22 listopada 2017

Fortuna kołem się toczy (45)

Dzisiejszy wstęp będzie krótki, bo trochę wczoraj przeholowałam z alkoholem (niegrzeczna ja), więc chciałabym sobie dogorywać w spokoju. :) W każdym razie ciekawa jestem Waszych reakcji na rozdział, szczególnie na ostatni fragment z Peterem. Spodziewaliście się tego po nim?
Czy według Was niektóre sytuacje pomiędzy bohaterami są przesłodkie i przesadzam? Powinnam coś zmienić? Proszę o szczerą opinię.
Ach, i jeszcze jedno, tak na marginesie. Bawi mnie to, że dodaję świąteczny rozdział, a za oknem panuje istna śnieżna zawierucha. :P
Zapraszam do czytania!



45. W święta wszystko boli podwójnie
~ niespodzianka


– Liluś, czy możemy wreszcie wejść? – spytał zrezygnowany James, wpatrując się w krążącą wte i wewte dziewczynę. – Jest cholernie zimno.
– To na pewno dobry pomysł, żebym została z wami na święta? Pan Potter może nie być zadowolony.
– Teraz już trochę za późno na powrót do Hogwartu.
Lily otwarła szerzej oczy, coraz mocniej się stresując. Od kiedy tylko wsiadła do pociągu, nie mogła wyzbyć się myśli o wpraszaniu się z buciorami w czyjeś życie. Charles z pewnością wolałby spędzić ten świąteczny okres wyłącznie z synem, nadal opłakując śmierć żony.
– Zawsze mogę wynająć jakiś pokój w Dziurawym Kotle...
– Weź się nie wygłupiaj – westchnął zirytowany James. – Mój ojciec nie będzie zadowolony. On będzie przeszczęśliwy z powodu twojego przyjazdu.
Evans przygryzła niepewnie wargę, nadal nieprzekonana.
Od ponad dziesięciu minut stali pod frontowymi drzwiami, wzbraniając się przed przekroczeniem progu domu Potterów. Chociaż właściwe jedyną wzbraniającą się osobą była Lily, która ze zdenerwowania wydeptała już całą ścieżkę, tym samym tworząc niebezpieczną, lodową taflę.
– Na pewno?
– Tak! – warknął Jim, ale widząc smutne spojrzenie rudowłosej, powstrzymał cisnący się na język wredny komentarz. – Zaraz odmarzną mi palce u nóg.
– A myślisz, że twojemu tacie spodoba się prezent?
– Merlinie, Liluś, czy możemy o tym pomyśleć już w domu? Naprawdę robi się coraz zimniej, a ja mam niesamowitą ochotę na herbatę. Poza tym ojciec wie o twoim przyjeździe, napisałem mu w liście. Bardzo się ucieszył i teraz z pewnością na nas czeka...
– Czemu nie powiedziałeś tak od razu?! – pisnęła Lily, po czym bez wahania zapukała do drzwi. – Przez ciebie twój tata pewnie się denerwuje. Na pewno zastanawia się, czemu nas jeszcze nie ma.
James powstrzymał głośne prychnięcie. Całe to absurdalne zachowanie dziewczyny niesamowicie go irytowało, ale po części ją rozumiał. Z całej siły próbował opanować ciągle narastającą złość, która raptownie minęła, gdy Lily splotła ich dłonie i uśmiechnęła się słodko. Czasami sam się bał tego, co miłość potrafiła z nim zrobić.
Drzwi otworzyły się z cichym kliknięciem, a we framudze pojawił się Charles Potter. Widząc syna i Lily, po raz pierwszy od niewiadomo jak dawna uśmiechnął się naprawdę szczerze.
– Cześć, dzieciaki. Wchodźcie do środka, na dworze jest pieruńsko zimno.
– Tak? Serio, tato? – zironizował James, skutkiem czego został zgromiony wzrokiem przez rudowłosą.
– Dzień dobry, panie Potter.
– Lila, tak się cieszę, że cię widzę – wyznał szczerze Charles i niewiele myśląc, przygarnął dziewczynę w swoje ramiona.
– I wzajemnie.
Trwaliby w uścisku jeszcze jakiś czas, gdyby nie przerwało im głośne i znaczące chrząknięcie dobiegające z tyłu.
