27 listopada 2017

Fortuna kołem się toczy (46)

Dzisiaj krótko, bo nie mam zbytnio Weny na pisanie - niestety. Po prostu zaproszę Was na rozdział, który osobiście bardzo lubię. A co Wy o nim sądzicie? Ciekawa jestem Waszej opinii. :)
Następnym razem, obiecuję, napiszę dłuższy wstęp.

 
46. Dziwne, że ludzie nie widzą tego, co mają pod nosem
~ Agatha Christie



Anne nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak samotnie w święta. Owszem, poza nią w Hogwarcie zostało paru znajomych, ale brakowało jej przyjaciół. Tęskniła za wygłupami Syriusza i Jamesa, ganiącym ich Remusem, ciągle szczęśliwą Lily, udającą poważną Dorcas i spokojną Lissie. Wysłali sobie życzenia pocztą, a także prezenty, ale to całkowicie nie oddało ducha świąt.
W przeciągu tygodnia Anne trzymała się z Alice, prawie ciągle gdzieś z nią łażąc, przez co czasami czuła się aż głupio. Wiedziała, że dziewczyna wolałaby ten czas spędzić na romantycznych schadzkach ze swoim chłopakiem, Frankiem, dlatego dzisiejszy dzień Wisborn przesiedziała w wieży Gryffindoru, próbując dogadać się z młodszymi rocznikami. Jeszcze szósto- i piątoklasiści zachowywali się w porządku, ale młodsi uczniowie wywołali u Anne jedynie migrenę. Z tego względu po kolacji rozsiadła się wygodnie przy kominku, pisząc jakieś głupie, zaległe wypracowanie, wręcz delektując się samotnością.
Do czasu.
Niespodziewanie poczuła uginające się obok poduszki kanapy, co wyprowadziło ją z równowagi do tego stopnia, by wylać atrament na wszystkie pergaminy. W szoku wpatrywała się w zniszczone kartki. Zacisnęła szczękę, przenosząc spojrzenie na głównego winowajcę.
Regulus Black oparł się wygodnie, a jego brwi podjechały niemal pod linię włosów.
– Ty – warknęła Anne niemiło. – Patrz, co robisz! Przez ciebie będę musiała pisać to od początku!
Blondynka niemalże jęknęła na samą myśl. Pierwszy raz podniosła głos na Regulusa, przez co z jednej strony pojawiła się niepewność, ale z drugiej poczuła lekką satysfakcję.
– Jesteś czarownicą. Poradzisz sobie z kleksem po atramencie – odparł spokojnie Black i przełożył nogę na nogę. Wpatrywał się w blondynkę z dziwnym wyrazem twarzy, z zaskoczeniem odkrywając, jak duże wywoływała w nim zainteresowanie. Zawsze, gdy zaczynał z nią rozmawiać, zastanawiał się, jak tym razem zareaguje i co powie.
– Gdyby to był zwykły atrament, to jasne, ale to atrament mojej mamy.
– Co?
– Mama pisze książki, a raczej próbuje – wyjaśniła. – Nie chcąc, żeby ktoś w ramach żartu czy specjalnie wyczyścił jej zapisane strony, stworzyła nowy atrament. Odporny na różne zaklęcia.
Regulusowi mimowolnie kąciki ust podjechały do góry.
– A dlaczego ty nim piszesz? – spytał z jawną ciekawością.
– Bo mi się skończył normalny. Merlinie, kolejne dwie godziny z głowy – westchnęła, po czym zrezygnowana oparła się o zagłówek kanapy.
– Pomogę ci.
Propozycja chłopaka wywołała konsternację u obojga. Regulus zmarszczył czoło, kompletnie nie spodziewając się, że wyjdzie z taką ofertą. Anne za to rozszerzyły się źrenice, lecz później uśmiechnęła się szczęśliwa. W przypływie tej radości przytuliła się do Blacka. Zdając sobie sprawę z tego, co zrobiła, natychmiast się odsunęła, a na jej policzkach pojawiły się dwa urocze rumieńce. Odchrząknęła nieznacznie i zaczęła ogarniać ze stołu swoje zalane pergaminy. Regulus starał się wyglądać na opanowanego, choć w głębi emocje wręcz w nim szalały. I te nieznośnie pytania! Dlaczego Anne to zrobiła? Co chciała zyskać? Czy była to próba omotania, zaprzyjaźnienia, a później wydobycia wszelkich informacji? Jakich informacji, do cholery, przecież Regulus nie miał o niczym pojęcia?!
