Cześć i czołem. :)
Rozdział jest długi, zajmuje ponad osiem stron w Wordzie, z czego mogę być minimalnie dumna. Ostatnio coś często wspominacie (czyt. Monika wspomina xD), że brakuje Wam (Ci) paru bohaterów, więc teraz postanowiłam zawrzeć większość. Macie(sz) Lilkę i Jamesa, Lissie, Remusa, Syriusza i... (tu nie zaspojleruję :P). Zabrakło jedynie Anne oraz Regulusa, ale o nich już wystarczająco zadbałam, tak mi się wydaje.
Z racji tego, że Fortuna cieszy się niezbyt dużym zainteresowaniem, kolejnymi postami będą miniaturki. Oczywiście, skończę to opowiadanie, możecie być spokojni. Dodam te trzy (?) one-shoty, a potem wrócę do moich ukochanych Huncwotów. :) Może robiąc sobie chwilową przerwę, Wena wróci?
W ogóle w główce zaczyna mi kiełkować pomysł na całkowicie nowe opowiadanie, czym jestem lekko przerażona, bo mój plan dokończenia wszystkich rozpoczętych opowiadań powoli spełza na niczym... Boże, tak bardzo chciałabym mieć tyle chęci i czasu, żeby jednocześnie pisać nowe i zająć się starymi!
I tu pytanie do Was: która opcja Wam bardziej pasuje? :)
Dobra, dzisiaj trochę się rozpisałam (jako zadośćuczynienie poprzedniej notki), dlatego już nie przynudzam, zapraszam do czytania rozdziału 47.
Buziaki!
47. Nic tak nie
przypomina przyjaźni jak związki pielęgnowane w interesie miłości
~ Jean de La Bruyere
Od
przyjazdu o Hogwartu minęły trzy tygodnie, w przeciągu których
James i Lily prawie w ogóle nie mieli czasu dla siebie i swojego
związku. Dziewczyna stuprocentowo poświęciła się nauce do
OWTMów, bez przerwy czytając notatki czy książki sprzed lat. Szło
jej nieco opornie, z czym rzadko się spotykała, ale przypominanie
aż tak obszernej ilości materiału nie należało do zadań
łatwych. Swoją drogą, czuła irytację, że udało jej się
zapomnieć o tylu sprawach, które kiedyś mogła wyrecytować
podczas snu, a teraz ledwo dukała. James zaś coraz ciężej ćwiczył
do zbliżającego się wielkimi krokami meczu quidditcha z
Hufflepuffem. Od tego wyniku zależało, czy Gryfoni będą mieli
szansę zawalczyć o puchar, czy jedynie o trzecie miejsce w
klasyfikacji domów. Mocno się przejmował, szczególnie że to był
jego ostatni rok jako kapitana drużyny, więc Gryffindor musiał
wygrać. Przez takie podejście często obrywało mu się od
nauczycieli, ale na szczęście jeszcze nie dostał żadnego
szlabanu.
Właśnie
dlatego ta sobota była aż tak wyjątkowa.
Wreszcie
udało im się znaleźć chwilę, więc postanowili wymknąć się
wieczorem na Wieżę Astronomiczną, by pobyć razem.
A
raczej James postanowił.
–
Jim, zawróćmy, to głupi pomysł – psioczyła szeptem Lily, lecz
mimo to posłusznie dreptała obok chłopaka. – Jak nas złapią,
będziemy mieli przechlapane...
–
Jesteś prefektem naczelnym, Liluś, możesz wymyślić jakąś dobrą
wymówkę, dlaczego szwendamy się po korytarzach.
Panna
Evans popatrzyła na Jamesa spod byka.
–
Okej, ja – zaakcentowała – jeszcze mogę się wytłumaczyć, ale
ty? Niby po co mi towarzyszysz?
–
To proste.
–
Chyba jednak nie, bo dalej nie wiem...
–
Chcemy przecież pobyć razem. – Potter wyszczerzył się do
dziewczyny, która w odpowiedzi jedynie głośno westchnęła.
Czasami rozmowy z Jamesem były cholernie trudne, już nie
wspominając o zrozumieniu jego dziwnego toku myślenia. Odkąd się
z nim związała, parokrotnie zastanawiała się dlaczego.
Najwyraźniej serce nie sługa i w gumochłonie też można się
zakochać...
Lily
co krok odwracała się za siebie, zaniepokojona nienaturalną ciszą.
