4. Nie ma większego niebezpieczeństwa nad lekceważenie wroga
~ Lao Cy
~ Lao Cy
To na pewno była dziewczyna! Rozpoznali to po krzyku. Był on dość głośny i na dodatek brzmiał, jakby ktoś wzywał pomocy. Nie zastanawiając się długo, obydwoje wstali i pobiegli za portret. Kiedy wybiegli z wieży ich oczom ukazał się niecodzienny widok.
- Jakie jest hasło, debilko?! – krzyknął bełkoczącym głosem blondyn. Złapał biedną, rudą dziewczynę za włosy, przy czym wyrwał jej dość pokaźną kępkę. Ta milczała jak zaklęta, wpatrywała się w swojego prześladowcę ze strachem i nienawiścią. Rayan warknął rozwścieczony i uderzył ją z całej siły w twarz. Zemdlała.
James nie mógł więcej na to patrzeć. W końcu, kto by mógł? Człowiek jest po to, aby pomagać drugiemu, kiedy tamten jest w potrzebie. Więc jak mógł się zachować facet, który widzi jak biją kobietę? No właśnie.
W tym momencie Rogacz całkowicie zapomniał o różdżce, zresztą Dawes także nawet jej nie wyjął. Zaczęli okładać się pięściami, a także kopać i gryźć.
Lily z początku nie wiedziała, co ma robić. Jednak ten czas szybko minął.
- Inarcerus! – krzyknęła i machnęła magicznym patykiem w stronę Rayana. Brązowe sznury oplątały jego ciało. Upadł na posadzkę i zaczął krzyczeć. – Silenco! – dodała po chwili. W końcu nie chcą pobudzić całej wieży, prawda?
Kiedy jedna sprawa była już załatwiona, szybko klęknęła nad Jamesem. Miał podbite oko, rozwalony nos, a także nie zdziwiłaby się, gdyby jego żebra były połamane. Machnęła parę razy różdżką, wnet jego siniaki zniknęły, a krew przestała lecieć. Żebra również się zrosły.
- Dziękuję – powiedział i uśmiechnął się lekko. Odwzajemniła uśmiech, jednak szybko zniknął jej z twarzy. Przypomniała sobie o dziewczynie, która była bardzo podobna do Lilki, a teraz aktualnie leżała nieprzytomna na posadzce. Szybko podbiegli do niej.
- Wezmę ją do Skrzydła Szpitalnego, a przy okazji zawiadomię kogoś, że on tutaj siedzi – oznajmił Potter, po czym wziął nieprzytomną na ręce.
- Dobrze – przytaknęła Lily. – Ja poczekam tu na ciebie i tak przy okazji sobie z nim pogadam – dodała po chwili myślenia i wskazała przelotnie ręką na Rayana.
- No, nie wiem – rzekł z nie przekonaniem James, jednak gdy zobaczył, że oczy dziewczyny wręcz go proszą, uległ. – Niech będzie. Przyjdę jak najszybciej mogę! – obiecał i pobiegł w stronę siódmego piętra.
Dziewczyna została sama ze swoim chłopakiem. Mimo to nawet się nim nie przejęła. Podeszła do okna i spojrzała na ciemne niebo. Uwielbiała patrzeć na nieboskłon, tym bardziej, kiedy było widać gwiazdy. Westchnęła i odwróciła się w stronę Dawesa.
Widziała go jak leży z zamkniętymi oczami. Od czasu do czasu mamrocze coś do siebie i ma dreszcze. W tym momencie Lily zrobiło się go żal. Niby to kretyn i dupek, ale nie umie patrzeć, jak ludzie cierpią. Tym bardziej, że kiedyś ich coś łączyło. Chyba…
- Wiesz, że teraz z nami koniec – powiedziała spokojnie i usiadła koło niego. Rayan otworzył oczy, które błyszczały pod wpływem alkoholu. Wybełkotał coś niezrozumiałego, ale usilnie wpatrywał się w Gryfonkę. Próbował się zaśmiać, ale z gardła wydobył się tylko charkot. – Co chciałeś od tej dziewczyny? – zapytała, coraz mocnej akcentując wyrazy.
- Słodka tajemnica, moja droga – powiedział dość normalnie. Na chwilę się wystraszyła, że wytrzeźwiał, rzucając na siebie zaklęcie, jednak moment później odsapnęła. Nie ma przecież różdżki przy sobie, a nawet gdyby miał, to i tak mieściła się ona w kieszeni. Nie zdołałby jej wyciągnąć tak szybko, kiedy ona ma swoją cały czas w pogotowiu.
- Zawiodłam się na tobie – zaczęła powoli.