– Mam być zazdrosny o własnego ojca, Liluś? – zapytał poważnym tonem James, ale koniec końców parsknął śmiechem. Evans wywróciła oczami, odchodząc parę kroków i tym samym robiąc miejsce dla Jima. – Cześć, tato.
Tym razem Charles uścisnął syna, lecz ich przywitanie trwało zdecydowanie krócej.
– Idźcie do salonu, zaraz zrobię wam herbaty – zarządził i po chwili dodał: – Długo staliście pod tymi drzwiami, więc pewnie nieźle zmarzliście.
Pan Potter skierował się do kuchni, czemu towarzyszył śmiech Jamesa, który po paru sekundach przeobraził się w jęk i głośne: „aua!”. Całkowicie zawstydzona Lily w przypływie złości zdzieliła chłopaka mocno w głowę. Uniosła podbródek i obrażona wygodnie usadowiła się na kanapie. Z ciekawością zaczęła rozglądać się wokół, ale w salonie od śmierci Dorei nic się nie zmieniło. Najbardziej Lily zdziwił jednak panujący porządek. Nie spodziewała się zastać domu aż tak lśniącego i pachnącego – kiedy pomieszkiwała u Potterów w wakacje, ani razu nie widziała, by Charles coś sprzątnął.
– Nie mów, że się obraziłaś! – prychnął James, gdy dziewczyna zaciekle milczała.
– Nie jestem dzieckiem, Jim. Nie jestem tobą – wytknęła, pokazała język i uśmiechnęła się wrednie.
James w odpowiedzi jedynie wywrócił oczami.
– Pokłóciliście się? – spytał Charles, pojawiając się nagle w salonie z tacą w rękach. Postawił ją na stole, a kubki z gorącym naparem podsunął dzieciakom niemalże pod nosy.
– Dziękuję.
– Tato – zaczął Jim, kiedy pan Potter wreszcie usiadł naprzeciwko nich – chcemy ci coś powiedzieć.
Zabrzmiało groźnie, więc zarówno Charles jak i Lily spojrzeli najpierw na Jamesa, a później na siebie. Dopiero kiedy chłopak złapał rudowłosą za dłoń, splatając razem ich palce, Lily zrozumiała. Zdenerwowała się lekko, niepewna reakcji pana Pottera.
– Hm?
– My tak jakby ze sobą chodzimy. Jesteśmy razem, tato. – James uśmiechnął się szeroko, ale widząc zamyślone spojrzenie ojca, natychmiast spąsowiał. Nie takiej reakcji się spodziewał. Myślał raczej nad wybuchem radości, poklepaniem po plecach czy jakimkolwiek innym, durnym zachowaniem ojca.
– Na twoim miejscu, Lila, od razu bym z nim zerwał – stwierdził niespodziewanie Charles. Założył nogę na nogę i cmoknął zniesmaczony.
James wybałuszył oczy.
– C-co?
– Ten gumochłon – kiwnął głową na syna – nie potrafi nawet porządnie cię potraktować. „Tak jakby” jesteście razem? Co to w ogóle znaczy?
W zielonych tęczówkach Evans pojawiło się zrozumienie, a także lekki błysk. Nagle wyrwała rękę z uścisku Jamesa i z poważną miną oznajmiła:
– Ma pan stuprocentową rację, panie Potter. Chyba mnie zaślepiło. Myśli pan, że Patrick zgodzi się i pozwoli mi do siebie wrócić?
Lily naprawdę próbowała dłużej udawać poważną, ale widząc przerażenie na twarzy swojego chłopaka, nie potrafiła opanować cisnącego się na usta szerokiego uśmiechu. Charles również pozwolił sobie na moment zapomnienia, czując chwilowy przypływ radości. Jedynie James wyglądał, jakby coś stanęło mu w gardle. Lekkie poczucie winy poskutkowało szybkim całusem w policzek, po którym Jim ewidentnie się rozluźnił.
– Naprawdę bardzo się cieszę z waszego szczęścia, dzieciaki. Jak widać, jeden związek musi się skończyć, by ten drugi mógł się zacząć – dodał ze smutkiem w głosie Charles, a jego oczy niebezpiecznie się zaszkliły.
