19 maja 2012

Fortuna kołem się toczy (5)

5. Życie jest jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz, co się trafi
~ Winston Groom

Poczuła, że kręci jej się w głowie. Jednak, gdy tylko złapała się za nią, zaczęła spadać. Nie wiedziała, ile to trwało. Czy minutę, czy całą wieczność. Kiedy tylko poczuła, że leci, zamknęła szybko oczy. Z hukiem uderzyła o ziemię. Mimo że prawdopodobnie sobie coś zbiła, nic nie poczuła. Wręcz przeciwnie, ponieważ radość zaczęła do niej napływać. Czuła się jak nowonarodzona. Cóż, nie każdy miał takie szczęście.
Lily by tak leżała i leżała, gdyby nie poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia. Szybko wstała, po czym spojrzała na ów osobę, którą okazał się być chłopak. Bardzo jej kogoś przypominał. Miał ciemnobrązowe oczy i czarne, roztrzepane włosy. Do tego okrągłe okulary. James Potter stał i wpatrywał się w nią ze sztucznym uśmiechem. Jednak dziewczyna była tak zadowolona, że tego nie zauważyła. Szybko wtuliła się w jego ciepłe ramiona. Dyskretnie spojrzała w jego tęczówki. Odbijał się od nich ogień. Wystraszona odwróciła się, zamarła. Otaczał ich ogień, który, co jakiś czas, się do nich przybliżał. Pomarańczowe płomienie zbliżały się swoim własnym rytmem. Byli w pułapce. Rudowłosa ponownie i, tym razem, śmielej i mocniej przytuliła się do Rogacza, czekając na śmierć.
Płomienie zbliżały się coraz bardziej, a kiedy tylko zaczepu ją oplątać, wbrew sobie poczuła zimno. Tylko od kiedy płomienie są zimne? Oderwała się od chłopaka, przez co coś ją pochłonęło.
Obraz zmienił się.
Znajdowała się teraz na jakiejś wyspie. Tym razem otaczała ją woda. Usiadła na piasku i podkuliła nogi. Patrzyła na fale, które rozbijały się o brzeg. Zamknęła oczy i wsłuchała się w szum wody. Uwielbiała ten dźwięk.
Jednak coś kazało jej wstać, co uczyniła, rozglądając się wokół. Za nią była kolejna wyspa, na której stały jej przyjaciółki: Dorcas i Anne. Zaczęła je wołać, lecz one tylko śmiały się z niej i machały w jej kierunku rękoma. Stwierdziła, że aby się tam dostać, należy przepłynąć kawałek. Zamoczyła nogę, jednak szybko odskoczyła. To były jakieś czary! Morze z wyspy wyglądło jak woda, jednak, gdy tylko się zamoczyło, zmieniało się ono w gorącą lawę.
Poczuła, że ktoś obejmuję ją od tyłu. Odwróciła się, a za nią znów stał Potter, który z mrocznym uśmiechem powoli przybliżał swoją twarz do jej. Dziewczyna zamarła w bezruchu, czekając. I nim się spostrzegła James popchnął ja lekko, przez co wpadła do wody z głośnym pluskiem. Zaczęła się palić, lawa wyniszczała jej ciało od zewnątrz. Mimo tego, że chciała jakoś wyjść, nie mogła.
Wstrzymała oddech. 