– Wiesz, Regulusie, nie wierzę, że to powiem, ale... – zamyśliła się na chwilę – jesteś naprawdę fajny.
Fajny?
– Dzięki? – odparł całkowicie zagubiony.
– Dlatego kompletnie nie rozumiem, czemu nie potraficie dogadać się z Syriuszem? Wbrew pozorom jesteście do siebie bardzo podobni. Jedyna różnica polega na tym, że Łapa ma przyjaciół, a ty przez większość czasu myślałeś, że też ich masz.
– Dlaczego ty aż tak bardzo chcesz nas pogodzić? – westchnął Black. – Nie znosimy się.
– Och, daj spokój! Przecież oboje znamy prawdę.
Anne machnęła ręką.
– Tak? A niby jaką?
– Po prostu jesteście zbyt uparci, żeby się pogodzić – oznajmiła pewnym głosem, w celu potwierdzenia własnych słów spoglądając chłopakowi prosto w oczy.
– Czy możemy wreszcie przestać gadać o mnie i o moim wspaniałym braciszku? Są święta. Nie psuj mi humoru.
– Aż tak bardzo lubisz święta? – zdziwiła się.
– Nienawidzę ich – wyznał Regulus. – Ale lubię je bardziej niż mojego braciszka.
Anne wywróciła oczami i wbrew jego słowom uśmiechnęła się. Nie wiedzieć czemu, ale domyślila się, że nie mówił serio. W przeciągu tych miesięcy, odkąd chłopak trafił do Gryffindoru, a także paru odbytych z nim rozmów, Wisborn z czystym sercem mogła stwierdzić, że powoli zaczynała dostrzegać, co takiego kiedyś widziała w nim Dorcas. Albo przynajmniej, co Dora mogłaby zobaczyć teraz.
Chwilę między nimi panowała cisza. Każdy zajął się własnymi myślami.
– Zamierzałaś dzisiaj zdobyć nowe znajomości? – zaczął Regulus.
W towarzystwie tej blondynki czuł się swobodniej niż z kimkolwiek innym. Pozwolił więc sobie na całkowity relaks i na choć parominutowe ściągnięcie maski obojętności. Na twarzy Blacka więc pojawił się spokój pomieszany z zaciekawieniem.
– Co? Kiedy?
– Dzisiaj – wyjaśnił. – Jak chodziłaś między małolatami, udając szczęśliwą mamusię.
– Ja nie udawa... Zaraz. Czy to znaczy, że mnie obserwowałeś?
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, przez co Regulus nieco się spłoszył. Starał się jednak grać twardego i opanowanego.
– Każdy cię obserwował, Anne. – W ustach Blacka jej imię zabrzmiało niczym pieszczota. – Wyglądałaś prześmiesznie. Taka zestresowana, próbująca nie czuć się samotnie...
– No, popatrz! Zupełnie jak ty!
– Komuś wyostrzył się język? Przestałaś być już grzeczna i dla wszystkich aż do bólu milutka? – zironizował bardziej dla żartu, ciesząc się tą chwilą beztroski. Nie pamiętał, kiedy ostatnio zdawał się być tak szczęśliwy. Oczywiście, Regulus próbował powstrzymywać emocje, by zbytnio nimi nie emanować, ale Anne doskonale widziała te błyszczące iskierki w jego oczach. Pewnie dlatego podjęła grę chłopaka, również starając się być nieco zbyt śmiałą oraz sarkastyczną.
Rozmawiali do wieczora, przez co stali się główną plotką reszty Gryfonów przebywających w pokoju wspólnym. W końcu pierwszy raz widzieli, by ktoś z czystą radością i chęcią rozmawiał z Regulusem Blackiem.

*

Dorcas weszła do apartamentu, który wynajęły na czas pobytu w Egipcie.
Nie zdawała sobie sprawy, że w Afryce aż tak bardzo jej się spodoba. Uwielbiała to ciągłe gorąco, jak i te notorycznie rzucane spojrzenia, gdy przechadzała się wzdłuż ulicy lub leżała nad basenem hotelu. Wielu chłopaków próbowało zagaić, poflirtować, ale tylko ich zbywała. W końcu związała się z Syriuszem. Niemniej, jaka kobieta nie poczułaby się piękniejsza i pewniejsza po wzbudzeniu zainteresowanie u płci przeciwnej?
Gryfonka zdjęła pareo z bioder, odrzucając je na krzesło w kuchni, po czym wyjęła z lodówki butelkę zimnej wody. Wychyliła ją prawie na raz. Niemal natychmiast poczuła przyjemny chłód rozchodzący się wewnątrz ciała.