Odnosiła wrażenie, jakby ktoś ich śledził, tylko czekając na
odpowiedni moment na doniesienie Dumbledore'owi lub, co gorsze,
McGonnagall.
James
nagle stanął, przez co dziewczyna mimowolnie na niego wpadła.
–
Przestań się tak dziko zachowywać – parsknął. – Wyglądasz,
jakbyśmy robili coś nielegalnego. Liluś, my tylko idziemy na
wieżę. To nie przestępstwo.
–
Ale zabronione jest wychodzenie z pokoju wspólnego po ciszy nocnej.
–
Może postaraj się rozluźnić i po raz pierwszy w życiu przestać
się wszystkim przejmować? – zaproponował Jim z nadzieją w
głosie, która raptownie wyparowała pod czujnym spojrzeniem
dziewczyny. Poddał się więc z dalszymi próbami przekonania Lily
do własnych racji, chwycił ją za dłoń i pociągnął za sobą.
Z początku ewidentnie stawiała opór, ale po przejściu korytarza
zaniechała. Wzmocniła uścisk, przysunęła się bliżej Jamesa i z
miną skazańca podążyła jego śladem.
Po
około pięciu minutach dotarli na miejsce.
–
I co? Było aż tak strasznie? – spytał prześmiewczo Potter,
przepuszczając Lily na schody, by szła pierwsza.
–
Tak.
–
Daj spokój – prychnął. – Nie masz czasem ochoty zrobić czegoś
szalonego lub nie do końca zgodnego z regulaminem? Nie chcesz poczuć
adrenaliny?
–
Nie.
–
Obraziłaś się? – James zmarszczył czoło, kompletnie zaskoczony
zachowaniem Evans, która nie zwykła odpowiadać półsłówkami,
ba, zawsze miała do powiedzenia najwięcej ze wszystkich.
–
Nie.
Potter
nie odpowiedział, powoli czując ogarniającą irytację. Wreszcie
znaleźli czas, który mogą spędzić sami, a ona postanowiła się
obrazić lub unieść honorem, lub obie te czynności na raz. Gdyby
James jeszcze wiedział dlaczego, może spróbowałby to zrozumieć,
ale nie miał bladego pojęcia. Pozostało mu więc jedynie wspinanie
się za nią w milczeniu. Liczył, że kiedy Lily zobaczy, co dla
niej przygotował, przestanie się tak bezsensownie zachowywać.
Dziewczyna
pierwsza przekroczyła próg wieży.
–
Och, Jim! – szepnęła, podchodząc bliżej. – To twoja zasługa?
–
Mhm. Pomyślałem, że byłoby miło, gdyby...
Evans
nie dała dokończyć, ponieważ zamknęła mu usta pocałunkiem.
Zarzuciła ręce na jego szyję i tym samym przyciągnęła bliżej.
James z początku trwał w szoku, całkowicie nie spodziewając się
tego pokazu uczuć, ale wreszcie się ocknął. Odwzajemniając
pieszczotę, objął Lily w pasie. Przejechał językiem po jej
dolnej wardze, skutkiem czego dziewczyna aż zadrżała, co jeszcze
bardziej napędziło Pottera do działania. Nadal biorąc usta Lily w
posiadanie, powoli zaczął ich kierować ku ścianie, do której w
końcu ją przyparł. Jedną dłoń wplótł w rude włosy, zaś
druga zajęła się powolną wędrówką wzdłuż ciała dziewczyny.
Najpierw jedździł po boku Evans, dopiero potem przeniósł rękę
na pośladki.
Lily
mimowolnie stęknęła i porzucając gdzieś resztki samokontroli,
jeszcze mocniej przyciągnęła Jima do siebie.
Z
początku niewinny całus przerodził się teraz w pełen namiętności
pocałunek. Oddechy przyśpieszyły, w brzuchach pojawił się
uścisk, a kolana zaczęły coraz bardziej mięknąć. Dobrze, że
Lily wsparła się o Pottera, inaczej już leżałaby na posadzce.
Ledwo stała na nogach z nadmiaru emocji.