- Gówno mnie to obchodzi! – krzyknął rozjuszony. Teraz wpatrywali się w siebie groźnie. Żadne nie chciało opuścić wzroku, bo okazałoby się, że jest słabe. Nagle usłyszeli męski głos, coś podobnego do „Cicho!”. Ruda szybko wstała i wyjęła różdżkę. To był jej błąd, ponieważ natychmiast jej wypadła z ręki i poleciała w ciemne miejsce. Nie minęła następna chwila, kiedy z ciała Damesa opadły sznury, które związały Evans.
- Co tak długo? – spytał Rayan i zaczął pocierać sobie ręce. Osoba, która stała w półmroku, warknęła cicho. Coś podzwoniło. Lily zauważyła, że na posadzce koło nóg Rayana wylądowała sakiewka, prawdopodobnie z pieniędzmi. Dawes wziął ją, zasalutował i najzwyczajniej w świecie, poszedł. No tak, światem od zawsze rządziły złote monety.
Kiedy tylko Ray zniknął, z mroku zaczęła się wyłaniać postać. Na pierwszy rzut oka, można dostrzec, że to chłopak. Widać było to po muskularnej budowie. Najgorsze dla Lily było to, że miał na sobie czarną szatę i maskę.
- Witaj, Lily Evans – powiedział chłopak.
- Skoro wiesz, jak się nazywam, powiedz jak ty się nazywasz, albo chociaż ściągnij maskę – odrzekła doniośle.
- Co cięto obchodzi, wredna szlamo!? – krzyknął. – Sectumsempra! – dodał po chwili.
Lilka syknęła z bólu. Na jej całym ciele pojawiły się szramy, z których zaczęła lecieć krew. Poczuła się słabo. Zakręciło jej się w głowie. Pod powiekami zaczęło jej ciążyć, odlatywała. Czuła, że znajduje się w czasoprzestrzeni, nie słyszała niczego poza śmiechem narwańca. Zemdlała.
*
Biegł szybko przez korytarze. Jednak miał na rękach rudowłosa dziewczynę, co mu bardzo przeszkadzało. Mimo tego nie poddawał się. Musiał ją jak najszybciej odstawić do szpitala, potem tylko do profesorki aż w końcu do Lily. Już nie mógł się doczekać, kiedy te wszystkie wariactwa się skończą. Czy on chociaż przez chwilę nie może mieć spokoju? Tak, te okropne pytanie retoryczne…
- Jeszcze tylko korytarz, jeszcze tylko korytarz – powtarzał sobie James. Gdy tylko dotarł na miejsce, delikatnie położył nieznajomą na łóżko szpitalne i zapukał do kantorka pani Pomfrey. Pielęgniarka wydała z siebie okrzyk zaskoczenia i biegiem zaczęła podawać chorej leki. Na szczęście Jamesa, nie zwróciła na niego kompletnej uwagi.
Chłopak nie wiele myśląc, podążył w stronę gabinetu ich opiekunki.
O mało co nie zderzył się z drzwiami. Wparował bez pukania. McGonagall miała taką minę, jakby miała kogoś na celowniku.
- Pani profesor, proszę za mną. Przed wieżą jest Rayan Dawes, on… - Nie dokończył. Po prostu złapał Minerwę za rękę i zaczął ją ciągnąć w stronę pokoju wspólnego Gryffindoru.
Nie minęło dziesięć minut, kiedy znaleźli się przed portretem Grubej Damy.
- Czy to jakiś głupi żart panie Potter? – zapytała profesorka, siląc się na spokój. Choć w głębi duszy wręcz kipiała z wściekłości. – Zaraz, co to jest? – dodała i pośpiesznie złapała przecięte sznury, w które obwiązany był Dawes.
- Do dyrektora – rozkazała.
*
Dziewczyna o rudych włosach i mocno zielonych oczach właśnie się ocknęła. Miała nadzieję, że to kolejny koszmar, do którego dostała specjalną przepustkę i że nigdy więcej się jej nie przyśni. Jednak to nic w porównaniu z tym, co zobaczyła.
Siedziała w jakiejś ciemnej klasie. Nie było tutaj żadnego okna, ani nawet drzwi. Ściany zostały oblepione pleśnią, a w całej sali panował istny bałagan. Krzesła porozrzucane, stoliki połamane, szafki ledwo trzymały się zawieszek, a sama Evans leżała na zakurzonej podłodze. Najdziwniejsze w tym pomieszczeniu było jednak to, że na czarno-zielonym suficie wisiał drogi żyrandol, z którego nie wydobywało się światło, tylko szara mgła.
Normalnie dom strachu.
- Szlamcia się obudziła – zakpiła osoba znajdująca się najbliżej dziewczyny. Ruda poczuła się jakoś dziwnie, tym bardziej, że głos należał do kobiety. Bellatrix! Zielonooka rozpoznałaby ten głos wszędzie.
