Ledwo zdążyłam z tą publikacją, ale jest! Ciekawa jestem Waszych opinii na temat rozdziału. Szczerze mówiąc (pisząc), mam spory sentyment do ostatniego fragmentu... Od kiedy wymyśliłam, że Dorea umrze, czyli właściwie od dawien dawna, zawsze w głowie gdzieś majaczył mi dokładnie taki obraz sytuacji między Lilką a Jimem.
W ogóle postanowiłam zacząć, a właściwie spróbować zacząć, pisać cokolwiek we wstępie każdego postu, cobyście nie pomyśleli, że jestem jakimś autorem-widmo. Bo chyba powoli się nim staję. Te informacje obok w ramce nie są raczej notorycznie czytane, prawda? :)
Skoro jeszcze jestem przy głosie, to macie może jakichś naprawdę skuteczny sposób na przywrócenie chęci na pisanie? Pewnie zdążyliście już zauważyć (albo nie), stoję w martwym punkcie z rozdziałem 47 Fortuny. Pomysł jest, ale tak mocno mi się nie chce...
Dobra, nie żalę się więcej: zapraszam na rozdział!
42. Bezwarunkowe odruchy mówią więcej niż celowe zachowanie stara się ukryć
~ Smurf007
Nie znał Anne długo, dlaczego więc myśl o nadużyciu zaufania nie dawała mu spokoju, ciągle krążąc po głowie? Regulus z założenia nie powierzał ludziom sekretów, co było rozważnym i logicznym posunięciem, dzięki któremu nadal żył. Nauczył się tego od ojca, który kiedyś, dawno temu, przyszedł do jego pokoju i wręcz kazał udawać człowieka obojętnego, a nawet kompletnie pozbawionego emocji. Regulus miał wtedy może osiem lat, lecz doskonale pamiętał srogi wzrok Oriona. Zapytał wtedy ojca, czy odbył też taką rozmowę z drugim synem.
– Syriusz już przepadł – odrzekł jedynie Orion i wrócił do bawialni.
Regulus długo zastanawiał się nad sensem słów ojca, ale dopiero teraz potrafił je zrozumieć. Syriusz wcale nie przepadł, on, jako jedyny z rodziny, się uratował... Takie zdanie od niedawna miał o bracie, czego strasznie mu zazdrościł. Jak nigdy pragnął, aby samemu się uratować, a jedyną nadzieją, jaka mu pozostała, był Dumbledore. Nadal chodził na tajne spotkania z dyrektorem, na których uczył się Oklumencji, omawiali również plany Czarnego Pana oraz sposób zachowania w towarzystwie Śmierciożerców. Regulus stawał się coraz pewniejszy i bardziej otwarty w stosunku do Dumbledore’a, któremu chyba zaczynał ufać...
Myśli Blacka raptownie zmieniły bieg na widok pogrążonej w lekturze Anne.
Znów poczuł się oszukany, co strasznie go zirytowało. Mimowolnie zacisnął mocniej szczękę i przybrawszy obojętną pozę, ruszył w stronę tej blondynki. Siedziała skulona na posadzce, opierając się o ścianę, a nosem niemalże dotykała książkę. Wyglądała na skupioną, bo co jakiś czas śmiesznie marszczyła czoło i przygryzała wargę.
Regulus przyglądał się jej chwilę, nim zdecydował się odezwać.
– Nie wiedziałem, że jesteś taką paplą.
– C-co? – Anne niespodziewanie wyrwana z innego świata, zrobiła zaskoczoną minę. Z konsternacją wpatrywała się w chłopaka, dopiero po paru sekundkach odzyskując rezon. – Regulus.
– Podobno moja tajemnica była u ciebie bezpieczna.
– Mówisz o... Aha.
Potaknęła, od razu przyswajając fakty. Powoli zamknęła książkę i wstała na nogi, czując się nieco niepewnie, kiedy Black patrzył na nią z góry. Teraz nadal była nieswoja, ale przynajmniej zmniejszyła dystans. Mogła udawać pewniejszą, patrząc mu w oczy.