James
był kompletnie zamroczony, wręcz upijał się ich bliskością. Nie
pamiętał, kiedy ostatnio, a nawet czy kiedykolwiek, aż tak się w
sobie zatracili. Nie chcąc tracić czasu, szczególnie gdy rozsądek
zdawał się już odejść w zapomnienie, przeniósł pocałunki na
szyję dziewczyny. Lily odchyliła glowę, dając mu lepszy dostęp,
jednocześnie wczepiając palce w rozwichrzone włosy Pottera, za
które bezwiednie pociągnęła. Z krtani Jima wyrwał się gardłowy
jęk, przez co lekko przygryzł jej skórę. Krew zaczęła szybciej
płynąć w żyłach, lokując się w tych niższych partiach ciała.
Oczy
Pottera z pożądania aż zaszły mgłą.
Dłonie
włożył pod koszulkę dziewczyny, poznając wgłębienia i
wypukłości. Doznał niemal ekstazy, kiedy poczuł gładką,
rozgrzaną skórę brzucha, a później krawędź stanika jego
Lily. Nawet nie umiał zliczyć, jak wiele razy wyobrażał sobie ich
w takiej sytuacji. Z tym wyjątkiem, że teraz to była
najprawdziwsza prawda!
Lily,
kompletnie nieświadoma myśli Jamesa, poczuwszy jego ręce pod
bluzką, powoli zaczynała wracać do rzeczywistości. Ogarnęła ją
panika, bo przecież nie była jeszcze gotowa na tak poważny krok.
Ich związek trwał krótko, poza tym Lily nie czuła jeszcze
stuprocentowej pewności, czy naprawdę kochała Jima, czy to tylko
chwilowe zauroczenie.
Seks
z Potterem należał więc do trudnych decyzji, a ona chyba... nie
chciała.
Czy
chciała?
Na
samą myśl znów poczuła uścisk w dole brzucha.
–
Liluś? Wszystko okej? – spytał niespodziewanie James, odsuwając
się nieznacznie. Z uwagą obserwował zarumienione od nadmiaru
wrażeń policzki dziewczyny. Musiał odchrząknąć, by doprowadzić
głos do normalności.
–
Tak, a czemu miałoby nie być?
Lily
przygryzła niepewnie wargę i odwróciła spojrzenie.
–
Bo przestałaś. Jeżeli zrobiłem coś, co ci się nie spodobało...
–
Nie, nie, Jim – zaprzeczyła od razu, po czym dodała, piekąc
jeszcze większego buraka: – Wszystko mi się podobało... Po
prostu chyba nie jestem gotowa. – Ostatnie zdanie wyszeptała tak
cichutko, że James musiał wytężyć słuch do maksimum.
Panna
Evans opuściła głowę zawstydzona i zasmucona jednocześnie.
–
Na co nie jeste... O! Och! – James wciągnął głośno powietrze,
kiedy zrozumiał, a potem rozchylił lekko usta.
–
Przepraszam.
–
Co? – zdziwił się, marszcząc czoło. – Liluś, jeśli
pomyślałaś, że cię do czegoś zmuszam, to ja powinienem
przeprosić ciebie...
Lily
uniosła spojrzenie, w którym czaiła się obawa. Wyparowała ona
jednak, kiedy James odsunął się na krok, jednocześnie gładząc
ją po policzku. Po paru minutach patrzenia sobie w oczy, w jakich
czaiła się cała paleta uczuć, Potter wreszcie złapał dziewczynę
za rękę i poprowadził do wcześniej przygotowanego koca leżącego
niemalże na środku pomieszczenia. To o nim mówiła Lily, kiedy
przekroczyła próg wieży. James postarał się na ich kolejną
randkę, ponieważ poza kocem udało się też przemycić jedzenie z
kuchni.
Usiedli.
–
Częstuj się – powiedział James, wskazując na koszyk.
–
Dziękuję.
–
Nie ma sprawy, Liluś, jedz, ile chcesz.
–
Dziękuję, że nie naciskałeś – wyjaśniła, słysząc, że
Potter opacznie zrozumiał jej słowa.
James
uśmiechnął się niepewnie, co w mniemaniu Lily wyglądało uroczo.
Nie mogła się powstrzymać i znów cmoknęła go w usta. Tym razem
jednak pocałunek trwał krótko, za co również była mu wdzięczna.
Po chwili zaczęli rozmawiać, żartować i się śmiać, a potem
karmić wzajemnie jakąś papką, którą Jamesowi udało się
zgarnąć sprzed nosa jednego ze skrzatów domowych. Dziewczyna
oparła się plecami o brzuch Pottera, wygodnie rozkładając się
między jego nogami.