Nagle usłyszała głosy dochodzące z salonu. Zmarszczywszy czoło, ruszyła w tamtą stronę. O ile się orientowała, babcia powinna siedzieć teraz na dole w barze i popijać odświeżające drinki z palemką. Miały się spotkać dopiero w porze obiadu, a przecież nie było nawet jedenastej.
– Babciu? To ty?
– Tak.
Dorcas niemal odetchnęła z ulgi. Przez wydarzenia z ostatnich miesięcy stała się bojaźliwa. W końcu Voldemort, Śmierciożercy i ciągłe zabójstwa oraz tortury nie należały do rzeczy, których nie powinno się bać. Każdego, kto uważałby inaczej, traktowałaby jak najzwyklejszego głupca. Poza tym może i aktualnie przebywała w Egipcie, ale skąd wiadomo, że rządy Voldemorta nie dotarły już tutaj?
Otrząsnęła się z nieprzyjemnych myśli, po czym żwawym krokiem ruszyła do babci.
Natasha Meadows od lat, żeby nie powiedzieć od dziecka, była dla niej najważniejszą osobą w życiu. Rodzice nigdy nie traktowali Dorcas dobrze, często ją karali, a później nawet parę razy torturowali klątwą Cruciatus. Zawsze wtedy uciekała do babci, która pocieszała i pozwalała zostać tak długo, jak tylko sobie życzyła. Natasha to kochana kobieta, pełna współczucia dla drugiego człowieka, otwarta i wesoła. Dorcas nie mogła pojąć, jak jej ojciec, syn Natashy, zmienił się aż tak diametralnie!  Babcia kiedyś opowiadała, że to podobno wina kobiety, z którą się związał, a później ożenił, w co Dorcas bez namysłu uwierzyła. Jej matka nigdy nie powinna zakładać rodziny... Albo przynajmniej rodzić kolejnego dziecka, bo Gabriela, jej starszego brata, traktowała jak oczko w głowie, na wszystko mu pozwalając. Dziewczyna za czasów dzieciństwa miała jeszcze wsparcie ojca, ale po pojechaniu do Hogwartu i trafieniu do Gryffindoru, odwrócił się od córki. Natasha parę lat temu zwierzyła się Dorcas, że gdyby jej wnuki poszli w ślady rodziców, popełniłaby samobójstwo. Nie potrafiłaby żyć w świadomości, że najbliżsi stali się zwykłymi zwyrodnialcami.
Skoro już o zwyrodnialcach mowa...
– Co ty tu robisz?! – wykrzyknęła Dorcas, niespodziewanie zatrzymując się w progu.
– Ciebie też miło jest widzieć, siostro.
Gabriel rozpostarł się na sofie, miał założoną nogę na nogę, dłonie splecione i z jawnym zrezygnowaniem wpatrywał się w dziewczynę. Naprzeciwko niego, na kanapie, siedziała babcia. Wyglądała na opanowaną, co jeszcze bardziej zdziwiło Dorcas.
– Babciu, co się dzieje? – zadała pytanie, wpatrując sie w starszą kobietę.
Całkowicie zignorowała słowa brata, na co ten cmoknął i wywrócił oczami.
– Gabriel przyjechał.
– To widzę. Powiedz mi lepiej coś, czego nie wiem – prychnęła, po czym powtórzyła wcześniejsze pytanie: – Co on tu robi?
– Jakbyś nie zauważyła, droga siostro, siedzę obok i sam mogę odpowiadać za siebie.
Dorcas westchnęła przeciągle. Mając w pamięci to, że rok temu dał jej pieniądze, gdy rodzice wyrzucili ją z domu, poddała się. Przeniosła spojrzenie z nadal dziwnie milczącej babci na Gabriela, założyła ręce na ramiona i zniecierpliwiona zaczęła tupać stopą.
– Mów.
– Przyjechałem w dobrej wierze. Chcę się z tobą pogodzić.
– Co? – Brwi dziewczyny podjechały do góry. Spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego. – Chcesz się pogodzić?
– Czy mówię niewyraźnie? Tak – westchnął – chcę się pogodzić.
– Dlaczego? Rodzice ci kazali! – wybuchła nagle.
– Zwariowałaś? Ojciec z matką wydziedziczyli cię przeszło rok temu. Słowem o tobie nie wspominają, a co dopiero kazać mi się z tobą pogodzić? Doprawdy zabawne...