Lily przygryzła dolną wargę niepewna, jak powinna zareagować. Na szczęście Jim przejął pałeczkę:
– Jak się w ogóle czujesz, tato? Radzisz sobie?
– Tak, tak, wszystko w porządku – odparł machinalnie, choć cała trójka znała prawdę. Daleko było od tego „w porządku”. – Wiecie co? Jestem już zmęczony, pójdę się położyć. Jutro czeka nas dużo pracy... Trzeba pojechać po choinkę, zrobić zakupy, ugotować obiad, a potem kolację...
Pan Potter raptownie zamilkł i rzucając im ostatnie, przeciągłe spojrzenie, opuścił głowę i skierował się wprost do sypialni. Zanim jednak wspiął się po schodach na górę, uniósł wysoko palec, zarządzając:
– To, że jesteście w związku, nie upoważnia was do spania razem. Lila, twój pokój już na ciebie czeka i... James, niech no ja tylko usłyszę, jak się skradasz w nocy po korytarzu.
Kiedy oboje kiwnęli głowami, Lily szybko, a Jim ewidentnie z niechęcią, Charles wspiął się na piętro. Drzwi od sypialni zamknęły się z trzaskiem.
– Nie jest dobrze, Liluś – stwierdził ze smutkiem James.
– Widzę. Myślę, że pan Potter jest strasznie samotny. Myślisz, że nasz prezent mu się spodoba?
– Szczerze? – spytał z obawą w głosie. – Nie. Mój ojciec jest raczej mało tolerancyjny w takich kwestiach. Wszystko, co wydaje się milutkie i kochane, u niego wywołuje mdłości. Może jednak wymyślimy coś innego?
– Nie – odpowiedziała pewnie. – Myślę, że trafimy w dziesiątkę. A teraz dobranoc, Jim, jestem padnięta i pójdę się położyć.
– Naprawdę zamierzasz słuchać mojego ojca? Przecież moje łóżko jest duże. – Sugestywnie poruszał brwiami, na co Lily głośno parsknęła. Pogłaskała chłopaka po policzku i cmoknęła w usta.
– Wiesz, tak właściwie wydaje mi się, że twojemu tacie to zwisa, czy będziemy spać razem, czy osobno. Powiedział tak tylko ze względu na pamięć o pani Dorei.
James westchnął przeciągle.
– Możesz mieć rację, Liluś. Mamie by się to nie spodobało... Już słyszę ten jej krzyk: Jamesie Potterze, zachowuj się jak dżentelmen i traktuj Lily z należytym szacunkiem, a nie jak pierwszą lepszą, która marzy jedynie o wskoczeniu chłopakowi do łóżka! – wymyślił na poczekaniu, udając głos własnej matki, co wyszło mu zadziwiająco dobrze. Wbrew sytuacji rudowłosa uśmiechnęła się pod nosem.
– Budzę cię jutro z rana. Ty wyciągniesz swojego tatę i skoczycie po choinkę, a ja zrobię jedzenie. Będę musiała poszperać w przepisach pani Dorei – dalej mówiła już do siebie. – Pamiętam te pierniczki, ale jak się przygotowywało ten czekoladowy pudding? Ciekawe, czy mikser działa, bo ostatnio coś przerywało...
– Uwielbiam, gdy tak robisz – stwierdził z rozmarzeniem Jim.
W przypływie uczuć niespodziewanie chwycił dziewczynę w pasie i przyciągnął bliżej. Lily zamilkła, z zadowoleniem wpatrując się w twarz Jamesa. W następnej chwili już całowali się namiętnie, starając się brać od życia jak najwięcej. Wreszcie musieli przerwać z powodu braku powietrza.
– Wiesz, że nigdy wcześniej nie obściskiwałem się z nikim na tej kanapie?
– Obściskiwałeś? – powtórzyła Lily nieco prześmiewczo.
– Mhm – potaknął chłopak i znów próbował wziąć jej usta w posiadanie, ale Evans skutecznie wydostała się z jego objęć.
– Lecę spać. Pamiętasz, co mówił pan Potter?
– Ty serio wzięłaś słowa mojego ojca na poważnie? – zdziwił się.
– Tak i tobie też radzę. Dobranoc, Jim.
