2 grudnia 2017

Fortuna kołem się toczy (47)

Cześć i czołem. :)
Rozdział jest długi, zajmuje ponad osiem stron w Wordzie, z czego mogę być minimalnie dumna. Ostatnio coś często wspominacie (czyt. Monika wspomina xD), że brakuje Wam (Ci) paru bohaterów, więc teraz postanowiłam zawrzeć większość. Macie(sz) Lilkę i Jamesa, Lissie, Remusa, Syriusza i... (tu nie zaspojleruję :P). Zabrakło jedynie Anne oraz Regulusa, ale o nich już wystarczająco zadbałam, tak mi się wydaje.
Z racji tego, że Fortuna cieszy się niezbyt dużym zainteresowaniem, kolejnymi postami będą miniaturki. Oczywiście, skończę to opowiadanie, możecie być spokojni. Dodam te trzy (?) one-shoty, a potem wrócę do moich ukochanych Huncwotów. :) Może robiąc sobie chwilową przerwę, Wena wróci? 
W ogóle w główce zaczyna mi kiełkować pomysł na całkowicie nowe opowiadanie, czym jestem lekko przerażona, bo mój plan dokończenia wszystkich rozpoczętych opowiadań powoli spełza na niczym... Boże, tak bardzo chciałabym mieć tyle chęci i czasu, żeby jednocześnie pisać nowe i zająć się starymi! 
I tu pytanie do Was: która opcja Wam bardziej pasuje? :)
Dobra, dzisiaj trochę się rozpisałam (jako zadośćuczynienie poprzedniej notki), dlatego już nie przynudzam, zapraszam do czytania rozdziału 47. 
Buziaki!