– Czyli przyznajesz, że się wygadałaś? Wiedziałem, ze Gryfonom z zasady się nie ufa – prychnął. – Chociaż raczej nie uwierzyłem w twoją nic niewartą obietnicę. Wiedziałem, że w końcu ktoś się dowie.
– Raczej?
– Nie łap mnie za słówka, Anne.
– Daj spokój. – Ku zdziwieniu Regulusa, blondynka uśmiechnęła się lekko. – Nikomu nic nie powiedziałam, przecież obiecałam. A mnie można wierzyć.
Kiedy chłopak milczał, wzruszyła ramionami i rzucając mu ostatnie spojrzenie, ruszyła w stronę schodów prowadzących do wieży Gryffindoru. Regulus bez namysłu zrównał z nią krok, czym zaskoczył nie tylko siebie. Nie rozumiał, dlaczego aż tak bardzo chciał podtrzymać tę konwersację.
– Kłamiesz. Mój braciszek doskonale wiedział o tym, że mam... tatuaż.
– W takim razie Łapa sam musiał do tego dojść. Ja nic nikomu nie powiedziałam. – Przystanęła i spojrzała Blackowi prosto w twarz. – Naprawdę, Regulusie.
Jakoś nie potrafił uwierzyć w słowa blondynki.
– Okej, jak chcesz – westchnęła głośno Anne, ponownie ruszając do przodu. – Zawsze możesz zapytać się samego Syriusza, skąd wiedział. Nie, żebym cię do czegoś namawiała...
– Bierzesz mnie pod włos.
– Co?
– Jesteś sprytna. Na pewno Tiara przydzieliła cię do dobrego domu? – zapytał Regulus, marszcząc czoło. – Dobrze wiesz, że nie utnę sobie pogawędki z braciszkiem.
– Dlaczego? O ile pamiętam, mieliście się pogodzić?
Regulus uniósł wysoko brwi.
– Niczego takiego nie mówiłem – zdenerwował się. – To ty podczas naszej pierwszej rozmowy ubzdurałaś sobie, że niby chciałem pogodzić się z moim piekielnym bratem.
– Drugiej.
– Co? – zdziwił się.
– Podczas drugiej rozmowy.
– Nie łap mnie za słówka, Anne. Dobrze wiesz, o co mi chodzi. – Regulus coraz mocniej się irytował, czego nie można było powiedzieć o blondynce. Wyglądała na szczerze zadowoloną, jakby denerwowanie go sprawiało przyjemność. – W każdym razie nie chciałem się z nim pogodzić!
– Nie chciałeś? Czyli teraz chcesz?
Regulus przystanął nagle. Wyglądał, jakby dostał obuchem prosto w twarz, na którą wpełzł grymas złości. Wcześniej podsumował ich rozmowę jako miłą, teraz wcale tak nie myślał. Gadanie z Anne w ogóle nie było miłe, tylko strasznie wkurzające, irytujące i bezsensowne. Co chwilę łapała go za słówka i poprawiała, co doprowadzało Regulusa do szewskiej pasji.
Szczególnie, że często dziewczyna miała rację...
Pragnął odpowiedzieć coś przykrego, co zapadłoby blondynce w pamięć, ale zanim zdążył się zastanowić, zza rogu korytarza wyłonili się uśmiechnięty James Potter, Lily Evans cała czerwona na twarzy i jego braciszek, który ewidentnie wyglądał na zrezygnowanego. Mimowolnie zatrzymali się z Anne, przysłuchując rozmowie tamtej trójki.
– Evans, no, nie daj się prosić – mówił prześmiewczo Potter, puszczając jednocześnie oczko. – Myślałem, że wszystko sobie wyjaśniliśmy?
– Niczego sobie nie wyjaśniliśmy, ty rozczochrany gumochłonie – warknęła, nagle zatrzymując się. Wpatrywała się w twarz Jamesa z wyraźną złością i niedowierzaniem. – Przestań zachowywać się jak idiota, Jim. Porozmawiajmy.
– Przecież rozmawiamy, Evans.