Napawali
się własnym towarzystwem.
Serce
Lily za każdym razem, kiedy zerkała na Jima, przyśpieszało, a
nieodkryte do tej pory uczucia zdały się kompletnie zapanować nad
ciałem oraz umysłem dziewczyny. Jednego więc była pewna:
bezsprzecznie zakochała się w tym roztrzepanym, napuszonym, często
zbyt zdziecinniałym chłopaku niedającym jej spokoju od lat.
Ale
jak to się stało, kiedy i dlaczego?
Tego
panna Evans nie wiedziała.
*
Lissie
odkładała spotkanie z Remusem od dawna, unikając na korytarzach, w
Wielkiej Sali na posiłkach starając rozmawiać się z kimś innym,
a na lekcjach udając skupioną. Do tej pory skutecznie jej się
powodziło, lecz dobra passa najwidoczniej miała się skończyć.
Lupin pojawił się niespodziewanie, kiedy wychodziła ze szklarni
numer pięć po zielarstwie. Szła w towarzystwie Velmy, jej
współlokatorki, która widząc Remusa, bezzwłocznie się oddaliła.
Pewnie nie chciała im przeszkadzać...
Choć
powinna!
Lissie
nie była jeszcze gotowa na rozmowę, która niechybnie miała
nadejść właśnie dzisiaj.
–
Cześć – przywitała się zaraz po zatrzymaniu. Poprawiła pasek
od torby, wrzynający się w ramię, po czym zaczęła uważniej
przypatrywać się chłopakowi. Poczuła strach przed niewiadomym,
dlatego wzięła parę głębokich, uspokajających oddechów.
–
Cześć? Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
Ton
Lupina idealnie obrazował jego stan. Był wkurzony.
–
Cześć, Remusie?
–
Nie wygłupiaj się, Liss – prychnął. – Możesz mi powiedzieć,
dlaczego zachowujesz się tak dziwnie?
–
Dziwnie?
–
Tak.
–
Tak?
–
Czy zaczniesz, proszę, odpowiadać pełnym zdaniem, a nie tylko
powtarzać moje słowa? – Oczy Remusa cisnęły błyskawice.
Dziewczyna pierwszy raz, odkąd się poznali, widziała go w takim
stanie. Zaczęła zastanawiać się, czym aż tak bardzo go
zirytowała, przecież od ponad miesiąca prawie w ogóle nie
rozmawiali.
W
głowie Lissie zapaliła się lampka.
Może
właśnie dlatego?
–
Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi, Remusie – grała na zwłokę. –
Możesz mi wyjaśnić, czemu jesteś taki... zły?
Remus
westchnął. Nie powinien aż tak naskakiwać, ale kompletnie jej nie
rozumiał. Odniósł wrażenie, że go unikała, co się trochę
gryzło, ponieważ byli w związku.
Bo
jeszcze w nim byli, prawda?
To
niewypowiedziane pytanie zaczepiło się w głowie Lupina i nie
chciało odejść w zapomnienie.
–
Odkąd wróciliśmy z wakacji... Czy ty... A ja... – zacinał się,
co jeszcze mocniej go zestresowało. – Okej. Powiem prosto z mostu.
Dlaczego ode mnie uciekasz, Liss?
Dziewczynie
rozszerzyły się źrenice, a w gardle powstała gula.
–
Nie uciekam – zaprzeczyła machinalnie.
–
Nie kłam, okej? O co ci tak naprawdę chodzi? Na początku, to
znaczy zaraz po powrocie z wakacji – wyjaśnił, gdy dostrzegł jej
zdziwiony wyraz twarzy – oddaliłaś się ode mnie, ale było to
znośne, a ponadto zrozumiałe. W końcu dowiedziałaś się, że
jestem... – odchrząknął. – Dowiedziałaś się o moim
futerkowym problemie. Dałem ci czas na przemyślenie wszystkich za i
przeciw, poza tym potem wyznałaś, że dalej mnie kochasz. Powoli
znów zaczynało się układać... Aż do teraz. A raczej od wyjazdu
na święta, bo już wtedy się zaczęło... Nie mogłaś nawet na
mnie spojrzeć, a co dopiero normalnie porozmawiać... Możesz mi to
łaskawie wyjaśnić?
–
Ale nie ma co wyjaśniać. Po prostu ciągle jestem zajęta i nie mam
czasu...