47. Nic tak nie przypomina przyjaźni jak związki pielęgnowane w interesie miłości
~ Jean de La Bruyere




Od przyjazdu o Hogwartu minęły trzy tygodnie, w przeciągu których James i Lily prawie w ogóle nie mieli czasu dla siebie i swojego związku. Dziewczyna stuprocentowo poświęciła się nauce do OWTMów, bez przerwy czytając notatki czy książki sprzed lat. Szło jej nieco opornie, z czym rzadko się spotykała, ale przypominanie aż tak obszernej ilości materiału nie należało do zadań łatwych. Swoją drogą, czuła irytację, że udało jej się zapomnieć o tylu sprawach, które kiedyś mogła wyrecytować podczas snu, a teraz ledwo dukała. James zaś coraz ciężej ćwiczył do zbliżającego się wielkimi krokami meczu quidditcha z Hufflepuffem. Od tego wyniku zależało, czy Gryfoni będą mieli szansę zawalczyć o puchar, czy jedynie o trzecie miejsce w klasyfikacji domów. Mocno się przejmował, szczególnie że to był jego ostatni rok jako kapitana drużyny, więc Gryffindor musiał wygrać. Przez takie podejście często obrywało mu się od nauczycieli, ale na szczęście jeszcze nie dostał żadnego szlabanu.
Właśnie dlatego ta sobota była aż tak wyjątkowa.
Wreszcie udało im się znaleźć chwilę, więc postanowili wymknąć się wieczorem na Wieżę Astronomiczną, by pobyć razem.
A raczej James postanowił.
– Jim, zawróćmy, to głupi pomysł – psioczyła szeptem Lily, lecz mimo to posłusznie dreptała obok chłopaka. – Jak nas złapią, będziemy mieli przechlapane...
– Jesteś prefektem naczelnym, Liluś, możesz wymyślić jakąś dobrą wymówkę, dlaczego szwendamy się po korytarzach.
Panna Evans popatrzyła na Jamesa spod byka.
– Okej, ja – zaakcentowała – jeszcze mogę się wytłumaczyć, ale ty? Niby po co mi towarzyszysz?
– To proste.
– Chyba jednak nie, bo dalej nie wiem...
– Chcemy przecież pobyć razem. – Potter wyszczerzył się do dziewczyny, która w odpowiedzi jedynie głośno westchnęła. Czasami rozmowy z Jamesem były cholernie trudne, już nie wspominając o zrozumieniu jego dziwnego toku myślenia. Odkąd się z nim związała, parokrotnie zastanawiała się dlaczego. Najwyraźniej serce nie sługa i w gumochłonie też można się zakochać...
Lily co krok odwracała się za siebie, zaniepokojona nienaturalną ciszą. Odnosiła wrażenie, jakby ktoś ich śledził, tylko czekając na odpowiedni moment na doniesienie Dumbledore'owi lub, co gorsze, McGonnagall.
James nagle stanął, przez co dziewczyna mimowolnie na niego wpadła.
– Przestań się tak dziko zachowywać – parsknął. – Wyglądasz, jakbyśmy robili coś nielegalnego. Liluś, my tylko idziemy na wieżę. To nie przestępstwo.
– Ale zabronione jest wychodzenie z pokoju wspólnego po ciszy nocnej.
– Może postaraj się rozluźnić i po raz pierwszy w życiu przestać się wszystkim przejmować? – zaproponował Jim z nadzieją w głosie, która raptownie wyparowała pod czujnym spojrzeniem dziewczyny. Poddał się więc z dalszymi próbami przekonania Lily do własnych racji, chwycił ją za dłoń i pociągnął za sobą. Z początku ewidentnie stawiała opór, ale po przejściu korytarza zaniechała. Wzmocniła uścisk, przysunęła się bliżej Jamesa i z miną skazańca podążyła jego śladem.
Po około pięciu minutach dotarli na miejsce.
– I co? Było aż tak strasznie? – spytał prześmiewczo Potter, przepuszczając Lily na schody, by szła pierwsza.
– Tak.
– Daj spokój – prychnął. – Nie masz czasem ochoty zrobić czegoś szalonego lub nie do końca zgodnego z regulaminem? Nie chcesz poczuć adrenaliny?
– Nie.
– Obraziłaś się? – James zmarszczył czoło, kompletnie zaskoczony zachowaniem Evans, która nie zwykła odpowiadać półsłówkami, ba, zawsze miała do powiedzenia najwięcej ze wszystkich.
– Nie.
Potter nie odpowiedział, powoli czując ogarniającą irytację. Wreszcie znaleźli czas, który mogą spędzić sami, a ona postanowiła się obrazić lub unieść honorem, lub obie te czynności na raz. Gdyby James jeszcze wiedział dlaczego, może spróbowałby to zrozumieć, ale nie miał bladego pojęcia. Pozostało mu więc jedynie wspinanie się za nią w milczeniu. Liczył, że kiedy Lily zobaczy, co dla niej przygotował, przestanie się tak bezsensownie zachowywać.
Dziewczyna pierwsza przekroczyła próg wieży.
– Och, Jim! – szepnęła, podchodząc bliżej. – To twoja zasługa?
– Mhm. Pomyślałem, że byłoby miło, gdyby...
Evans nie dała dokończyć, ponieważ zamknęła mu usta pocałunkiem. Zarzuciła ręce na jego szyję i tym samym przyciągnęła bliżej. James z początku trwał w szoku, całkowicie nie spodziewając się tego pokazu uczuć, ale wreszcie się ocknął. Odwzajemniając pieszczotę, objął Lily w pasie. Przejechał językiem po jej dolnej wardze, skutkiem czego dziewczyna aż zadrżała, co jeszcze bardziej napędziło Pottera do działania. Nadal biorąc usta Lily w posiadanie, powoli zaczął ich kierować ku ścianie, do której w końcu ją przyparł. Jedną dłoń wplótł w rude włosy, zaś druga zajęła się powolną wędrówką wzdłuż ciała dziewczyny. Najpierw jedździł po boku Evans, dopiero potem przeniósł rękę na pośladki.