Lily westchnęła głośno. Nie potrafiła zrozumieć, co wstąpiło w jej przyjaciela. Od przyjazdu z domu zachowywał się jak gówniarz, jak kiedyś, kiedy robienie kawałów i dręczenie Severusa znajdowało się na porządku dziennym. Teraz nadeszły zbyt mroczne oraz niepewne czasy, by pozwalać sobie na coś tak irracjonalnego. Najgorsze, że nie potrafiła go rozgryźć. Wiedziała, że zmiana bezpośrednio wiązała się ze śmiercią pani Dorei, ale dlaczego? Co James zyskiwał poprzez głupie docinki i obrażanie?
– Syriuszu, ty z nim pogadaj! Ja już nie mam siły – pożaliła się Lily, machnąwszy ręką i zerknąwszy na Łapę. Chłopak jednak opuścił głowę, jakby udawał głuchego. – No, świetnie! Dziękuję bardzo!
– Evans, przestań się tak złościć, bo zaraz nie odróżnimy włosów od twarzy.
James zaczął rechotać, obrażając Lily, lecz Syriusz nie zaoponował. Nie chciał się wtrącać i stawać pomiędzy nimi, choć wiedział, że jego przyjaciel przesadzał.
– Przestań ciągle wytykać mi moją rudość. To już się robi nudne, Potter.
– To już nie Jim?
– Kiedyś miałam przyjaciela Jima, ale chyba postanowił zniknąć. Pamiętaj, jeżeli dłużej będziesz się tak zachowywał, Jim może już nie wrócić.
Zabrzmiało groźnie, lecz Potter ewidentnie się nie przejął. Co więcej, roześmiał się głośniej i klepnął Syriusza po plecach.
– Takie głupoty możesz gadać swojemu chłoptasiowi, nie mi, Evans. A tak swoją drogą, to gdzie on jest? Kłótnia małżeńska? Nadal jest obrażony, że nie chcesz mu się oddać? Właściwie nie dziwię ci się, Evans, kto by chciał bzykać się ze Smithem? Może tak naprawdę czekasz na kogoś innego? Może na mnie? Co ty na to, żeby pójść gdzieś i to sprawdzić, hm?
James poruszał sugestywnie brwiami.
Lily spojrzała wymownie na Syriusza, ale dostrzegłszy jego bezczynność, jeszcze mocniej się zirytowała. Poczuła wzbierające się łzy i pociągając nosem, szybkim krokiem odeszła w stronę pokoju wspólnego.
– Widzisz, Łapciu, tak się flirtuje z kobietami – parsknął James.
Wbrew ogólnemu zdziwieniu Regulus zaczął powoli klaskać, podchodząc bliżej do chłopaków.
– Bardzo ładnie zagrane, Potter. Ty to wiesz, jak sprawić, by dziewczyna cię znienawidziła – pochwalił ironicznie, nadal bijąc brawo.
– Pieprz się, Black.
– Chętnie, bo mam z kim – roześmiał się nieszczerze – w porównaniu z tobą. Wiesz, te gadki z pewnością nie pomogą zdobyć ci Evans... Już nie wspominając o czymś więcej.
James zmrużył groźnie oczy, stając twarzą w twarz z byłym Ślizgonem.
– Powtórzę ostatni raz, Black. Pieprz się – niemalże wysyczał.
– Oczywiście, Potter. Swoją drogą, interesujący jest twój sposób zdobywania. Streszczę ci, jak ja go widzę, dobrze? – Nie czekając na odpowiedź, mówił dalej: – Najpierw wyzywasz dziewczynę, żeby dowiedziała się, że ci zależy. Potem wywołujesz płacz, a na końcu na pewno poleci wprost w twoje ramiona. Czy Evans już finiszuje, czy nadal znajduje się w punkcie drugim? Bo to, że teraz ryczy, jest tak pewne, jak to, że jesteś idiotą.
Regulus znów się tubalnie roześmiał, skutkiem czego jeszcze mocniej zdenerwował Pottera. James, jakby w amoku, rzucił się na niego i przywalił Blackowi prosto w nos, z którego buchnęła krew. Regulus chciał kontratakować, lecz między nimi stanął Syriusz.