*

Pewien chłopak z czarnymi, wiecznie roztrzepanymi włosami przechodził właśnie przez korytarz na szóstym piętrze. Jak co dzień zmierzał do skrzydła szpitalnego. Chciał zobaczyć, co jest z jego Lily. Od dwóch tygodni w ogóle nie dawała znaku życia, ale on mimo wszystko miał wielką nadzieję, że będzie dobrze. W końcu czym jest życie bez wiary?
Miał już zamiar skręcić w prawo, jednak usłyszał dwa kobiece głosy, które od razu poznał. Jeden był jadowity, pełny odrazy i stanowczości. Drugi zaś wydawał się być trochę bardziej łagodniejszy, ale z równie dużą pewnością siebie. Stanął za filarem i zaczął słuchać, pomimo tego, iż wiedział, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Podobno stary Oswald Malfoy został zabity przez Czarnego Pana – powiedziała pierwsza dziewczyna. James delikatnie wychylił głowę. No tak, Bellatrix i Narcyza Black. Nienawidził ich z całego serca, a po tym, co starsza siostra zrobiła Lily, pragnął tylko ich śmierci. – Tylko zastanawiam się dlaczego? – dodała Narcyza i spojrzała z wyczekiwaniem na siostrę.
- Zapłacił swoim życiem za pomyłkę swojego przylizanego synalka  - odrzekła Bella z warknięciem. – I za swoją również. Miał zabić Potterów, jednak źle usłyszał, gamoń jeden, i zabił Fosterów – dodała z wyższością, jakby sama mogła wykonać to zadanie o wiele lepiej.
- A co takiego zrobił Lucjusz? – spytała blondynka o purpurowej twarzy.
- Musiał przyprowadzić szlamę do Czarnego Pana, nie pamiętasz? – odpowiedziała i spojrzała na tamtą. Narcyza tylko wzruszyła ramionami.
- Dobrze, że nic mu się nie stało – odsapnęła tylko młodsza. Czarnowłosa zaczęła przyglądać się jej ciekawie, by po chwili wybuchnąć śmiechem. James, który stał parę metrów od kobiet, musiał zatkać sobie uszy. Jej śmiech, jeżeli można to tak nazwać, był piskliwy i taki… męski. W tym momencie zaczął współczuć Narcyzie, że stoi tak blisko siostry. Jak można było słuchać czegoś takiego? Jakby ktoś głośno skrzeczał. Albo jeszcze gorzej.
- Podoba ci się Malfoy? – zapytała i ponownie zaczęła charczeć.
Potter na chwilę ponownie wychylił głowę. Gdyby mógł, sam parsknąłby śmiechem. Otóż Narcyza stała z rękoma zaplątanymi w koszyczek, a nad nią Bellatrix zwijała się ze śmiechu.
- Już lepszy Potter – ponownie się zaśmiała, jednak, kiedy usłyszała swoje słowa, szybko zamilkła. Młodsza kobieta wpatrywała się w niż ze zdziwieniem, ale nic nie powiedziała. Wiedziała, że w tym momencie lepiej trzymać język za zębami.
- Chodź – warknęła poirytowana Bella i złapała ją za rękę, ciągnąc w stronę dolnych schodów. Na szczęście Rogacz szybko schował się za filarem. Kiedy siostry przeszły obok niego, poczuł obrzydliwie słodki zapach perfum.
Gdy zauważył, że już ich nie było widać, wyskoczył niczym oparzony i pobiegł w przeciwną stronę. W stronę sowiarni z zamiarem wysłania listu do rodziców. To właśnie od niego zależy, czy przeżyją.

*

Jesień. Najbardziej kolorowa pora roku. Liście w różnych odcieniach spadają z drzew. Delikatny wiatr unosi je wysoko nad horyzontem, aby potem mogły spaść wraz z taktem muzyki na ziemię. Każdy, kto nie lubi tej pory roku, jest w okropnym błędzie, bo pomimo tych strasznych deszczy oraz wichur, ma w sobie to coś, za co można ją podziwiać. Taki urok osobisty, którego można tylko pozazdrościć.
Syriusz Black właśnie wpatrywał się w barwny krajobraz, wyglądając przez okno. Tępo rozglądał się po liściach opadających na ciemnozieloną trawę, a do tego co jakiś czas cmokał niezadowolony. Przez pół miesiąca zachowywał się strasznie dziwnie, jak na niego. Żadnego uśmiechu na twarzy, ani nawet tego zabójczego błysku w oczach, kiedy na coś wpadnie. Kompletna pustka. Jakby jakaś maszyna zaczęła władać ciałem młodego panicza, a on sam zatracił się gdzieś daleko w swoim wnętrzu. W zasadzie to nie tylko on miał takie objawy. Wszyscy jego przyjaciele od tego feralnego dnia zachowywali się jak nie oni.  
Remus podszedł do niego i położył mu dłoń na barku. On także nie miał dobrego humoru. Kiedy człowiek nie jest w nastroju do czegokolwiek, często upodabnia innych ludzi do siebie. Do swojego przygnębienia bądź rozdrażnienia.
Peter, który siedział tuż obok łóżka Lily, patrzył na nich z politowaniem tudzież zazdrością. Nie mógł przestać walczyć z myślą, że jest nikomu niepotrzebny. Zawsze najmniej lubiany, uważany za przybłędę, który cały czas wszędzie chodzi za słynnymi Huncwotami. W końcu nie odznaczał się niczym, co mogłoby go z nimi porównać. Nie jest ani mądry, ani przystojny, ani nawet wysoki. Czuł się jak zero.
Patrzył z przymrużonymi oczami na swoich rzekomych przyjaciół. Widział jak drugi coś powiedział, na co Czarny uśmiechnął się nieznacznie.
Peter bardzo dobrze pamiętał, jak to się stało, że stał się jednym z nich. Oczywiście przez przypadek. Jego całe życie to jeden wielki przypadek.