Lily mimowolnie stęknęła i porzucając gdzieś resztki samokontroli, jeszcze mocniej przyciągnęła Jima do siebie.
Z początku niewinny całus przerodził się teraz w pełen namiętności pocałunek. Oddechy przyśpieszyły, w brzuchach pojawił się uścisk, a kolana zaczęły coraz bardziej mięknąć. Dobrze, że Lily wsparła się o Pottera, inaczej już leżałaby na posadzce. Ledwo stała na nogach z nadmiaru emocji.
James był kompletnie zamroczony, wręcz upijał się ich bliskością. Nie pamiętał, kiedy ostatnio, a nawet czy kiedykolwiek, aż tak się w sobie zatracili. Nie chcąc tracić czasu, szczególnie gdy rozsądek zdawał się już odejść w zapomnienie, przeniósł pocałunki na szyję dziewczyny. Lily odchyliła glowę, dając mu lepszy dostęp, jednocześnie wczepiając palce w rozwichrzone włosy Pottera, za które bezwiednie pociągnęła. Z krtani Jima wyrwał się gardłowy jęk, przez co lekko przygryzł jej skórę. Krew zaczęła szybciej płynąć w żyłach, lokując się w tych niższych partiach ciała.
Oczy Pottera z pożądania aż zaszły mgłą.
Dłonie włożył pod koszulkę dziewczyny, poznając wgłębienia i wypukłości. Doznał niemal ekstazy, kiedy poczuł gładką, rozgrzaną skórę brzucha, a później krawędź stanika jego Lily. Nawet nie umiał zliczyć, jak wiele razy wyobrażał sobie ich w takiej sytuacji. Z tym wyjątkiem, że teraz to była najprawdziwsza prawda!
Lily, kompletnie nieświadoma myśli Jamesa, poczuwszy jego ręce pod bluzką, powoli zaczynała wracać do rzeczywistości. Ogarnęła ją panika, bo przecież nie była jeszcze gotowa na tak poważny krok. Ich związek trwał krótko, poza tym Lily nie czuła jeszcze stuprocentowej pewności, czy naprawdę kochała Jima, czy to tylko chwilowe zauroczenie.
Seks z Potterem należał więc do trudnych decyzji, a ona chyba... nie chciała.
Czy chciała?
Na samą myśl znów poczuła uścisk w dole brzucha.
– Liluś? Wszystko okej? – spytał niespodziewanie James, odsuwając się nieznacznie. Z uwagą obserwował zarumienione od nadmiaru wrażeń policzki dziewczyny. Musiał odchrząknąć, by doprowadzić głos do normalności.
– Tak, a czemu miałoby nie być?
Lily przygryzła niepewnie wargę i odwróciła spojrzenie.
– Bo przestałaś. Jeżeli zrobiłem coś, co ci się nie spodobało...
– Nie, nie, Jim – zaprzeczyła od razu, po czym dodała, piekąc jeszcze większego buraka: – Wszystko mi się podobało... Po prostu chyba nie jestem gotowa. – Ostatnie zdanie wyszeptała tak cichutko, że James musiał wytężyć słuch do maksimum.
Panna Evans opuściła głowę zawstydzona i zasmucona jednocześnie.
– Na co nie jeste... O! Och! – James wciągnął głośno powietrze, kiedy zrozumiał, a potem rozchylił lekko usta.
– Przepraszam.
– Co? – zdziwił się, marszcząc czoło. – Liluś, jeśli pomyślałaś, że cię do czegoś zmuszam, to ja powinienem przeprosić ciebie...
Lily uniosła spojrzenie, w którym czaiła się obawa. Wyparowała ona jednak, kiedy James odsunął się na krok, jednocześnie gładząc ją po policzku. Po paru minutach patrzenia sobie w oczy, w jakich czaiła się cała paleta uczuć, Potter wreszcie złapał dziewczynę za rękę i poprowadził do wcześniej przygotowanego koca leżącego niemalże na środku pomieszczenia. To o nim mówiła Lily, kiedy przekroczyła próg wieży. James postarał się na ich kolejną randkę, ponieważ poza kocem udało się też przemycić jedzenie z kuchni.
Usiedli.
– Częstuj się – powiedział James, wskazując na koszyk.
– Dziękuję.
– Nie ma sprawy, Liluś, jedz, ile chcesz.
– Dziękuję, że nie naciskałeś – wyjaśniła, słysząc, że Potter opacznie zrozumiał jej słowa.
James uśmiechnął się niepewnie, co w mniemaniu Lily wyglądało uroczo. Nie mogła się powstrzymać i znów cmoknęła go w usta. Tym razem jednak pocałunek trwał krótko, za co również była mu wdzięczna. Po chwili zaczęli rozmawiać, żartować i się śmiać, a potem karmić wzajemnie jakąś papką, którą Jamesowi udało się zgarnąć sprzed nosa jednego ze skrzatów domowych. Dziewczyna oparła się plecami o brzuch Pottera, wygodnie rozkładając się między jego nogami.
Napawali się własnym towarzystwem.
Serce Lily za każdym razem, kiedy zerkała na Jima, przyśpieszało, a nieodkryte do tej pory uczucia zdały się kompletnie zapanować nad ciałem oraz umysłem dziewczyny. Jednego więc była pewna: bezsprzecznie zakochała się w tym roztrzepanym, napuszonym, często zbyt zdziecinniałym chłopaku niedającym jej spokoju od lat.
Ale jak to się stało, kiedy i dlaczego?
Tego panna Evans nie wiedziała.