– Przestańcie!
– Łapciu, nie przestańcie, tylko mi pomóż – warknął James, próbując ominąć kumpla. – Słyszałeś przecież, co ta gnida powiedziała.
Regulus już szykował się na kolejny cios, który ku zaskoczeniu się nie pojawił.
– Nie wierzę, że to powiem, Rogaty, ale chyba on ma rację – niemalże westchnął Syriusz, pokazując głową na brata. – Powinienem cię powstrzymać wcześniej. Lilka nie zasługuje na takie słowa... Ona...
– I ty przeciwko mnie?! Zajebisty z ciebie przyjaciel! – krzyknął James, po czym bez dalszego słowa zbiegł na dół po schodach.
Syriusz jedynie westchnął, po czym podszedł do zszokowanej Anne i łapiąc ją pod ramię, zaczął ciągnąć wprost do pokoju wspólnego. Regulus zaklęciem zatamował krwawienie oraz nastawił sobie złamany nos. Odwrócił się również z zamiarem odejścia, lecz przyszpiliło go spojrzenie blondynki patrzącej na niego przez ramię. Gdy jednak Anne posłała w stronę Regulusa delikatny uśmiech, kompletnie nie wiedział, jak zareagować.
Skołowany stał na korytarzu dobre parę minut.
*
Kolejne tygodnie dla niektórych Hogwartczyków minęły jak jeden dzień, zaś dla innych niemiłosiernie się ciągnęły. Lily zdecydowanie należała do tej drugiej grupy. Przez to, że James nadal zachowywał się jak kompletny idiota, dziewczyna całkiem straciła jakiekolwiek poczucie humoru, o ochocie na cokolwiek nie wspominając. Krążyła po zamku niczym duch, pojawiając się jedynie na zajęciach i posiłkach w Wielkiej Sali. Przez resztę czasu siedziała albo zamknięta w dormitorium, albo w bibliotece.
Wiele nocy zajęło Lily rozmyślanie na temat dziwnego zachowania przyjaciela. Nie miała pojęcia, co robić ani jak mu pomóc. Syriusz i Remus także załamywali ręce, choć ciągle liczyli na poprawę.
Olśniło ją dopiero dzisiaj, dlatego postanowiła wreszcie wyściubić nos poza pokój wspólny. Przemierzała korytarz u boku Dorcas, rozmawiając o nadchodzącym eseju na transmutację. Tak, jak Lily się spodziewała, chwilę później przed nimi pojawił się James wraz z Syriuszem, nieopuszczającym go na krok.
– O, Evans, dawno cię nie widziałem. Przestaliście się wreszcie migdalić ze Smithem i postanowiłaś wyjść do normalnych ludzi?
Lily zwalczyła chęć odparowania wrednego komentarza, gryząc się w język.
– Cześć, James. Ciebie też miło widzieć – przywitała się, udając radosną. – Jeżeli chcesz wiedzieć, Patrick i ja postanowiliśmy od siebie odpocząć. Zerwaliśmy.
James ewidentnie zaskoczony przystanął.
– Nareszcie zrozumiałaś, że lecisz tylko na mnie?
– Tak.
Pomiędzy przyjaciółmi zaległa kompletna cisza. Lily hardo wpatrywała się w zaszokowaną twarz Jamesa, doskonale wiedząc już, jak go uratować.
– Co?
– Słyszałeś, James – westchnęła, po czym jak gdyby nigdy nic, ruszyła do przodu, ciągnąc za sobą osłupiałą przyjaciółkę.
– Czekaj, Evans... Czy to znaczy, że... Umówisz się ze mną?
– Tak – odpowiedziała opanowana, choć w głębi wręcz gotowała się z nadmiaru emocji.
– A-ale dlaczego?
James przejechał dłonią po włosach, czochrając je jeszcze bardziej. Lily, widząc to, uśmiechnęła się pod nosem. Przyjaciel zaczynał się coraz mocniej denerwować, całkiem nie rozumiejąc jej zachowania. Właśnie o to Lily chodziło, o wzbudzenie w Jamesie wręcz skrajnych uczuć, a niepewność pomieszana z zainteresowaniem zdecydowanie do nich należały.