Opuściła salon, a James nie mając innego wyjścia, podążył za nią z nieco wisielczą miną.
Następnego dnia, gdy już wszystko w zasadzie było gotowe na świąteczny obiad, Lily pozwoliła sobie na moment relaksu. Z kubkiem parującej kawy i z książką w ręku rozłożyła się wygodnie na kanapie w salonie. James i pan Potter nadal byli poza domem, ale co tam robili? Evans nie miała bladego pojęcia. Wrócili dopiero przed drugą po południu, ani słowem nie pisnąwszy, co takiego ich zatrzymało aż tak długo. Choinka została ubrana, gdy Charles poszedł na półgodzinną drzemkę. Potem nadszedł czas, oczywiście, na świąteczną kolację, której towarzyszyła niezajmująca, miła rozmowa. Lily z zadowoleniem zauważyła, że tylko parę razy między nimi zaległa gęsta cisza, co świadczyło o tym, że pan Potter powoli wracał do normalności, pozostawiając rozpacz po utracie żony gdzieś w tyle. Kryzys nadszedł dopiero dzień później, a dokładnie w czasie rozpakowywania prezentów. Z samego rana, jeszcze przed świtem, Evans za pomocą kominka i proszka Fiuu przeniosła się do sklepu na Pokątnej, odbierając zamówienie. Wracając, idealnie wpasowała się w pobudkę Charlesa.
– Wesołych świąt, panie Potter. – Uśmiechnęła się i z dumą wręczyła mężczyźnie duży karton, z którego dobiegały niepokojące odgłosy. – To prezent od nas. Mam nadzieję, że się panu spodoba.
– Dzięku...
Charles Potter stracił głos, gdy z pudełka wyjął małą, białą i puchatą kuleczkę. Kotek swoimi zielonymi ślepkami patrzył z zaciekawieniem na nowego właściciela. Cała ta scena wzruszyła Lily, za to u Jamesa wywołała jedynie obawy. Tym bardziej gdy w oczach ojca dostrzegł najpierw ból, a potem odrazę, która natychmiast została zatuszowana nieszczerym uśmiechem.
– Ja... Nie wiem, co powiedzieć...
Panna Evans uśmiechnęła się szeroko, pociągając Jima za rękaw swetra. Kiwnęła głową w stronę kuchni. Wycofali się po głupiej wymówce wstawienia wody na herbatę i przygotowania śniadania.
– Widzisz, mówiłam, że mu się spodoba! – pisnęła przyciszonym głosem Lily, przytulając się do chłopaka. – Twój tata znów zacznie normalnie żyć.
James za bardzo kochał rudowłosą, by niszczyć jej humor, mówiąc prawdę.
W tym samym czasie Charles z niechęcią patrzył na niewinnego kociaka, próbującego porwać resztę kartonu, który parę minut temu jeszcze traktował jako własne mieszkanko. Mężczyzna kiedyś lubił zwierzęta, szczególnie koty, ale po śmierci żony... Dorea od zawsze marzyła właśnie o takim kociaku... Na samą myśl mimowolnie posmutniał, bo wspomnienia wróciły.
– Pójdę się przebrać! – skłamał.
– Jasne, tato! Za pół godziny śniadanie będzie gotowe, jakby co! – odkrzyknął Jim z kuchni.
Charles chwycił kociaka pod pachę i ruszył w stronę sypialni. Po zamknięciu za sobą drzwi złapał biedne zwierzątko za kark, po czym bezceremonialnie wrzucił je do szafy, którą później wyciszył oraz zabezpieczył zaklęciem. Na razie będzie musiał udawać przed dzieciakami radość z prezentu, ale po ich wyjeździe ten kot zniknie z jego życia.
Kiedy pan Potter schodził na dół, nie spodziewał się, że owy malutki, niewinny kotek wcale nie był taki niewinny. Wredne bydle najpierw podrapało całą szafę, potem podarło większość ubrań, aby na końcu zasnąć usatysfakcjonowanym swoją piękną zemstą.
Charles więc nie pomylił się aż zanadto, tłumacząc Lily, że kotek śpi zmęczony w sypialni tym porankiem pełnym wrażeń. 