*

Lissie odkładała spotkanie z Remusem od dawna, unikając na korytarzach, w Wielkiej Sali na posiłkach starając rozmawiać się z kimś innym, a na lekcjach udając skupioną. Do tej pory skutecznie jej się powodziło, lecz dobra passa najwidoczniej miała się skończyć. Lupin pojawił się niespodziewanie, kiedy wychodziła ze szklarni numer pięć po zielarstwie. Szła w towarzystwie Velmy, jej współlokatorki, która widząc Remusa, bezzwłocznie się oddaliła. Pewnie nie chciała im przeszkadzać...
Choć powinna!
Lissie nie była jeszcze gotowa na rozmowę, która niechybnie miała nadejść właśnie dzisiaj.
– Cześć – przywitała się zaraz po zatrzymaniu. Poprawiła pasek od torby, wrzynający się w ramię, po czym zaczęła uważniej przypatrywać się chłopakowi. Poczuła strach przed niewiadomym, dlatego wzięła parę głębokich, uspokajających oddechów.
– Cześć? Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
Ton Lupina idealnie obrazował jego stan. Był wkurzony.
– Cześć, Remusie?
– Nie wygłupiaj się, Liss – prychnął. – Możesz mi powiedzieć, dlaczego zachowujesz się tak dziwnie?
– Dziwnie?
– Tak.
– Tak?
– Czy zaczniesz, proszę, odpowiadać pełnym zdaniem, a nie tylko powtarzać moje słowa? – Oczy Remusa cisnęły błyskawice. Dziewczyna pierwszy raz, odkąd się poznali, widziała go w takim stanie. Zaczęła zastanawiać się, czym aż tak bardzo go zirytowała, przecież od ponad miesiąca prawie w ogóle nie rozmawiali.
W głowie Lissie zapaliła się lampka.
Może właśnie dlatego?
– Naprawdę nie wiem, o co ci chodzi, Remusie – grała na zwłokę. – Możesz mi wyjaśnić, czemu jesteś taki... zły?
Remus westchnął. Nie powinien aż tak naskakiwać, ale kompletnie jej nie rozumiał. Odniósł wrażenie, że go unikała, co się trochę gryzło, ponieważ byli w związku.
Bo jeszcze w nim byli, prawda?
To niewypowiedziane pytanie zaczepiło się w głowie Lupina i nie chciało odejść w zapomnienie.
– Odkąd wróciliśmy z wakacji... Czy ty... A ja... – zacinał się, co jeszcze mocniej go zestresowało. – Okej. Powiem prosto z mostu. Dlaczego ode mnie uciekasz, Liss?
Dziewczynie rozszerzyły się źrenice, a w gardle powstała gula.
– Nie uciekam – zaprzeczyła machinalnie.
– Nie kłam, okej? O co ci tak naprawdę chodzi? Na początku, to znaczy zaraz po powrocie z wakacji – wyjaśnił, gdy dostrzegł jej zdziwiony wyraz twarzy – oddaliłaś się ode mnie, ale było to znośne, a ponadto zrozumiałe. W końcu dowiedziałaś się, że jestem... – odchrząknął. – Dowiedziałaś się o moim futerkowym problemie. Dałem ci czas na przemyślenie wszystkich za i przeciw, poza tym potem wyznałaś, że dalej mnie kochasz. Powoli znów zaczynało się układać... Aż do teraz. A raczej od wyjazdu na święta, bo już wtedy się zaczęło... Nie mogłaś nawet na mnie spojrzeć, a co dopiero normalnie porozmawiać... Możesz mi to łaskawie wyjaśnić?
– Ale nie ma co wyjaśniać. Po prostu ciągle jestem zajęta i nie mam czasu...
– Nawet pięciu minut? Do cholery, Lissie – prychnął Remus, w przypływie emocji wyrzucając ręce do góry – nie znajdziesz nawet pięciu minut w swoim zapchanym grafiku, żeby spotkać się z własnym chłopakiem?!
Roshid opuściła głowę i z uwagą zaczęła oglądać swoje buty, a potem bryłę lodu powstałą ze stopionego śniegu. Gdzieniegdzie ta bryła poprzetykana została licznymi kamieniami oraz pozostałościami z trawy. Poczuła chwilową tęsknotę za słońcem, za ciepłem, a w szczególności za możliwością wychodzenia na błonia i siadaniem pod drzewami.
Tęskniła jeszcze za towarzystwem Remusa, ale szybko odrzuciła tę myśl.
– Lissie? Proszę, wytłumacz mi, o co ci chodzi... Nienawidzę żyć w niepewności, o czym doskonale wiesz.
– Nie chcę cię urazić – wyznała, przygryzając wargę. Uniosła spojrzenie, wpatrując się wprost w złote tęczówki, które niegdyś tak kochała, a które teraz wywoływały u niej jedynie lęk.
– Nie urazisz.
Odetchnęła, nim wyznała:
– Bojęsięciebieremusie – powiedziała tak cicho i szybko, że chłopak niewiele zrozumiał. Zmarszczył czoło, starając się znaleźć sedno jej wypowiedzi.
– Co? Czy możesz powtórzyć? Ale wolniej.