– Co dlaczego? Dlaczego się z tobą umówię?
– No tak... Przecież...
– Jesteś wredny, ciągle mnie obrażasz i kpisz? – dodała lekko mściwie.
– Cóż, tak. Evans, jeżeli coś kombinujesz, to...
– Okej. Nie, to nie – parsknęła i olewając Jamesa, zwróciła się do Dorcas: – Chodź na obiad, strasznie zgłodniałam.
Dora pokiwała niepewnie głową i w milczeniu podążyła za przyjaciółką. Wiedziała, że Lily coś knuła, ale nie miała pojęcia co. Bo chyba nie leciała na serio na Pottera, prawda?
– Ej, Ev... Lily, czekaj! – poprawił się natychmiast James, podbiegając do dziewczyny. – Tylko żartowałem! A więc... Dzisiaj o osiemnastej? W Pokoju Życzeń?
– Jasne.
Wzruszyła ramionami.
– Serio?
– Jak zapytasz jeszcze raz, to się rozmyślę – westchnęła przeciągle, a James szybko pokręcił głową. Uśmiechnęła się więc lekko wymuszenie i ruszyła przed siebie, czując się dziwnie szczęśliwą. Zanim całkowicie zniknęła za rogiem, usłyszała jeszcze słowa Syriusza:
– Nareszcie, nie, stary? Ej, zbladłeś. Dobrze się czujesz?
– Niedobrze mi, Łapciu.
Lily próbowała powstrzymać śmiech. Jej radość jednak trwała zaledwie chwilę, bo po uzmysłowieniu sobie własnej decyzji, poczuła przeogromny stres. Dorcas starała się ją zagadać, wyciągnąć coś, ale rudowłosa usilnie milczała. Nie potrafiła uwierzyć we własną decyzję, ale nie mogła się poddać, nie teraz. Poprawienie zachowania Jamesa zależało wyłącznie od Lily, która na szczęście miała plan.
O umówionej godzinie Lily bez pukania weszła do Pokoju Życzeń. Rozejrzała się po wnętrzu, które wyglądało przepięknie. Sufit został zamieniony w niebo, na którym mieniły się gwiazdy, a podłoga przypominała teraz bardziej polanę niż pomieszczenie Hogwartu. Gdyby tak miała wyglądać ich prawdziwa randka, Lily z pewnością czułaby się oczarowana. Teraz jednak zaczęła się mocniej denerwować, szczególnie postanawiając zburzyć ten piękny widok. Kątem oka zerknęła jeszcze na podążającego w jej kierunku Jamesa. Wyglądał na przeraźliwie zdenerwowanego, co poskutkowało pojawieniem się u dziewczyny wyrzutów sumienia.
Przymknęła oczy, a po ich otwarciu Pokój Życzeń zamienił się w salon łudząco przypominający pokój wspólny Gryfonów. James uniósł brwi, stając tuż przed Lily.
– Nie podobało ci się? – zdziwił się, jednocześnie wręczając jej bukiet kwiatów i czekoladki. – Proszę, to dla ciebie.
– Dziękuję.
Lily przestąpiła z nogi na nogę, przyjmując podarki.
– Nie mogłem się zdecydować czy kwiaty, czy słodycze – wytłumaczył, wzruszając ramionami. Podrapał się po policzku, co świadczyło o poczuciu niepewności.
– Kiedyś twój tata opowiadał mi – zaczęła, przygryzając wargę i z uporem wpatrując się w przyjaciela – o podobnej sytuacji. Przepraszał twoją mamę i też nie wiedział, co wolała. Podobno skończyło się tym, że pani Dorea kwiatami zdzieliła go po głowie, ale czekoladki zjedli wspólnie.
Przez twarz Jamesa przebiegł ledwo widoczny grymas.
– Aha. Może usiądziemy, Lily? – zaproponował, pokazując na kanapę. – Nie rozumiem, co ci się nie podobało w poprzednim wystroju, ale okej.
– Wszystko mi się podobało. Było pięknie, Jim.