*

Peter ze wszystkich dni w roku najbardziej nienawidził świąt Bożego Narodzenia. Niechęć ta pojawiła się w momencie pogłębienia się choroby jego matki do tego stopnia, że zapomniała o własnym dziecku, o nim. Peter pamiętał, jakby było wczoraj. Sylvia przygotowywała indyka, którego tak uwielbiał, gdy niespodziewanie zamarła i zaczęła wrzeszczeć, że jakiś nicpoń wdarł się do kuchni. Wołała męża przebywającego akurat poza domem, aż wreszcie zemdlała z nadmiaru emocji. Na nic zdały się błagania Petera, żeby się uspokoiła i przestała.
Chłopak nachylił się nad brudną umywalką i obmył zmęczoną twarz zimną wodą. Odkąd wrócił z Hogwartu, nie przespał żadnej całej nocy. Co chwilę budziły go głośne krzyki i lamenty, dobiegające z pokoju na końcu korytarza.
Stan Sylvii z dnia na dzień coraz bardziej się pogarszał. Kiedyś kobieta miała czasami jakieś przebłyski świadomości, ale ostatnio kompletnie nic, jakby pamięć Sylvii całościowo wyparowała. Peter czuł ogromny żal do matki. Nie przez to, że zachorowała, ale głównie dlatego, że wspomnień o nim wyzbyła się jako pierwszych. Najdłużej pamiętała o mężu, Williamie, co wydawało się dość logiczne – znała go najdłużej, lecz Peter nie potrafił tego przeboleć. Sylvia od lat była dla niego najbliższą osobą, którą darzył największą miłością. Liczył, że matka również go kochała, choć teraz już poznał bolesną prawdę.
Nikomu na nim nie zależało.
Sonia i Sebastian już jako dzieci trzymali się razem, nie dopuszczając do siebie kogoś tak beznadziejnego jak młodszy brat. Teraz nadal przebywali w Bułgarii, gdzie Merlin jeden wiedział, co takiego robili. Ani razu nie dostał od nich żadnego listu. 
Jedyną nadzieję Peter pokładał w ojcu, w Williamie, ale i do niego stracił resztki zaufania w momencie, gdy postanowił pojechać do Sebastiana i Sonii. Już nie wrócił, tym samym zostawiając Petera samego z chorą matką.
Chłopak czuł się nie tylko porzucony, ale też zdradzony. Bo czemu Sylvia, jeszcze nim wrócił na ostatni rok do Hogwartu, co jakiś czas wykrzykiwała ich imiona, pytając o najbliższych i jednocześnie w ogóle nie poznając Petera? Przecież to on się nią ciągle opiekował, to on o nią dbał, przynosił jedzenie, sprzątał! On, a nie jego, pożal się Boże, rodzeństwo i ojciec!
W Peterze wręcz zawrzało.
Zerknął w lustro, gdzie dostrzegł bladą, zmęczoną twarz i zmętniałe, piwne spojrzenie. Widział zapadnięte policzki, niemal fioletowe sińce pod oczami, a także usta wykrzywione w grymasie.
Najpierw widok ten go zdziwił, dopiero później głęboko odetchnął.
Po trafieniu do Slytherinu cały świat Petera, jaki do tej pory znał, uległ całkowitej zmianie. Jego nowi koledzy – na samą myśl prychnął – traktowali go gorzej niż szlamy, często torturując i poniżając. Ledwo wytrzymywał, coraz częściej zastanawiając się nad śmiercią, której już się nie bał jak kiedyś. Teraz wydawała się ukojeniem, ucieczką przed przerażającą rzeczywistością.
Nagle usłyszał głośny wrzask, więc się wzdrygnął przestraszony.
Matka znowu dostawała świra.
Pewnie by to olał, gdyby nie trzask pękającego szkła. Znał jednak Sylvię i jej nienormalne zachowanie, więc obstawił, że znów postanowiła rzucić szklanką o ścianę. Po raz ostatni więc przemył twarz wodą i dopiero wtedy ruszył do pokoju matki. Zanim wszedł do środka, odetchnął głęboko cztery razy.
Tak, jak się spodziewał, Sylvia faktycznie postanowiła wyładować złość na niczemu winnej szklance. Szkoda tylko, że była w połowie pełna i Peter musiał posprzątać resztki soku, które rozbryzgnęły się po ścianie i podłodze.
– Wynoś się, parszywcu!!! – wrzasnęła kobieta, chowając się za firanką.
Nie odpowiedział, od razu zabrał się do pracy.
– Wynoś się stąd! – Nadal krzyczała. – Natychmiast! Krowo! Gumochłonie! Brzydalu!
– Zamknij się.
Peter zdobył się wyłącznie na te dwa słowa. Po nich powinna się choć na pięć minut zamknąć. On akurat zdążyłby zrobić swoje i odejść jak najdalej od tego przeklętego pokoju. Dzisiaj sytuacja jednak nie przebiegła po jego myśli. Sylvia wyglądała, jakby wpadła w szał. Zaczęła wrzeszczeć, skakać oraz wymachiwać rękoma na wszelkie możliwe strony. Peter doskoczył do matki, próbując ją uspokoić, lecz na nic się to zdało. Szarpali się przynajmniej pięć minut, aż wreszcie Sylvia odepchnęła mocno syna, przez co upadł na posadzkę, po czym rzuciła w niego resztką pozostałą po szklance. Peter najpierw poczuł ból w ramieniu, świadomość dotarła z parosekundowym opóźnieniem.
Wściekłość przyszła trzecia.
W tamtym momencie Peter również stracił kontrolę, a dalsze wydarzenia spowiła mgła. Ostatnim, co zapamiętał, było wyciągnięcie różdżki, skierowanie ją w stronę przerażonej matki oraz wypowiedzenie kolejnych dwóch słów:
– Avada Kedavra.