Na lekcji eliksirów tego dnia panował kompletny rozgardiasz. Pierwszy raz w historii swojej kariery Horacy Slughorn nie mógł uspokoić tego hałasu. Zaczął krzyczeć, odejmować punkty, jednak jego uwagi nie przynosiły, tak bardzo przez niego upragnionego, rezultatu. Nie miał już ani siły, ani ochoty, aby przekrzykiwać rozwydrzonych dwunastolatków. Zamachnął się różdżką, a z końca patyka błysnęło zielone, a później czerwone światło. Wszyscy, jak na komendę, ucichli. Przerażeni uczniowie wpatrywali się w swojego nauczyciela. Zdali sobie sprawię z tego, że już dawno przekroczyli granicę wytrzymałości ich profesora.
- Widzę, że nie próżnowaliście w te wakacje – zaczął powoli acz donośnie Horacy. – Muszę podjąć racjonalne środki, aby w końcu was uspokoić. Przesiadki.
Na te słowa cała klasa jęknęła, jednak widząc minę profesora, szybko zreflektowali się.
Slughorn, pomimo swojego niskiego wzrostu, był szanowanym człowiekiem. Ludzie uważali go za wspaniałego nauczyciela i przede wszystkim mistrza eliksirów. Oczywiście miał też i wady. Otóż faworyzował uczniów, którzy mieli jakieś sławne rodzinne korzenie, a także potencjał, który w nauce oraz w życiu przydaje się najbardziej.
Cała klasa w skupieniu czekała na wyrok profesora, mając wielką nadzieję, że nie będzie on dotyczył wszystkich. Cóż byli w wielkim błędzie. Kiedy tylko ktoś mu zawinął się pod nogę, nie było mowy nawet o wspaniałym ojcu czy matce.
Nie minęło dziesięć minut, a cała klasa miała już nowe miejsca. Uczniowie z ponurymi minami zaczęli robić eliksir, którego przepis widniał na tablicy. Jednak były w klasie dwie osoby zadowolone z nowego miejsca. James Potter i Peter Pettigrew. Ten pierwszy, ponieważ siedział koło swojej wybranki serca – Lily Evans. Ta, jednak nie podzielała jego entuzjazmu. Wręcz kipiała ze złości.
Peter zaś został przydzielony na stanowisko koło Syriusza Blacka. Jakby nie spojrzeć, swojego idola. Zawsze go podziwiał. Za pewność siebie i urodę, którą matka natura go serdecznie obdarzyła. Jego największym marzeniem było dostanie się do ich paczki. Huncwotów.
Musiał szybko coś wymyślić, bo nie wiedział, czy będzie siedział tutaj już na zawsze, czy tylko na jedną lekcję, a szkoda by było zmarnować tak wspaniałą szansę.
Wpadł na pomysł, żeby zrobić rozróbę. Szkoda tylko, że nie dopracował swojego ostatniego punktu, no cóż wypadki chodzą po ludziach.
Dziesięć minut przed dzwonkiem, kiedy jego eliksir był już prawie gotowy, w zasadzie to wyglądał inaczej niż na rysunku w książce, ale jednak powinien być gotowy. Chciał już rzucić zaklęcie lewitujące na nauczyciela, kiedy niechcący za mocno zamachnął się ręką. Jeden ze składników wpadł wprost do tego kociołka. Masa zaczęła niebezpiecznie bulgotać, aby po chwili zaskoczyć klasę mocnym wybuchem zielonego płynu. Jednak to nie był jeszcze koniec. Kiedy próbował paść na ziemię, aby nie zostać oblanym, niechcący pociągnął za sobą cały stół, na którym stały trzy inne kociołki. Smród był okropny. Do tego eliksiry, które rozlały się po posadzce, zaczęły wyżerać stoliki i krzesła.
Kiedy już wszyscy uczniowie zostali brutalnie wyrzuceni z sali, a nauczyciel posprzątał ten okropny bałagan, każdy miał czas wolny. Niektórzy, ponieważ większość musisłs udać się do pani Pomfrey, aby dostać coś od bólu głowy. W końcu ów odór był naprawdę nie do zniesienia.
- Super! – krzyknął uradowany Łapa i klepnął Petera w plecy. – Nieźle to wykombinowałeś! Jak chcesz to możesz nam pomóc w następnym kawale! 