- Czego wy ode mnie chcecie? – zapytała Lily, choć w głębi duszy domyślała się do czego są zdolni Ślizgoni. Ci tylko zaśmiali się.
Evans została otoczona, po chwili rozejrzała się wokół. Zamaskowanych było około sześciu, z tym jedna Bella, która zdjęła maskę. Uprzedzano ją, żeby tego nie robiła, ale kobiety nikogo się nie słuchają. Są niezależna, no niektóre kobiety…
- Wiesz co, Evans – podszedł do niej ten sam chłopak, który ją porwał. Poznała po głosie, a takich rzeczy się nie zapomina. – Podobno jesteś mądra – sarknął i ściągnął kaptur z głowy.
- Malfoy! Ty skretyniały dupku, natychmiast mnie wypuść! – krzyknęła i zaczęła wyrywać się z więzów. To był jej błąd. Dostała w twarz, zresztą nie raz. Syknęła lekko, ale nic już więcej nie dodała.
- Nigdy więcej – warknął i kiwnął głową na pozostałych. Wszyscy wyszli, nawet Bellatrix, ale ona zrobiła to z niechęcią. Lucjusz jak stał, tak stał. Tylko, że teraz bardziej wpatrywał się w Lilkę. Jakby tak pożądliwie. Podszedł do niej pewnym krokiem, ale przedtem machnął różdżką. Sznury opadły, a dziewczyna rzuciła się w stronę… No właśnie, w stronę czego? Przecież nie było drzwi.
- Cholera – zaklęła pod nosem i zaczęła się rozglądać po klasie. Lucjusz zaczął do niej podchodzić. Szedł wolno, acz stawiał wielkie kroki i nim się obejrzała, stał zaraz za nią. Na szyi poczuła jego gorący oddech. Nie myśląc za wiele, odwróciła się i strzeliła mu w twarz. Kolejny jej błąd tego dnia. Tym razem całkowicie przegięła.
- Crucio!
Poczuła ogromny ból w całym ciele. Jeszcze nigdy nie cierpiała aż tak mocno. Fizycznie, rzecz jasna. Po całym jej ciele przechodziły drgawki, jakby ktoś wbijał jej noże od środka. W tym momencie pragnęła tylko jednego – śmierci. Wolała umrzeć niż doświadczyć tego jeszcze raz. Mimo to wiedziała, że to jeszcze nie koniec. To brutalny początek.
Gdy tylko Malfoy skończył się znęcać, zaczął się śmiać. I to nie zwyczajnie, tylko jak jakiś stary szaleniec, który odkrył jak wyssać mózg.
-Ech… Evans, Evans – westchnął i zaczął kręcić głową z po wątpieniem. – Czy ty wiesz, że masz się stać Śmierciożerczynią, więc zabaw się trochę – to powiedziawszy ponownie podszedł do niej. Jednak Lily się nie dała. Jak jej tylko siły pozwoliły, wstała i uciekła.
- Nigdy – warknęła i splunęła mu pod nogi. – Już wolę zginąć! – dodała, a żeby wyglądało to bardziej przekonująco, złożyła ręce w koszyczek.
- Skoro tak wolisz – sarknął. – Petrificus Totalus!
Lily spadła ma posadzkę z wielkim hukiem. Uderzyła głową o podłogę i ponownie tego dnia, zemdlała. Na jej nieszczęście, nie dosłyszała ostatniego zdania blondyna:
-Kierunek: Zakazany Las!
*
Gabinet Dumbledore’a tej nocy wyglądał dość ponuro. Nawet Faweks, który siedział na werandzie, miał nietęgą minę. Wszystko było przesiane mrokiem chmur wyglądających przez okno. Całe pomieszczenia składało się z trzech pięter. Na każdy poziom prowadziły małe, kręte schodki. Na pierwszym piętrze stały regały z książkami i przeróżnymi, magicznymi przedmiotami. Na środku leżał długi, czerwony dywan, a na podwyższeniu widniało ogromne biurko, za którym przeważnie siedział sam dyrektor.
Na drugim poziomie znajdowała się sypialnia, do której żaden uczeń nigdy nie miał dostępu. Po Hogwarcie krążyły plotki, że w sypialni Albusa była tylko McGonagall, co było raczej bujdą wyssaną prosto z palca.
Trzecia koordynacja wiązała się z wielką tajemnicą. Zresztą jak sama osoba Dumbledore’a. Ludzie mówili, iż jest tam wielka biblioteka. Inni zaś powiadali o wielkim, czerwonym smoku. I to dlatego tak trudno jest spotkać Albusa na korytarzu, ponieważ bawi się ze swoim pupilkiem. Niektórzy utwierdzali się w przekonaniu o labiryncie czy laboratorium, gdzie dyrektor zamykał złych uczniów. Albo czarnoksiężników.