–
Nawet pięciu minut? Do cholery, Lissie – prychnął Remus, w
przypływie emocji wyrzucając ręce do góry – nie znajdziesz
nawet pięciu minut w swoim zapchanym grafiku, żeby spotkać się z
własnym chłopakiem?!
Roshid
opuściła głowę i z uwagą zaczęła oglądać swoje buty, a potem
bryłę lodu powstałą ze stopionego śniegu. Gdzieniegdzie ta bryła
poprzetykana została licznymi kamieniami oraz pozostałościami z
trawy. Poczuła chwilową tęsknotę za słońcem, za ciepłem, a w
szczególności za możliwością wychodzenia na błonia i siadaniem
pod drzewami.
Tęskniła
jeszcze za towarzystwem Remusa, ale szybko odrzuciła tę myśl.
–
Lissie? Proszę, wytłumacz mi, o co ci chodzi... Nienawidzę żyć w
niepewności, o czym doskonale wiesz.
–
Nie chcę cię urazić – wyznała, przygryzając wargę. Uniosła
spojrzenie, wpatrując się wprost w złote tęczówki, które
niegdyś tak kochała, a które teraz wywoływały u niej jedynie
lęk.
–
Nie urazisz.
Odetchnęła,
nim wyznała:
–
Bojęsięciebieremusie – powiedziała tak cicho i szybko, że
chłopak niewiele zrozumiał. Zmarszczył czoło, starając się
znaleźć sedno jej wypowiedzi.
–
Co? Czy możesz powtórzyć? Ale wolniej.
–
Boję się – westchnęła.
–
Czego?
–
Nie czego, tylko kogo. Boję się ciebie, Remusie.
–
Boisz się... mnie? – powtórzył całkowicie osłupiały. Nie
wiedział, co myśleć. Nie wiedział, co robić ani co mówić. Stał
więc jak porażony prądem z lekko rozchylonymi ustami i wręcz
świdrował wzrokiem postać dziewczyny.
–
Tak. Boję się ciebie w wersji futerkowej – przyznała, raptownie
czując ogromną ulgę.
Udało
jej się wreszcie wykrztusić słowa od dawna zalegające w głowie.
–
A... ale... Okej.
–
Okej? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – Teraz Lissie przejęła
pałeczkę, irytując się.
–
A co mam jeszcze powiedzieć? Boisz się mnie, co jest aż zanadto
zrozumiałe – roześmiał się niewesoło. – Nie mam na to
żadnych argumentów. Jestem wil... Jestem chory, Lissie. Nie ma na
to żadnego lekarstwa, a gdyby było, zrobiłbym wszystko, powtarzam:
wszystko, by stać się normalny. Uwierz mi, nie marzę o niczym
więcej!
Lissie
przygryzła niepewnie wargę. Nadal milczała.
–
Od dawna zastanawiałem się, jakim cudem w ogóle się ze mną
związałaś – wyznał niespodziewanie. – Przecież nie mogę ci
niczego zaoferować poza strachem i bólem. Mogę ci obiecać, że
cię nigdy nie skrzywdzę, że wszystkie... przemiany będą odbywały
się z dala od ciebie, że nigdy nie zobaczysz mnie w tej strasznej
wersji, ale czy to coś da? Liss, czy to pomoże?
–
Nie wiem, Remusie. Chyba nie.
–
No właśnie. Już zdecydowałaś, prawda?
–
Tak.
Serce
Remusa zamarło i dopiero po paru sekundach zaczęło znów bić.
W
oczach Lissie pojawiły się łzy, które wskutek mrugnięć
popłynęły po policzkach. Nie chciała kończyć ich związku.
Gdyby posiadała jakieś inne opcje, nawet by się nie zastanawiała:
przeprosiłaby i nadal byłaby szczęśliwa. Ale nie było żadnych
innych opcji, do cholery! Kiedy Lissie patrzyła na Remusa czuła
jedynie czyste przerażenie, a przed oczami pojawiał się obraz
wilkołaka.
Nie
mogła przecież do końca życia trwać ciągłym w strachu!
Czy
mogła?
–
Mogę ci zadać ostatnie pytanie? – odchrząknął, by pozbyć się
guli rosnącej w gardle.
Roshid
odpowiedziała kiwnięciem głowy.
–
Dlaczego teraz? Znaczy... już w wakacje dowiedziałaś się o tym,
że jestem... Ale dopiero teraz uznałaś, że się mnie boisz...