Od tamtego wydarzenia zawsze za nimi chodził. Cały czas czuł się ja piąte koło u wozu. Raz  nawet zapytał się, czy im nie przeszkadza, jednak tamci szybko zaprzeczyli. Jego zdaniem za szybko.
Jego rozmyślenia przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Szybko odwrócił głowę w tamtym kierunku. W sali szpitalnej pojawił się James Potter. Syriusz i Remus, którzy nadal stali pod oknem, znieruchomieli. Zresztą nie tylko oni. Rogacz, także zatrzymał się od razu. Wpatrywali się w siebie w milczeniu. Jim, gdy tylko trochę oprzytomniał, wolno podszedł do łóżka, na którym leżała nieprzytomna Lily. Pogłaskał ją delikatnie po głowie i usiadł, wzdychając. Lunatyk rzucił znaczące spojrzenie w kierunku Łapy. Ten tylko przytaknął. Podeszli do niego i usiedli z powrotem na swoich miejscach.
- Stary – powiedział cicho Syriusz i popatrzył z wyczekiwaniem na Jamesa. – Przepraszamy cię. Wiemy, że to wszystko jest dla ciebie bardzo ciężkie, a my cię nie wspieramy. Poza tym jesteśmy kumplami, a nawet ze sobą nie rozmawiamy – uśmiechnął się niepewnie i czekał na reakcję Rogacza.
- Jesteśmy nic nie warci – dodał Remus i spuścił głowę. Było mu strasznie wstyd, bo gdy on miał jakiś problem, Jim od razu rwał się do pomocy.
Potter patrzył na nich nieprzeniknionym wzrokiem, aby po chwili rzucić się na nich z uśmiechem.
- To nie wasza wina, sam też nie zachowywałem się jak przyjaciel, tylko jak jakiś dziwak - zaśmiał się Rogaty. To był chyba jego pierwszy szczery uśmiech od dwóch tygodni.
- Tak – poparł go Łapa, za co dostał ręką po głowie. Mimo to uśmiechnął się szeroko.
Nareszcie każdy poczuł się sobą. Odezwały się w nich ich własne natury. Śmiali się i dowcipkowali, jednak co jakiś czas z nadzieją zerkali na dziewczynę.
Jedynie Peter siedział bez wyraźnego zadowolenia, a wręcz był okropnie zły. W tej chwili nienawidził Pottera z całego serca. On mu zawsze wszystko odbierał. Teraz, kiedy nareszcie wszystko mu się układało, musiał wkroczyć. Przez te dwa tygodnie czuł się kimś ważnym. Kiedy tylko przechodził przez korytarz, zaraz jakieś dziewczyny go zaczepiały i pytały się, co się wydarzyło. Na lekcjach w końcu nie był najgorszy. W końcu cała jego „paczka” nie była w nastroju do nauki, ani czegokolwiek innego, i mógł się pokazać.
Jednak teraz, kiedy wkroczył Potter, wszystko pewnie będzie tak jak kiedyś. Znów ostatni, najgorszy. Na dodatek, gdy tylko Lily dowie się, że on ją uratował, od razu będzie jego. Otóż Pettigrew miał swój sekret, którego nikomu, nawet Huncwotom, nigdy nie zdradził i na pewno nigdy nie zdradzi. Od pierwszej klasy był na zabój zakochany w Lily Evans. Uwielbiał ją za wszystko. Za rude włosy, za zielone oczy, a najbardziej za to, że w ciągu tych wszystkich lat dawała kosza Potterowi.
- Glizdek, czemu nic nie mówisz? – spytał Jim, przerywając jego wywody nienawiści.
- Bo myślę o tym, czy Lily kiedykolwiek się obudzi – odparł zimnym tonem Peter. Zrobił to specjalnie, aby James przypomniał sobie o dziewczynie. Cóż, zadziałało. Rogaty spojrzał na Rudą i uśmiech raptownie zszedł mu z twarzy. Przyglądał jej się bacznie, poprawiając przy okazji kołdrę, w którą była zawinięta.
- Peter! – syknął zły na niego Syriusz. Jednak ten nic sobie nie zrobił, tylko wzruszył ramionami. Wiedział jedno, musi się na nich wszystkich zemścić. Na Remusie też, ponieważ nic nie zrobił w jego obranie. Fantastyczni przyjaciele, nie ma co.
- Jim, ja cię bardzo dobrze rozumiem. Sam nie mógłbym się pogodzić, gdyby jeszcze Do… – zamilkł szybko, nagle zdając sobie sprawę, że za dużo powiedział. Jednak jego „prawie” wyznanie nie poszło na marne. James szybko spojrzał na niego i uśmiechnął się wrednie. Łapa nie mógł uwierzyć, że prawie wypowiedział jej imię na głos. Sam przed sobą się nie przyznawał, a co dopiero przed kolegami.
- Casanova się zakochał? – zakpił Rogaty i zaczął się perfidnie śmiać. W jego ślady poszedł Remus. Peter zaś wpatrywał się w Syriusza z wrednym uśmiechem. Może się potem przypadkowo przy niej wygadać, prawda? Uśmiechnął się do swojego szatańskiego pomysłu i zatarł ręce z uciechy. Teraz z wyglądu przypominał wielkiego guźca.
- Czemu jesteś cicho? Szybko gadaj, kim ona jest? – Remus klepnął przyjaciela po plecach i uśmiechał się drwiąco.