– Boję się – westchnęła.
– Czego?
– Nie czego, tylko kogo. Boję się ciebie, Remusie.
– Boisz się... mnie? – powtórzył całkowicie osłupiały. Nie wiedział, co myśleć. Nie wiedział, co robić ani co mówić. Stał więc jak porażony prądem z lekko rozchylonymi ustami i wręcz świdrował wzrokiem postać dziewczyny.
– Tak. Boję się ciebie w wersji futerkowej – przyznała, raptownie czując ogromną ulgę.
Udało jej się wreszcie wykrztusić słowa od dawna zalegające w głowie.
– A... ale... Okej.
– Okej? Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – Teraz Lissie przejęła pałeczkę, irytując się.
– A co mam jeszcze powiedzieć? Boisz się mnie, co jest aż zanadto zrozumiałe – roześmiał się niewesoło. – Nie mam na to żadnych argumentów. Jestem wil... Jestem chory, Lissie. Nie ma na to żadnego lekarstwa, a gdyby było, zrobiłbym wszystko, powtarzam: wszystko, by stać się normalny. Uwierz mi, nie marzę o niczym więcej!
Lissie przygryzła niepewnie wargę. Nadal milczała.
– Od dawna zastanawiałem się, jakim cudem w ogóle się ze mną związałaś – wyznał niespodziewanie. – Przecież nie mogę ci niczego zaoferować poza strachem i bólem. Mogę ci obiecać, że cię nigdy nie skrzywdzę, że wszystkie... przemiany będą odbywały się z dala od ciebie, że nigdy nie zobaczysz mnie w tej strasznej wersji, ale czy to coś da? Liss, czy to pomoże?
– Nie wiem, Remusie. Chyba nie.
– No właśnie. Już zdecydowałaś, prawda?
– Tak.
Serce Remusa zamarło i dopiero po paru sekundach zaczęło znów bić.
W oczach Lissie pojawiły się łzy, które wskutek mrugnięć popłynęły po policzkach. Nie chciała kończyć ich związku. Gdyby posiadała jakieś inne opcje, nawet by się nie zastanawiała: przeprosiłaby i nadal byłaby szczęśliwa. Ale nie było żadnych innych opcji, do cholery! Kiedy Lissie patrzyła na Remusa czuła jedynie czyste przerażenie, a przed oczami pojawiał się obraz wilkołaka.
Nie mogła przecież do końca życia trwać ciągłym w strachu!
Czy mogła?
– Mogę ci zadać ostatnie pytanie? – odchrząknął, by pozbyć się guli rosnącej w gardle.
Roshid odpowiedziała kiwnięciem głowy.
– Dlaczego teraz? Znaczy... już w wakacje dowiedziałaś się o tym, że jestem... Ale dopiero teraz uznałaś, że się mnie boisz... Dlaczego teraz? – powtórzył, usilnie wpatrując się w twarz Krukonki.
Dziewczyna uciekła spojrzeniem, ale po wzięciu dwóch głębokich oddechów popatrzyła w złote tęczówki Remusa. To ona kończyła ich związek, to ona uciekała, dlatego przynajmniej tyle była mu winna.
Była mu winna prawdę.
– Widziałam cię.
– Co?
– Widziałam cię w twojej drugiej... skórze. Przepraszam, Remusie, wiem, że nie powinnam, ale nie potrafiłam się powstrzymać – zaczęła szybko tłumaczyć, kiedy Lupin trwał w szoku. – Musiałam cię zobaczyć na żywo i...
– Czy ty do końca zgłupiała?! – wykrzyknął Remus, zaciskając bezwiednie pięści. Ze złości oraz niedowierzania jego źrenice się zwęziły, a na policzkach pojawiły czerwone ślady. – Przecież mogło ci się coś stać! Mogłem ci coś zrobić! Merlinie, Lissie! Na mózg ci padło?! Mogłem cię zabić!
– Nic mi się przecież nie stało...
– Ale mogło! Jak w ogóle... Lissie, cholera jasna! Nigdy bym sobie tego nie wybaczył, rozumiesz?! Gdyby stała ci się krzywda... gdybym ja – zaakcentował – zrobił ci krzywdę! Chyba bym umarł!
Lissie opuściła głowę skruszona.
– Przepraszam.
Remus wręcz dyszał, kompletnie wyprowadzony z równowagi. Wpatrywał się w rudowłosą uważnie, ale nie potrafił odrzucić od siebie poczucia zdrady. Musiał się koniecznie uspokoić, inaczej powie parę słów za dużo, których później stuprocentowo pożałuje. Wziął głęboki wdech, starając się opanować, lecz nieskutecznie. Nie mógł więcej na nią patrzeć.
Chciał uciec, gdzieś się schować.
Rzucając ostatnie spojrzenie na Lissie, szybkim krokiem oddalił się w stronę zamku. Każdy kolejny krok oddalał ich od siebie, a po przekroczeniu przez Lupina progu Hogwartu oboje już wiedzieli: ich związek nie przetrwał najważniejszej próby, przed którą postanowił postawić ich los.
Próby pogodzenia się z prawdą.