Słowa Gabriela cholernie zabolały, ale miał rację. Właściwie Dorcas nie wiedziała, dlaczego najpierw pomyślała o rodzicach. Może gdzieś w głębi ciągle tliła się nadzieja, że ją kochają, a te złe traktowanie było chwilowym objawem głupoty? Ona sama musiała stracić rozum, skoro w ogóle przeszło jej to przez myśl.
Dorcas westchnęła, kompletnie tracąc energię. Usadowiła się obok babci, która odruchowo chwyciła ją za dłoń.
– Sluchaj, rozumiem, że możesz mi nie wierzyć, ale zastanów się. Czy kiedyś w jakikolwiek sposób dałem ci powody, żebyś mnie nienawidziła? Nie przyłożyłem ręki, gdy matka cię karała. Nigdy ci nic złego nie zrobiłem.
Dorcas zastanowiła się głęboko.
– Racja. Nigdy nic nie zrobiłeś. Ani razu im się nie przeciwstawiłeś, nie pomogłeś mi...
– I nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo żałuję. Jestem twoim starszym bratem, powinienem cię chronić – potaknął bez wahania, wypuszczając głośno powietrze z płuc.
– To prawda. Powinieneś.
Pomiędzy rodzeństwem zaległa cisza.
Gabriel odchrząknął, czując się rzeczywiście winnym. Z ciekawością przypatrywał się siostrze, która opuściła głowę, wpatrując się we własne dłonie. Nie widział Dorcas od paru lat. Przypomniał sobie o dziewczynie dopiero, gdy rodzice poinformowali go, że została wydziedziczona z rodu Meadowsów. Mieszkał wówczas w Bułgarii wraz z narzeczoną, ale słysząc tę nowinkę niemal natychmiast teleportował się do Anglii. Wtedy pierwszy raz postawił się rodzicom. Przegrał jednak, ponieważ zagrozili mu, że albo się uspokoi i zaakceptuje ich decyzję, albo on również zostanie wypisany z rodziny. Gabriel bez namysłu spasował, ponieważ przyzwyczaił się do wygodnego trybu życia, a odcięcie od pieniędzy równało się także z utratą najbliższych przyjaciół.
Dopiero niedawno uświadomił sobie, że posiadanie takich przyjaciół było zupełną kpiną. Powiedział narzeczonej o szantażu rodziców i przez chwilę nawet zastanawiał się nad wybraniem siostry, ale jego dziewczyna skutecznie wybiła mu ten pomysł z głowy. Teraz Gabriel wiedział dlaczego. Kiedy przestał dawać jej pieniądze oraz spełniać każde zachcianki, zerwała z nim, co dało mu wiele do myślenia. Wrócił więc do ojca i matki i tym razem to on postawił im ultimatum: albo przywrócą Dorcas na łono rodziny, albo on również z tej, pożal się Merlinie, rodziny odejdzie.
Cała historia skończyła się tak, że stając po stronie siostry, Gabriel stracił zarówno rodziców, jak i narzeczoną. Zamiast trzech bezwartościowych oraz bezuczuciowych ludzi zyskał jedną osobę, na której naprawdę mu zależało.
Co właściwie było dziwne.
W dzieciństwie Gabriel z Dorcas raczej nie pałali do siebie cieplejszymi uczuciami, wręcz przeciwnie – notorycznie się kłócili i dogryzali. Kiedy jednak ojciec złościł się na niego, grożąc i karząc, siostra zawsze stawała po stronie brata, przez co jej również się dostawało.
A przecież to Gabriel był starszy. To on powinien bronić dziewczynę.
– Wszystko okej?
Do rzeczywistości przywrócił go głos Dorcas.
– Powiedzmy – odparł szczerze. – Wiem, że cały proces wybaczania mi zajmie pewnie wieki, ale naprawdę samo to, że spróbujesz, da mi nadzieję.
Dorcas najpierw westchnęła, a po dłuższej chwili powoli pokiwała głową.
– Spróbuję.
– Dziękuję.
Natasha, przyglądając się swoim wnukom, stwierdziła, że wyrośli na porządnych ludzi. Zdusiła wzruszenie, stanęła na nogi, uśmiechnęła się lekko, po czym ruszyła w stronę kuchni.
– Pogadajcie sobie, a ja przygotuję coś do picia. Chcecie lemoniadę?
Zarówno Gabriel, jak i Dorcas ochoczo potaknęli.

*

Przerwa świąteczna powoli zbliżała się ku końcowi.