– To dlaczego go zmieniłaś? – zdziwił się.
W odpowiedzi dziewczyna jedynie wzruszyła ramionami. Usiadła na kanapie, poklepała miejsce obok, które bez wahania zajął James. Atmosfera zaczynała gęstnieć, co właściwie nigdy nie zdarzało się między tą dwójką.
– Ładnie wyglądasz.
– Dzięki, Jim. Ty też nienajgorzej. – Uśmiechnęła się delikatnie, lustrując wzrokiem koszulę chłopaka. Złapała w palce swoją zieloną bluzeczkę i powiedziała: – Wiesz, że dostałam ją od twojej mamy? Pani Dorea zawsze miała gust.
James zacisnął usta w wąską linię.
– W ogóle śmieszna historia – mówiła dalej – z tą bluzką. Pamiętam to, jakby było wczoraj. W wakacje, kiedy postanowiłeś iść gdzieś ze swoim tatą, my z twoją mamą poszłyśmy na zakupy. I to nie byle gdzie, ale do mugolskiego centrum handlowego – parsknęła śmiechem Evans. – Gdybyś tylko zobaczył minę pani Dorei! Była zachwycona, widząc tyle sklepów z ubraniami naraz.
– Tak – odchrząknął. – To bardzo ciekawe. Masz ochotę na coś do picia?
– W sumie napiłabym się herbaty.
Nie musieli długo czekać, by na stoliku przed nimi pojawiły się dwie filiżanki z parującym wrzątkiem i pudełkiem saszetek obok. James wziął pierwszą lepszą, za to Lily chwilę się zastanawiała.
– Poziomkowa. Ulubiona twojej mamy, pamiętasz?
– Czy możesz przestać? – warknął nagle James, na twarzy którego pojawiła się złość.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi?
– Nie udawaj głupiej. Ciągle gadasz o mamie, a ja nie chcę tego słuchać. Mamy się przecież dobrze bawić... To nasza pierwsza randka, do cholery jasnej! Wiesz, ile na to czekałem?! – James coraz bardziej podnosił głos, a jego oddech spłycił się.
Lily westchnęła przeciągle.
– Dobrze się bawię, Jim.
– A ja nie – prychnął – dlatego zacznij zachowywać się normalnie.
– Wiesz, że twoja mama słowo nienormalnie odbierała jako oryginalnie?
James nagle zerwał się na równe nogi. W jego oczach panowała istna furia pełna najróżniejszych emocji. Dłonie zacisnął w pięści i ze wściekłością wpatrywał się w Lily, która odetchnęła z niemałą ulgą. Wreszcie wzbudziła w przyjacielu jakiekolwiek uczucia.
– Przestań!
– Tego dnia, kiedy twoja mama umarła... – Przełknęła głośno ślinę. – Wiesz, co mi powiedziała? Poprosiła, abym się wami zaopiekowała. Tobą i twoim tatą, Jim.
Jamesowi dosłownie opadły ręce. Popatrzył na Lily wzrokiem pełnym bólu i rozpaczy.
– To dlatego zgodziłaś się na randkę ze mną? Bo moja mama ci kazała? – spytał trzęsącym się głosem, więc odchrząknął. – Przepraszam, że tak wyszło. Odwołuję prośbę mamy, nie musisz się więcej tak poświęcać, Lily.
– Daj spokój, Jim. Nie o to mi chodzi.
– A o co? Ciągle o niej gadasz! Myślisz, że chcę tego słuchać?!
– Tak, James, chcesz. Siadaj – rozkazała. Chwilę trwało nim James przetrawił jej słowa. Usiadł obok, westchnąwszy głośno. – Wiem, że strata rodzica boli. Sama przez to przechodziłam, więc naprawdę rozumiem. Wtedy wy pomogliście mi, teraz moja kolej, Jim. Nie mogę patrzeć, jak się katujesz. Zachowujesz się jak kompletny kretyn. Myślisz, że twoja mama byłaby z tego powodu szczęśliwa?
– Nie – odparł cicho Potter, uporczywie wpatrując się we własne dłonie.