*

Syriusz nagle otworzył oczy.
Wpatrywał się w sufit, próbując stawić czoło rzeczywistości, choć ona jak na złość ciągle się mu wymykała. Próbował przywołać wspomnienia z poprzedniego dnia, co udało mu się dopiero po przekręceniu się na bok. Dostrzegł wówczas falę czarnych włosów leżących w nieładzie na poduszce. Ściągnął brwi dosłownie na sekundę, po której dostał jakby olśnienia w postaci zalewających jego głowę obrazów.
Westchnął, przybliżając się do dziewczyny.
Lekko, niemal z namaszczeniem, zaczął gładzić ją po nagim ramieniu. W sumie dobrze, że spała. Mógł bez skrępowania podziwiać piękno samo w sobie. Ba, mógł je znów poczuć! Pogłaskał ją po włosach, potem po policzku, palcem obrysował linię jej ust. Nachylił się mocniej, skutkiem czego nosem niemalże stykał się z gładką, białą skórą. Wciągnął zapach perfum, które doprowadzały go do obłędu, szczególnie wczoraj wieczorem.
Black przypomniał sobie wyraz twarzy wijącej się pod nim dziewczyny, tak seksownie przygryzającej dolną wargę. Ręce zaciśnięte w pięści, te westchnienia i jęki cichutko wychodzące z jej krtani.
Do teraz pamiętał, jak serce zabiło mu szybciej, gdy wyszeptała jego imię.
Syriusz znów pogładził ramię dziewczyny, po czym przesunął dłonie na jej delikatną skórę brzucha.
Z marszu pokochał to uczucie.
Do diaska, całą ją pokochał!
Dziewczyna, jakby coś przeczuwając, przekręciła się i ziewnęła szeroko. Uchyliła pokwieki, ale dostrzegając przyglądającego jej się Syriusza, znów je przymknęła. Przysunęła się bliżej chłopaka, kładąc głowę na jego klatce piersiowej.
– Co jest? – wychrypiała zaspanym głosem.
– Nic, nic. Śpij, jeszcze wcześnie.
– Mhm... Dobranoc.
– Taaak – przeciągnął samogłoskę, ziewnąwszy. Cmoknął ją w czubek głowy, ułożył się wygodniej i wyszeptał: – Dobranoc, Dorcas.