Dlaczego teraz? – powtórzył, usilnie wpatrując się w twarz
Krukonki.
Dziewczyna
uciekła spojrzeniem, ale po wzięciu dwóch głębokich oddechów
popatrzyła w złote tęczówki Remusa. To ona kończyła ich
związek, to ona uciekała, dlatego przynajmniej tyle była mu winna.
Była
mu winna prawdę.
–
Widziałam cię.
–
Co?
–
Widziałam cię w twojej drugiej... skórze. Przepraszam, Remusie,
wiem, że nie powinnam, ale nie potrafiłam się powstrzymać –
zaczęła szybko tłumaczyć, kiedy Lupin trwał w szoku. –
Musiałam cię zobaczyć na żywo i...
–
Czy ty do końca zgłupiała?! – wykrzyknął Remus, zaciskając
bezwiednie pięści. Ze złości oraz niedowierzania jego źrenice
się zwęziły, a na policzkach pojawiły czerwone ślady. –
Przecież mogło ci się coś stać! Mogłem ci coś zrobić!
Merlinie, Lissie! Na mózg ci padło?! Mogłem cię zabić!
–
Nic mi się przecież nie stało...
–
Ale mogło! Jak w ogóle... Lissie, cholera jasna! Nigdy bym sobie
tego nie wybaczył, rozumiesz?! Gdyby stała ci się krzywda...
gdybym ja – zaakcentował – zrobił ci krzywdę! Chyba bym umarł!
Lissie
opuściła głowę skruszona.
–
Przepraszam.
Remus
wręcz dyszał, kompletnie wyprowadzony z równowagi. Wpatrywał się
w rudowłosą uważnie, ale nie potrafił odrzucić od siebie
poczucia zdrady. Musiał się koniecznie uspokoić, inaczej powie
parę słów za dużo, których później stuprocentowo pożałuje.
Wziął głęboki wdech, starając się opanować, lecz
nieskutecznie. Nie mógł więcej na nią patrzeć.
Chciał
uciec, gdzieś się schować.
Rzucając
ostatnie spojrzenie na Lissie, szybkim krokiem oddalił się w stronę
zamku. Każdy kolejny krok oddalał ich od siebie, a po przekroczeniu
przez Lupina progu Hogwartu oboje już wiedzieli: ich związek nie
przetrwał najważniejszej próby, przed którą postanowił postawić
ich los.
Próby
pogodzenia się z prawdą.
*
Syriusz
nagle otworzył oczy.
Wpatrywał
się w sufit, próbując stawić czoło rzeczywistości, choć ona
jak na złość ciągle się mu wymykała. Próbował przywołać
wspomnienia z poprzedniego dnia, co udało mu się dopiero po
przekręceniu się na bok. Dostrzegł wówczas falę czarnych włosów
leżących w nieładzie na poduszce. Ściągnął brwi dosłownie na
sekundę, po której dostał jakby olśnienia w postaci zalewających
jego głowę obrazów.
Westchnął,
przybliżając się do dziewczyny.
Lekko,
niemal z namaszczeniem, zaczął gładzić ją po nagim ramieniu. W
sumie dobrze, że spała. Mógł bez skrępowania podziwiać piękno
samo w sobie. Ba, mógł je znów poczuć! Pogłaskał ją po
włosach, potem po policzku, palcem obrysował linię jej ust.
Nachylił się mocniej, skutkiem czego nosem niemalże stykał się z
gładką, białą skórą. Wciągnął zapach perfum, które
doprowadzały go do obłędu, szczególnie wczoraj wieczorem.
Black
przypomniał sobie wyraz twarzy wijącej się pod nim dziewczyny, tak
seksownie przygryzającej dolną wargę. Ręce zaciśnięte w pięści,
te westchnienia i jęki cichutko wychodzące z jej krtani.
Do
teraz pamiętał, jak serce zabiło mu szybciej, gdy wyszeptała jego
imię.
Syriusz
znów pogładził ramię dziewczyny, po czym przesunął dłonie na
jej delikatną skórę brzucha.
Z
marszu pokochał to uczucie.
Do
diaska, całą ją pokochał!
Dziewczyna,
jakby coś przeczuwając, przekręciła się i ziewnęła szeroko.