James po raz pierwszy w życiu nie miał ochoty wracać do Hogwartu. Bardzo podobało mu się wspólne mieszkanie z Lily. Mimo iż nie spali w jednym łóżku, jak nakazał im Charles, i tak było cudownie. Większość czasu spędzali razem, wygłupiając się czy przytulając. Jamesowi udało się nawet skraść od dziewczyny kilka pocałunków, które wcale nie należały do tych niewinnych. Ojciec z początku wymownie chrząkał, ale wreszcie się poddał i machnął ręką.
– Sam kiedyś byłem młody – stwierdził, kiedy przyłapał ich obściskujących się na kanapie w salonie – ale na litość Merlina, czy możecie przynajmniej się gdzieś chować po kątach? Lila, proszę, ty mnie zrozumiesz, prawda?
James zaczął się wtedy głośno śmiać, ale Evans machinalnie pokiwała głową.
Bacząc na tę jakże krótką rozmowę, postanowili zmyć się do pokoju na górę, by jeszcze mocniej nie denerwować Charlesa. James rozłożył się wygodnie na łóżku dziewczyny i z uwagą śledził jej każdy ruch. Lily zaczęła pakować się już do Hogwartu, w końcu za dwa dni wyjeżdżali, a nie chciała przekładać tego na ostatnią chwilę.
Wyglądała na pogrążoną w rozmyślaniach.
– O czym ty tak myślisz, Liluś? – spytał James, unosząc brwi. – Masz minę, jakbyś zjadła kilo cytryn. Co jest?
– Nic.
– Przecież widzę. Poza tym co krok wzdychasz.
Lily wreszcie zatrzymała się i zwróciła wzrok na chłopaka. Cóż, miał rację. Skoro za dwa dni mieli wracać do szkoły, kończył jej się czas. Musiała załatwić pilną sprawę, którą odkładała w zasadzie od przyjazdu do domu Potterów.
– Chciałabym odwiedzić Petunię – wyznała, a gdy tylko wypowiedziała te słowa, poczuła ulgę. Może warto byłoby podzielić się obawami z Jimem? Podeszła do chłopaka i usiadła obok na łóżku. – Boję się.
– Czego? Przecież to twoja siostra.
– Nie widziałyśmy się prawie dwa lata. Nie wspominając, że przez tę akcję z utratą pamięci, nie byłam na pogrzebie rodziców...
– Myślę, że jak jej wszystko wyjaśnisz, zrozumie – pocieszał dalej James, po czym objął dziewczynę w pasie. Po chwili namysłu zaczął składać pocałunki na szyi Lily, która mimowolnie odchyliła głowę, by ułatwić mu dostęp. Zadrżała, kiedy James przejechał językiem i przygryzł płatek jej ucha.
Przymknęła powieki, głośno wzdychając.
– A wiesz, co jest najgorsze? – zapytała niemalże szeptem.
– Hm?
Jamesa było stać jedynie na ciche mruknięcie. Nadal prawie w stu procentach zajmowała go gładka szyja dziewczyny.
– Z moich obliczeń wynika, że Petunia powinna już urodzić. A ja nawet do niej nie napisałam z pytaniem, czy wszystko okej. Ech, gówniana ze mnie siostra... Jim, słuchasz mnie? – dodała, gdy nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Westchnęła więc i niechętnie się odsunęła. Odwróciła głowę w kierunku Jamesa, który wyglądał, jakby zabrano mu najlepszą zabawkę.
Lily nie potrafiła powstrzymać szerokiego uśmiechu.
– Po pierwsze, bardzo niefajnie zagranie – zaczął. – A po drugie, mam mówić szczerze czy nie?
– Szczerze.
– Powinnaś się z nią spotkać. Petunia to twoja siostra, Liluś, a takie więzi powinno się pielęgnować, a nie zrywać. Myślę, że wystarczy, jak z nią szczerze porozmawiasz i wszystko wytłumaczysz. Warto też byłoby, gdybyś zobaczyła siostrzeńca albo siostrzenicę, nie? Skoro wiesz, że Petunia na pewno pierwsza się nie odezwie, ty to zrób. Potem możesz przez resztę życia żałować utraconego kontaktu.
Jim wzruszył ramionami, zakańczając wypowiedź. Lily za to wpatrywała się w chłopaka z szeroko otwartymi oczami, kompletnie się tego nie spodziewając. Słowa Pottera zabrzmiały naprawdę mądrze i miały jakiś sens, z czym jednak nieczęsto się spotkała.
– Masz całkowitą rację, Jim – odparła i w przypływie chwilowej miłości, chwyciła go za policzki, by wreszcie przyciągnąć do pocałunku.