2 komentarze:

  1. A dzień dobry :)
    Widzę, że moje czołem się przyjęło :D. Lubię witać ludzi w ten sposób, to brzmi dużo lepiej niż zwykłe cześć ;).
    No jasne że wspominam :D. Miło mi, że pojawili się tu prawie wszyscy. Oooo a jaki długi wstęp :P.
    Lily i James... dużo ich w tym rozdziale i dobrze. Podziwiam Jamesa za jego cierpliwość do tej dziewczyny :D. Chociaż Lily jest bardzo autentyczna, w sensie sama ją sobie taką wyobrażam. Nieustannie się dziwię, że taki związek mógł kiedykolwiek zaistnieć, ale mówią że przeciwieństwa się przyciągają. Nie jest to dla mnie nowość, że ktoś tak wrażliwy jak Lily nie był jeszcze gotowy na swój pierwszy raz i jednocześnie gratuluję Jamesowi że nie naciskał na nią, dobrze wiesz jak go uwielbiam, więc jeszcze bardziej zapunktował :D. Myślę że nie tylko u mnie, ale tym bardziej u Lily :). Occhhhh wreszcie się zakochała, trochę to trwało :D.
    Dobra przejdźmy do Lissie i Remusa. Też uważam, że zrobiła wtedy głupio, idąc za nim żeby zobaczyć jego " futerkowy problem". To normalne, że Remus był wściekły, szczególnie że Lissie nawet nie wytłumaczyła to początkowo co się stało. Smutno mi, że się rozstali, ale takie jest życie.
    Kontynuując :D Dorcas i Syriusz. Sądzę, że mimo wszystko do siebie pasują, chociaż do stałości ich uczuć ciężko zdecydować. Nie wiem, co będzie dalej, ale Syriusz wygląda na szczęśliwego ;). Czekam na ciąg dalszy.
    Ale się rozpisałam :P. Jak to weny nadal nie ma ?!. Może znowu odpocznij, odpoczynek zawsze pomaga ;). Wiesz co, wydaje mi się, że jest tu trochę więcej osób niż myślisz. W sumie to rozumiem, że brak komentarzy wpływa na brak weny i dziwię się, że pozostali nie komentują tego o piszesz, bo w końcu robisz to dla nas! Dla siebie pewnie też, ale dobrze że z nami też się dzielisz :). Wstęp długi, rozdział długi, mój komentarz też długi :D. To czekam na miniaturkę :).
    Życzę weny, odpoczynku, pozytywnego nastawienia.
    Pozdrawiam
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej. :) No, właśnie zastanawiałam się, skąd wzięłam to "czołem", skoro nigdy tak nie mówiłam. Teraz już wiem, kto mi to wkręcił. XD

      Myślę, że Lilka już od dawna była w nim zakochana, tylko dopiero w tym rozdziale zdała sobie sprawę z własnych uczuć. No, wiesz, zrozumiała je, czy coś. :)

      Mam wielki, burzliwy plan dla Łapy i Dorcas, więc ciesz się, póki możesz. Nie, to wcale nie jest żaden spojler. :P

      To prawda, że każdy autor (lub w moim przypadku pseudoautor) uzależniony jest od opinii innych. Jak inaczej ma się rozwijać bez pomocnych rad czy krytyki? Poza tym to bardzo cieszy, gdy ktoś poświęca własny, ważny czas i przeczyta coś, co wyszło spod moich palców. A ta radość przeistacza się w dalszą chęć pisania, co za tym idzie można wyprowadzić krótki wniosek: im masz więcej czytelników, tym pisanie idzie żwawiej. :)

      Muszę odsapnąć trochę od Fortuny, dlatego wezmę się za coś innego. Mam nadzieję, że zmobilizuje mnie to do tego stopnia, że nim się obejrzę, pierwsza część Fortuny zostanie zakończona. :)

      Pozdrawiam bardzo cieplutko!

      Usuń