2 komentarze:

  1. Czołem!
    No ładnie... alkohol tak w środku tygodnia? :D
    Tak, takie zachowanie Lily jest dla niej bardzo typowe :). Naprawdę James nawet nie próbował "przez przypadek" znaleźć się w pokoju Lily? Szkoda mi Pana Pottera, nie da się tego jakoś odwrócić? Sama rozmowa między Lily, Jamesem a jego ojcem była przezabawna, dobrze że chociaż na chwilę wrócił do siebie,co nie zmienia faktu, że nadal strasznie mi go żal.
    Takiego obrotu sytuacji u Petera się nie spodziewałam. Poważnie był do tego zdolny. Znaczy rozumiem, że mógł być zmęczony całą tą sytuacją, ale coś takiego?!. Nie przestaniesz mnie zaskakiwać.
    Co masz na myśli mówiąc przesłodzone? Osobiście wcale nie uważam, że przesadzasz. Właściwie to kiedy przypomnę sobie wszystkie inne opowiadania, które czytałam, to wydaje mi się, że u ciebie akurat podobnych sytuacji jest dość mało. Nie wiem, może ja mam już trochę zbyt bogate doświadczenia :d. Chociaż z drugiej strony u ciebie całość jest dość równomiernie rozłożona na wszystkie postacie, więc pewnie jest to mniej widoczne. Ty decydujesz ;).
    Pozdrawiam
    Dużo weny, mimo pogody !
    Monika

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noo, tak jakoś wyszło. :P Tylko w środku tygodnia mam wolne, więc czasem trzeba. Poza tym jeszcze jakieś nawyki studenckie zostały.
      Może i próbował, kto go wie? :)
      Postanowiłam wziąć się wreszcie za Petera, bo do tej pory w opowiadaniu jego postać wydawała się nijaka. Ani dobry, ani zły, a przecież wpływy Ślizgonów musiały zebrać jakieś żniwo, nie?
      Chodzi mi tutaj bardziej o to, że jak już jest jakiś fragment z uczuciami w tle, to czasami wyolbrzymiam ich zachowania. W sensie że aż się robi przesłodko. No, ale to jest takie uroooocze, że czasami ciężko się powstrzymać. :P

      Pogoda super, a Wena się przyda, oj, przyda.
      Pozdrawiam!

      Usuń