Uchyliła pokwieki, ale dostrzegając przyglądającego jej się
Syriusza, znów je przymknęła. Przysunęła się bliżej chłopaka,
kładąc głowę na jego klatce piersiowej.
–
Co jest? – wychrypiała zaspanym głosem.
–
Nic, nic. Śpij, jeszcze wcześnie.
–
Mhm... Dobranoc.
–
Taaak – przeciągnął samogłoskę, ziewnąwszy. Cmoknął ją w
czubek głowy, ułożył się wygodniej i wyszeptał: – Dobranoc,
Dorcas.
A dzień dobry :)
OdpowiedzUsuńWidzę, że moje czołem się przyjęło :D. Lubię witać ludzi w ten sposób, to brzmi dużo lepiej niż zwykłe cześć ;).
No jasne że wspominam :D. Miło mi, że pojawili się tu prawie wszyscy. Oooo a jaki długi wstęp :P.
Lily i James... dużo ich w tym rozdziale i dobrze. Podziwiam Jamesa za jego cierpliwość do tej dziewczyny :D. Chociaż Lily jest bardzo autentyczna, w sensie sama ją sobie taką wyobrażam. Nieustannie się dziwię, że taki związek mógł kiedykolwiek zaistnieć, ale mówią że przeciwieństwa się przyciągają. Nie jest to dla mnie nowość, że ktoś tak wrażliwy jak Lily nie był jeszcze gotowy na swój pierwszy raz i jednocześnie gratuluję Jamesowi że nie naciskał na nią, dobrze wiesz jak go uwielbiam, więc jeszcze bardziej zapunktował :D. Myślę że nie tylko u mnie, ale tym bardziej u Lily :). Occhhhh wreszcie się zakochała, trochę to trwało :D.
Dobra przejdźmy do Lissie i Remusa. Też uważam, że zrobiła wtedy głupio, idąc za nim żeby zobaczyć jego " futerkowy problem". To normalne, że Remus był wściekły, szczególnie że Lissie nawet nie wytłumaczyła to początkowo co się stało. Smutno mi, że się rozstali, ale takie jest życie.
Kontynuując :D Dorcas i Syriusz. Sądzę, że mimo wszystko do siebie pasują, chociaż do stałości ich uczuć ciężko zdecydować. Nie wiem, co będzie dalej, ale Syriusz wygląda na szczęśliwego ;). Czekam na ciąg dalszy.
Ale się rozpisałam :P. Jak to weny nadal nie ma ?!. Może znowu odpocznij, odpoczynek zawsze pomaga ;). Wiesz co, wydaje mi się, że jest tu trochę więcej osób niż myślisz. W sumie to rozumiem, że brak komentarzy wpływa na brak weny i dziwię się, że pozostali nie komentują tego o piszesz, bo w końcu robisz to dla nas! Dla siebie pewnie też, ale dobrze że z nami też się dzielisz :). Wstęp długi, rozdział długi, mój komentarz też długi :D. To czekam na miniaturkę :).
Życzę weny, odpoczynku, pozytywnego nastawienia.
Pozdrawiam
Monika
Hej. :) No, właśnie zastanawiałam się, skąd wzięłam to "czołem", skoro nigdy tak nie mówiłam. Teraz już wiem, kto mi to wkręcił. XD
UsuńMyślę, że Lilka już od dawna była w nim zakochana, tylko dopiero w tym rozdziale zdała sobie sprawę z własnych uczuć. No, wiesz, zrozumiała je, czy coś. :)
Mam wielki, burzliwy plan dla Łapy i Dorcas, więc ciesz się, póki możesz. Nie, to wcale nie jest żaden spojler. :P
To prawda, że każdy autor (lub w moim przypadku pseudoautor) uzależniony jest od opinii innych. Jak inaczej ma się rozwijać bez pomocnych rad czy krytyki? Poza tym to bardzo cieszy, gdy ktoś poświęca własny, ważny czas i przeczyta coś, co wyszło spod moich palców. A ta radość przeistacza się w dalszą chęć pisania, co za tym idzie można wyprowadzić krótki wniosek: im masz więcej czytelników, tym pisanie idzie żwawiej. :)
Muszę odsapnąć trochę od Fortuny, dlatego wezmę się za coś innego. Mam nadzieję, że zmobilizuje mnie to do tego stopnia, że nim się obejrzę, pierwsza część Fortuny zostanie zakończona. :)
Pozdrawiam bardzo cieplutko!