Łapa prychnął oburzony i wystawił język w ich stronę.
- No mów! Kto to?! – krzyknął uradowany James.
- Dorcas – westchnął zrezygnowany Czarny. Tamci tylko szeroko otworzyli oczy, aby po chwili wybuchnąć salwą śmiechu. Black obruszył się i złożył ręce w koszyczek. Wpatrywał się w swoich durnych przyjaciół ze złością, jednak chwilę potem uśmiechnął się delikatnie. W zasadzie to sam nie wierzył, że to akurat ona zawładnęła jego sercem. Było to przezabawne. W końcu Meadows jest jego całkowitym przeciwieństwem. Może jednak przysłowie „przeciwieństwa się przyciągają” wcale nie jest takie głupie, poza tym idealnie tutaj pasuje. Poza tym to pewnie tylko zadurzenie albo po prostu przyciąga go jej atrakcyjność fizyczna.
Potter raptownie przestał się śmiać, mimo to brzuch nadal go bolał. Uświadomił sobie jedną rzecz. Mrugnął do zaskoczonego Łapy i wskazał głową na nadal śmiecącego się do rozpuku Remiego. Czasami nie potrzebne są słowa.
- Taaak, skoro już wiemy, co Łapcia myśli o Dor i co ja o Lily – zaczął w dość ciekawy sposób James i spojrzał z wyczekiwaniem na Lupina. Ten, wiedząc, co się szykuje, szybko zamilkł.
- Dobrze, wygraliście! Jest taka jedna dziewczyna, ale nie znam jej imienia – westchnął zrezygnowany. – Jest ruda i ma niebieskie oczy, prawdopodobnie z domu Revenclaw – dodał szybko, patrząc na ich nieme miny.
- Co wy żeście się tak na te rude uparli! – krzyknął Syriusz i parodiowo złapał się za głowę. Na koniec z teatralnym westchnięciem przewrócił się na ziemię. Chłopaki zaśmiali się. James miał już zamiar się odgryźć, kiedy drzwi, ponownie tego dnia, otworzyły się. Stanęła w nich piękna rudowłosa dziewczyna. Na pierwszy rzut oka Jim pomyślał, że to Lily do nich przyszła. Jednak to nie była Evans. Dziewczyna ta miała niebieskie oczy, a na twarzy delikatny uśmiech. Ubrana była w czarną szatę – mundurek szkolny. Popatrzyła po wszystkich, a jej wzrok zatrzymał się na Potterze. Śmiało weszła i usiadła koło nich. Łapa, który cały czas leżał na ziemi, szybko wstał i otrzepał się z kurzu.  
- Zamknij buzię – szepnął James przy uchu Remusa. Ten szybko posłuchał rady, jednak prawdopodobnie nadal nie wiedział, co się wokół niego dzieje. Potter mrugnął porozumiewawczo do Syriusza. No tak, to przecież ta dziewczyna.
- Witajcie – powiedziała delikatnym głosem. – Jestem Lissie Roshid z Revenclawu – przedstawiła się i kiwnęła po wszystkich głową. – Dzięki za pomoc – uśmiechnęła się i zwróciła do Jamesa. Rogaty tylko machnął ręką, jakby nic się nie stało i wdał się w rozmowę w dziewczyną. Oczywiście, Łapcia, także musiał, co jakiś czas, wtrącać swoje trzy grosze. Jednak Lupin cały czas siedział cicho i tępo wpatrywał się w dziewczynę. Peter zaś miał patrzenia na ich krzywe twarze, jak stwierdził, więc poszedł do Wielkiej Sali na obiad. W końcu było już grubo po czternastej.
Wszyscy rozmawiali i śmiali się, ogólnie było bardzo wesoło. Dogadywali się ze sobą, jakby znali się od dziecka. No cóż, czasem tak bywa, że nieznane osoby są nam bardziej bliższe, niżeli przyjaciele.
Czarny już miał odpowiedzieć na pytanie, zadane przez dziewczynę, kiedy Remus, stwierdzając, że nigdy nie zdobędzie dziewczyny milczeniem, powiedział:
- Czy nie sądzisz – Lissie szybko odwróciła w jego kierunku głowę i uśmiechnęła się zachęcająco – że gobliny miały szczęście w bitwie w dziewięćdziesiątym piątym roku? Moim zdaniem to my, czarodzieje, powinniśmy przechwycić te złote zbroje. W końcu to dla nas je wykuli.
Roshid wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami. Potter walnął się parę razy po głowie, w dość komiczny sposób, a Łapa po prostu zaczął śmiać się do rozpuku. Remus zarumienił się i spuścił głowę.
- Black, zamknij się już – rzekł James, któremu dźwięk wydobywający się z ust jego przyjaciela, zaczął już powoli przeszkadzać.
- Ale to nie ja – odpowiedział Syriusz spokojnie. Zmarszczyli brwi i popatrzyli po sobie. Przecież ciągle słychać było ten dziwny odgłos. Jakby ktoś ledwo wciągał powietrze. Mimo wszystko to trwało sekundy. Nagle wszystko umilkło. Potter odsapną, myśląc, że odgłos przybył z dworu. Nie wiedział jak się grubo się pomylił.

