tygodnia.
Po zmianie domów świat stanął na głowie.
Regulus szybko wyczarował barierę ochronną, od której odbił się wyjątkowo silny Expelliarmus. W stronę Aurora posłał najpierw Drętwotę, a później Petrificusa, dzięki czemu starszy czarodziej padł zmrożony na ziemię. Chłopak westchnął głośno, po czym ruszył dalej na drugą stronę wyspy. Co jakiś czas rzucał Bombardę na mury Azkabanu, rozglądając się uważnie wokół. W końcu musiał skupić się w stu procentach, by przypadkiem nie dostać jakimś nieciekawym zaklęciem i nie zostać złapanym.
To była długa i męcząca noc.
Do Hogwartu wrócił dopiero nad ranem, gdy okazało się, że podbicie Azkabanu wcale nie będzie łatwym zadaniem. Jakimś cudem w połowie ataku pojawili się nowi czarodzieje, przez co Śmierciożercy powoli zaczęli się wycofywać. Owszem, udało im się uwolnić parę osób, lecz w porównaniu do zakładanego planu, była to zaledwie garstka. Akcja, według Regulusa, skończyła się fiaskiem. Na szczęście był uczniem, więc bez późniejszych konsekwencji teleportował się prosto do szkoły, ale z całego serca współczuł starszym Śmierciożercom, którzy musieli zmierzyć się jeszcze z gniewem Czarnego Pana.
Regulus kompletnie zmęczony przeżyciami dzisiejszej nocy, padł na łóżko i od razu zasnął.
Pierwszy raz, odkąd Tiara przydzieliła go do Gryffindoru, nie wyczarował bariery ochronnej. Co najciekawsze, mimo to czuł się bezpiecznie i nie obudził go żaden koszmar.

8 komentarzy:

  1. Wow, wow i jeszcze raz WOW! Podobają mi się rozdziały z perspektywy Regulusa. Oj Evans, Evans, jakaś ty głupia. Trzeba było brać Jamesa jak miałaś okazje. Teraz męcz się z Patrickiem. Dumbledore ja zawsze zajebisty.
    Do następnego!
    Amy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle ostatnio doszłam do wniosku, że fajnie byłoby mieć takiego dziadka jak Dumbledore. Taki pocieszny, pomocny i ten dobrotliwy uśmieszek... :P

      Mogę Ci powiedzieć, że następny rozdział będzie obfitował jedynie w sceny Lily i Jima, bo w końcu to o nich w głównej mierze jest Fortuna. :)

      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. AAAAAAAAA! Jest wcześniej! W końcu Lily sobie uświadomiła, że kocha Jamesa :) Pozbądźmy się już tego Smitha, bo mnie koleś wkurza. Bardzo, bardzo wkurza. Regulus ty spryciarzu. Oszukałeś Voldemorta. No nieźle. Walka na wyspie świetna. Przez chwilę myślałam, że może Śmierciożercy wygrają, ale na szczęście tak się nie stało :)
    Czekam na kolejny :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyle radości z dodania wcześniej rozdziału - chyba zacznę to częściej praktykować. :P
      Przyznam, że też chętnie pozbyłabym się Patricka, ale niestety pełni on dość znaczącą rolę w opowiadaniu i nie mogę. :(

      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Cześć, z góry przepraszam że od jakiejś pory się nie odzywam,ale dopiero teraz znalazłam trochę czasu na skomentowanie ( mam nadzieję, że twoja motywacja na tym nie ucierpiała :D ). Oj Lily, Lily dobrze, że wreszcie przekonała się do Jamesa, który oczywiście jest uroczy :). Naprawdę jest bardzo jamesowaty, tak to zdecydowanie najlepszy komplement. Widzę, że akcja się rozwija, chociaż brakuje mi ostatnio Lissie, albo jakiegoś wspólnego wątku wszystkich postaci, także liczę na ciebie ;). Ile właściwie rozdziałów jest zaplanowanych ? Mam nadzieję, że historia nie skończy się nagle na 48 części. Pozdrawiam cię serdecznie i czekam niecierpliwie na kolejny rozdział.
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Nie musisz mnie przepraszać, ważne, że jesteś i czytasz! :) Wiem, że Lissie jest ostatnio mało, ale będzie miała swoje pięć minut, to mogę obiecać.
      Czemu akurat 48? Skąd Ci się wzięła taka liczba? :O Tak właściwie to rozdziałów planuję 54 plus epilog - o ile dobrze kojarzę. :)

      Pozdrawiam również!

      Usuń
  4. gratuluje wygranej w konkursie na katalogu granger. :) twoje opowiadanie najbardziej na to zasłużyło. :)

    OdpowiedzUsuń