Rzadko kiedy to Lily była inicjatorem, więc jej zachowanie jeszcze mocniej rozpaliło Pottera. Odwzajemnił pieszczotę, po czym ją pogłębił. Przyciągnął dziewczynę bliżej, objął w pasie, a po jakimś czasie ułożył na poduszki. James usiadł na Lily okrakiem, podgryzając i liżąc jej szyję. Uwielbiał każdy fragment ciała tej rudowłosej osóbki, która aktualnie próbowała uspokoić oddech. Leżała na plecach, dłonie wplotła we włosy Jamesa, przymknęła oczy i bez wahania poddawała się przyjemności.
Kiedy Potter scałował już każdy fragment ciała na szyi Lily, na powrót zajął się jej ustami.
– Zawsze mam rację – wypowiedział między pocałunkami. – Najlepiej, jakbyś spotkała się z Petunią jeszcze przez wyjazdem do Hogwartu...
James liczył, że kolejne mądre słowa jeszcze mocniej nakręcą Lily, ale się przeliczył. Wbrew oczekiwaniom dziewczyna otwarła szeroko oczy i powoli się odsunęła. Popatrzyła wprost w błyszczące, orzechowe oczy Pottera, po czym uśmiechnęła się lekko. Cmoknęła go szybko w usta, a potem zeskoczyła z łóżka.
– C-co? Lily. Wracaj – wydukał skonfundowany James.
– Muszę iść porozmawiać z Petunią.
– Teraz?!
Panna Evans zmarszczyła czoło.
– Przecież sam mi to poradziłeś – wyjaśniła, a następnie dodała: – Muszę to zrobić teraz, zanim znowu spietram.
– Ale mi chodziło o jutro! Jutro spotkaj się z siostrą! – powtórzył dla wzmocnienia. – A teraz wróć tutaj, do mnie.
Poklepał ręką miejsce obok siebie. Lily, na ten widok, pokręciła jedynie głową. Sięgnęła po torbę leżącą na stoliku, skierowała kroki w stronę drzwi, ale zanim przekroczyła próg, posłała Jamesowi całusa w powietrzu. Zniknęła w korytarzu, na co Potter z głośnym jękiem opadł z powrotem na poduszki, przeklinając w myślach. Po kiego grzyba w ogóle się odzywał?! Obiecał sobie solennie, że następnym razem będzie milczał jak grób.
Lily za to, kompletnie nie zdając sobie sprawy z aktualnego samopoczucia Jima, zbiegła szybko ze schodów, a potem wyjaśniła panu Potterowi, dokąd zmierzała. Charles życzył jej powodzenia i znów wrócił do czytanego Proroka Codziennego. Ubrała kurtkę, kozaki, aż wreszcie wyszła na ziąb i teleportowała się wprost przed furtką dużego domu z czerwonej cegły. Postąpiła nieroztropnie, ponieważ mogli zobaczyć ją inni mugole, ale nie znała żadnej okolicy w pobliżu. Ciotka Martha podała jej w liście dokładny adres Petuni, dlatego Lily w ogóle wiedziała, dokąd się udać. Parę minut stała na zewnątrz, nim wreszcie zrobiła pierwszy krok, a potem kolejny. Takim sposobem dotarła wprost przed drzwi frontowe, zbierając w sobie całą odwagę, by zapukać.
W końcu to zrobiła, a ze stresu zaczęła przestępować z jednej nogi na drugą.
Lily dowiedziała się również od ciotki, że Petunia wyprowadziła się i zamieszkała ze swoim chłopakiem, Vernonem. Była niesamowicie ciekawa, jak on wyglądał, jak się zachowywał, ale głównie czy był dobry dla siostry.
Drzwi otworzyły się, a w nich stanął gruby, niski mężczyzna podchodzący pod pięćdziesiątkę.
Panna Evans zdębiała, jednocześnie zastanawiając się, czy aby nie pomyliła adresu.
– Słucham? – zapytał tubalnym tonem, wpatrując się w dziewczynę ze zmrużonymi oczami. – Ktoś ty?
– Lily. Lily Evans – dodała raptownie.
– Evans? Jesteś rodziną Petuni?
– Tak, to moja siostra. Czy... Czy jest... Czy pan to jej chłopak? – zadała wreszcie to niedające spokoju pytanie. Przygryzła wargę niepewna, bojąc się odpowiedzi.
Mężczyzna najpierw uniósł wysoko brwi, aż wreszcie roześmiał się donośnie.