8 komentarzy:

  1. bardzo fajna cz. super sie ją czyta jest bardzo ciekawa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Skryta autorka23 lipca 2012 10:06

    Najbardziej mi się spodobał moment gdy huncwoci mówili w kim się zakochali. Ogólnie notka długa i bardzo fajnie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna notka! :) Mam nadzieję, że Lily wyzdrowieje..przecież Jim nie przeżyłby gdyby Lily się coś gorszego stało :/ .. Pisz szybko nową notkę bo ciekawość mnie zżera! :):) Pozdro! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie też się bardzo podoba. Tylko... nie wiem czy dobrze mi się wydaję, ale myślę, że Lily jednak przeżyje... NO dobra czekam na następną notkę. Mam nadzieję, że szybko będzie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć! Wpadłam na Twojego bloga i bardzo mi się spodobał. ^^
    Ciekawie piszesz, rozwijasz wątki... Smutna trochę ta notka, ale pewnie wszystko skończy się dobrze?
    Pozdrawiam serdecznie!
    P.S. Dodałam cię do linków na t-vol.xx.pl, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. A to Lilkaaa. xD Ah, kumam czaczę. A Lissie to taka równa babka jest, co nie? :D Lubię ją. A Remi się nie wykazał tym pytaniem. xD
    Koooocham! Jest cudnie, bosko i zajebistycznie.! Hakuna Matata, towarzyszko.!
    ;******

    OdpowiedzUsuń
  7. No nie z tą jesienią się nie zgodzę, nie cierpę jej - zawsze mi przypomina przemijanie, to najsmutniejsza pora roku, taka dołująca!
    Czasem nie wiem czy współczuć Peterowi czy się na niego wściekać, ale najczęściej wygrywa to drugie :)
    No i przykro mi, że Ruda się jeszcze nie obudziła,
    jak czytałam o tym dziwnym dźwięku na koniec to miałam nadzieję, że tak, no a tu takie rozczarowanie :/
    Rozdział jak na razie najmniej ciekawy, ale jakoś trzeba
    przygotować fabułę do następnego :D
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Petera zawsze było mi szkoda w książkach, mimo że był jaki był. Tutaj mi go szkoda jeszcze bardziej. A te gobliny to faktycznie miały szczęście xD

    OdpowiedzUsuń