– No, właśnie. Czas więc uświadomić sobie tę stratę i się z nią pogodzić, Jim.
– J-ja... Okej, rozumiem, teraz możesz iść i nie męczyć się dalej w moim towarzystwie.
Lily otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Bez namysłu złapała w dłonie twarz przyjaciela, przez co patrzyli sobie nawzajem w oczy.
– Jim, gdyby mi na tobie nie zależało, nie próbowałabym ci pomóc. Przepraszam, ale muszę to tak powiedzieć: twoja mama umarła.
– Przecież wiem...
– Nie, James. Twoja mama umarła. Już nie wróci. Musisz w pełni zrozumieć te słowa – wytłumaczyła, po czym dodała jeszcze dosadniej: – Dorea Potter umarła. Jim, twoja mama nie żyje.
Lily doskonale widziała, jak źrenice Jamesa zaczęły się powoli rozszerzać. Po chwili w jego oczach pojawiły się łzy, a jedna nawet spłynęła po policzku. Evans uśmiechnęła się smutno, wycierając ją kciukiem.
Zrozumiał.
– Moja mama nie żyje, Lily – wyszeptał ledwo słyszalnie i pociągnął nosem. Ogarnął go wręcz niewyobrażalny smutek. Nie potrafił patrzeć na dziewczynę, próbował odwrócić głowę, by nie widziała, w jakim był stanie. Lily jednak mu na to nie pozwoliła. Właściwie przygarnęła go mocno w ramiona, czekając na wybuch ze strony Jamesa. – Przepraszam... ja... ta randka...
– Cii, Jim, spokojnie. Jestem tu.
Więcej słów było zbędnych.
James wtulił się w Lily, kładąc głowę na jej kolanach i jednocześnie chowając ją we własnych dłoniach. Zdusił szloch, który pod wpływem dotyku dziewczyny, niespodziewanie wyrwał się z jego krtani. Lily głaskała Jamesa po włosach, nie próbując w żaden sposób go uspokajać. Musiał uwolnić się od tych cholernych, wyniszczających, złych emocji.
Dziewczyna, patrząc na przyjaciela, też nie mogła powstrzymać łez.
Płakali razem, powoli godząc się ze śmiercią Dorei Potter i jednocześnie próbując pożegnać się z tą ogromną stratą.
Czołem!
OdpowiedzUsuńLekko spóźniona, ale zawsze :). Bardzo podoba mi się ten wstęp na początku rozdziału, szczerze mówiąc pasuje tam bardziej niż na końcu. Co do samego rozdziału był naprawdę świetny. Szkoda mi było Lily w ostatnim czasie, szczególnie że James faktycznie zachowywał się jak palant. Z jednej strony staram się zrozumieć jego zachowanie, ale z drugiej miał chyba świadomość że w ostatnim czasie udało mu się zbudować całkiem dobre relacje z Lily. Przyznaję że miała ona genialny pomysł z tym "atakiem" na Jamesa. Potrzebny był mu taki wstrząs. Naprawdę wspaniale się zachowała. Mam nadzieję, że razem uda im się wreszcie pogodzić z tą stratą.
A jeśli chodzi o twoja wenę :D. Proponuję odrobinę relaksu. Do rozdziału 47 jeszcze trochę, więc liczę że uda ci się wrócić do formy :).
Pozdrawiam
Monika
Hej!
Usuń"Prawie" spóźniona - następnym razem postaram się wklejać rozdziały o lepszych porach, a nie na ostatnią chwilę. :) Skoro uważasz, że ten wstęp pasuje, to na pewno będę kultywować jego żywot, starając się pisać coś elokwentnego (taa, jasne) przed każdym postem. A co!
Relaksu to ja mogę zaznać dopiero po skończeniu części pierwszej Fortuny. Już i tak ciągnę to opowiadane ładnych parę lat, czyli zdecydowanie za długo, więc należałoby wreszcie spiąć tyłek. :P Potrzebuję jakiegoś bodźca i mocnego kopa - tak w skrócie.
Pozdrawiam!
P.S. Fajnie, że rozdział Ci się podobał. :)