– Broń Boże, nie! Petunia spotyka się z moim synem – odparł, nadal chichocząc. – Też mi coś! Ty to wiesz, jak rozbawić staruszka! Swoją drogą, szkoda, że nie uprzedziła nas o tym, że będzie miała gościa, ale już po ptokach. Wejdź, Lily, wejdź.
– Nie wiedziała.
Mężczyzna zdawał sie nie usłyszeć.
– Petunia!!! Na dół! – wydarł się, na co Lily aż się wzdrygnęła. – Petunia!!!
Lily najpierw usłyszała dziwny okrzyk, potem głośny hałas zbiegających po schodach stóp, aż wreszcie ujrzała Petunię w całej okazałości. Dziewczyna rozchyliła buzię, by coś powiedzieć, jednak dostrzegając siostrę, zaniemówiła. Otworzyła szeroko oczy, które po czasie zmrużyła w gniewie.
– Co ty tu robisz, wiedźmo? – warknęła.
– Cześć. Przyszłam porozmawiać – wyjaśniła Lily, urażona słowami Petuni. – W ogóle gratuluję.
– Niby czego?
– Słyszałam od ciotki Marthy, że byłaś w ciąży. Czy mogę zobaczyć... twoje dziecko? – spytała niepewnie, nie do końca wiedząc, jak powinna się zachowywać i co mówić.
Petunia raptownie zamarła.
– Wynoś się stąd! Nie chcę cię widzieć! Dlaczego ją tu wpuściłeś?! – zaczęła krzyczeć najpierw na siostrę, a później na ojca Vernona. – To dziwadło ma stąd jak najszybciej wyjść! Słyszysz, co ona mówi? Przylazła, żeby mnie obrażać!
– Co? Wcale nie! – zaperzyła się Lily, dając krok w przód. – Wręcz przeciwnie! Petuniu – dodała już spokojniej – przyszłam się pogodzić. I porozmawiać. Muszę ci wyjaśnić parę spraw. Na przykład to, dlaczego nie było mnie na pogrzebie rodzi...
– Nie waż się nawet o nich myśleć.
– Co?
– Jesteś okropną, wyrodną córką i siostrą! Żałuję, że jestem spokrewniona z kimś takim! Zejdź mi lepiej z oczu i już nigdy mnie nie odwiedzaj! Wyrzekam się ciebie, słyszysz? Wyrzekam się takiego dziwadła, jak ty!
W oczach Lily zawitały łzy, które ledwo powstrzymała.
Petunia odwróciła się na pięcie i nawet nie zaszczyciwszy siostry spojrzeniem, odeszła do innego pokoju. Lily podniosła głowę, patrząc wprost na zaskoczonego mężczyznę, który ją wpuścił. Podrapał się on po głowie, co zapewne było oznaką niepewności, aż wreszcie powiedział:
– Może faktycznie lepiej będzie, jak już pójdziesz, Lily.
– Tak, chyba ma pan rację, panie...
– Dursley – wtrącił, po czym uśmiechnął się miło. – Po twoich słowach sądzę, że nie wiedziałaś, ale Petunia... Cóż, poroniła.
– Och!
Lily przytknęła rękę do ust kompletnie zdziwiona.
– Próbuje teraz się pozbierać, w czym jej pomagamy. To dobra dziewczyna, tylko lekko zagubiona. Mój syn dobrze trafił – mówił pan Dursley, kiwając głową. – Jeżeli zależy ci na siostrze, nie poddawaj się. Próbuj do skutku. O ile zdążyłem się poznać na Petuni, jest niesamowicie uparta.
– Tak, bardzo.
– A teraz do widzenia, Lily.
– Dziękuję.
Panna Evans rzuciła ostatnie spojrzenie na miejsce, za którym zniknęła siostra, po czym opuściła dom. Kiedy miała pewność, że nikt jej nie zobaczy, teleportowała się bezpośrednio do Potterów. Tym razem nic ani nikt nie mógł powstrzymać łez, więc zanim przekroczyła próg domu, rozbeczała się jak dziecko. Nie zwracając uwagi na wołania Charlesa, pognała schodami na górę wprost do swojego pokoju, w którym spodziewała się zastać Jamesa.
Po tej wizycie spodziewała się wszystko, ale nie tego. Nie sądziła, że Petunia aż tak bardzo jej nienawidziła. Może gdyby nie palnęła w wejściu takiej głupoty z gratulacjami, wyszłoby inaczej, ale skąd mogła wiedzieć? Przecież nie miała z siostrą kontaktu prawie od dwóch lat! Lily wiedziała, że to marne pocieszenie, ale próbowała wszystkiego. W końcu, jak to mówią, tonący brzytwy się chwyta.
Wparowała do pokoju i nim James zdążył to zarejestrować, już wtulała się w niego i moczyła mu koszulkę słonymi łzami.
– Liluś? Co się stało? – zapytał zaskoczony, odruchowo przytulając dziewczynę.
– Pe-pe-petunia mni-ie nie-nienawidzi – wyjąkała, pociągając nosem.
– Ciebie nie da się nienawidzić, kochanie.
– A je-jednak. Ona mnie ni-ienawidzi...
– Ciii, już dobrze. Wszystko w porządku – próbował ją pocieszyć, choć kompletnie nie miał pojęcia, czy tak to powinno wyglądać. James nie pamiętał, kiedy ostatnio widział dziewczynę w tak strasznym stanie, dlatego niemal rozpierała go ciekawość, by dowiedzieć się, co takiego się stało. Musiał jednak poczekać, aż Lily się choć trochę uspokoi. A przynajmniej na tyle, by zaczęła wyraźnie mówić.
Pogłaskał ją po włosach, a następnie parę razy pocałował w głowę, co ewidentnie zaczęło działać. Lily przestała szlochać, choć łzy spływały po jej policzkach jeszcze długo, a James powoli nauczył się, jak powinno wyglądać prawdziwe pocieszanie...
Kiedy po pół godzinie Charles uchylił drzwi od pokoju, by sprawdzić, czy wszystko w porządku, zastał Lilę i Jamesa leżących na łóżku. Dziewczyna ufnie wtulała się w syna, który chyba coś szeptał jej do ucha, bo co chwilę jego usta się poruszały. W tamtej chwili Charles po raz pierwszy od śmierci żony poczuł jakieś głębsze uczucie: dumę z jedynaka. Niemal bezgłośnie zamknął drzwi, kierując się do salonu. Po drodze napotkał tego zapchlonego sierściucha, którego tak nienawidził, choć na czas wizyty Lily i Jima udawał sympatię.
Z mściwym uśmieszkiem złapał kota za futerko i zamknął w łazience.
Kotek też nie przepadał za panem, więc w ramach zemsty zrobił kupę zamiast do kuwety, to na zamkniętą klapę sedesu. 

2 komentarze:

  1. Cześć!
    Dotarłam nareszcie :)
    Szczerze mówiąc, masz rację rozdział jest super.
    Wreszcie mamy Dorcas :). Jak ja bym chciała teraz być w cieplutkim Egipcie... :D. No i mamy również Gabriela, który poważnie podszedł do tematu. Podoba mi się, że stanął w obronie siostry, co pewnie nie było łatwe, ale i tak brawa dla niego.No proszę, Anne i Regulus. Ciekawie się dobrali. Właściwie to coraz bardziej zaczynam go lubić. W sumie to nie wiem dlaczego czasami taki " pomijany" w różnych opowiadaniach. Jakby nie patrzeć to nawet w oryginalnej wersji odszedł z szeregów Voldemorta,a ponadto zniszczył horkruksa. Zastanawiam się tylko co ty z nim zrobisz. Ooo Lily i James. Wiem, że Lily miała problem wielkiej wagi, ale Potter to Potter,co zrobić. Chociaż rozsądnie jej doradził. Pan Dursley wydaje się być w porządku,ale to tylko pierwsze wrażenie. Rozumiem, że zbliżamy się prawie do końca części pierwszej ?
    Jak to wena się ulotniła? :D Życzę ci jej teraz jeszcze więcej.
    Trzymaj się ;).
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, bardzo się cieszę, że dotarłaś. :) Twoje komentarze mocno mnie podbudowują!

      Dla Regulusa mam wiele planów, ale ich nie zdradzę. Mogę jedynie powiedzieć, że jego pięć minut w sumie jeszcze nie nadeszło - a odegra dużą rolę w Fortunie. To jestem w stanie nawet obiecać. :)

      Tak, część pierwsza (wg obliczeń) powinna liczyć maksymalnie 54 rozdziały łącznie z epilogiem, a więc koniec tuż-tuż. Najgorsze jednak że Wena kompletnie się ulotniła. Wiszę z rozdziałem 49 i naprawdę nie wiem, jak się za niego zabrać. Niby wszystko mam już rozpisane, wystarczy usiąść i napisać, ale... No właśnie "ale". Z racji tego, oby chwilowego, braku natchnienia postanowiłam usiąść do czegoś innego. Rozumiesz, odetchnąć czymś świeżym. Może wtedy się uda skończyć Fortunę?

      Pozdrowienia! :*

      Usuń