Albus właśnie siedział na swoim ulubionym fotelu i rozmyślał. Ręce jak zwykle miał splecione w koszyczek, a głowę pochyloną tak, że wpatrywała się w ścianę naprzeciwko. Lekko drgnął, kiedy usłyszał głośne pukanie. Nie musiał odpowiadać, ponieważ drzwi same się rozwarły. Do gabinetu wkroczyły dwie osoby: zastępca dyrektora i James Potter, który był ostatnią osobaą, której się spodziewał.
- Dyrektorze, Lily jest w niebezpieczeństwie – zaczął James bez zbędnych ceregieli. Dyrektor wstał i podszedł do niego.
- Mój drogi, usiądź i opowiedz mi o wszystkim – rzekł Dumbledore i jedną rękę położył mu na barku, zaś drugą wskazał wolne krzesło.
James usiadł i zaczął szybko opowiadać, co się stało. Od początku do końca. Od momentu wyjścia z wieży do momentu dotarcia tutaj. Wszystko mówił szybko, ale wyraźnie. Do tego od czasu do czasu wymachiwał rękę, prawdopodobnie nie zdając sobie z tego sprawy.
Dyrektor dobrze wiedział, jakim uczuciem James darzy rudowłosą Gryfonkę i dlatego życzył im wszystkiego, co najlepsze. Jednak czasem, z bólem serca musiał przyznać, jego uczeń trochę świrował.
Kiedy tylko Potter skończył monolog spojrzał na profesora z nadzieją, że zaraz zacznie coś robić. A najlepiej by było, gdyby postawił cały zamek na nogi. W końcu jego Lily zniknęła! Niestety, czasami nawet człowiek, w którego dozgonnie wierzymy, nas zawodzi.
- Dziękuję, James, że mi o tym powiedziałeś. Wiesz, radziłbym ci najpierw pójść do dormitorium i tam sprawdzić, a… – zaczął Dumbledore, lecz Rogacz szybko mu przerwał.
- Dyrektorze! – podniósł głos – Skoro dla pana jedna uczennica mniej czy więcej, to żadna różnica, to ja sam pójdę jej szukać! – krzyknął Potter i podążył do drzwi wyjściowych, lecz profesor szybko je zablokował.
- Jeżeli uważasz, że dobro moich uczniów mnie nie obchodzi, to się mylisz!
Pierwszy raz w życiu James usłyszał, że Albus Dumbledore krzyknął na kogoś.
- Przepraszam – powiedział Rogaty i spuścił wzrok. Profesor zaczął ciekawie przypatrywać się Gryfonowi. Patrzył na niego, jakby był otwartą księgą, jakby czytał rozdziały z jego ruchów i zachowań.
- Idź i zrób to, co masz zamiar zrobić.
Jamesowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Nawet nie przejął się tym, skąd dyrektor wie, co chce zrobić. Teraz miał tylko jeden cel: jak najszybciej znaleźć się w dormitorium, aby coś sprawdzić, ponieważ miał przeczucie, które mówiło mu, że Lily jest w wielkim niebezpieczeństwie. Zazwyczaj nigdy go nie zawiodło. Mimo to w głębi duszy pragnął, aby to był sen. Jeden wielki koszmar, z którego zaraz obudzi się z krzykiem. A potem będzie już wszystko dobrze…
Jak burza wpadł do pokoju. Nie zdziwił się, kiedy zobaczył, że jego przyjaciele nie śpią, tylko wpatrują się w niego.
- James, gdzie ty… - zaczął swój wywód Łapa, lecz kiedy zauważył, że Rogaty nie zwraca wcale na niego uwagi, zamilkł. Wraz z Remusem z ciekawością przypatrywali się jego poczynaniom. Widzieli wszystko jak w zwolnionym filmie. James wywrócił swój materac na drugą stroną, potem podszedł do szafki nocnej, z którą zrobił to samo.
- Gdzie jest mapa? – usłyszeli jak powtarza sam do siebie. Syriusz zaśmiał się z głupoty przyjaciela.
- Accio mapa Huncwotów! – krzyknął szeptem Łapa i zamachnął się różdżką. Po chwili spod nóg Rogacza wystrzelił kawałek pergaminu, który z lekkością upadł wprost w ręce Blacka. Na nieszczęście Potter nic nie zauważył. Dalej biegał po pokoju jak szalony i wywracał wszystko do góry nogami.
Jedynie Glizdek pochrapywał głośno w poduszkę. Od czasu do czasu mlaskał i mruczał coś do siebie. Pewnie śnił o jakiejś przesmacznej… kanapce.
- Kurwa! – James przeklną brzydko. Już miał ponownie zabierać się za szukanie, gdy usłyszał śmiechy dochodzące zza jego pleców. Odwrócił się na pięcie i zobaczył jego dwóch najlepszych kompanów, którzy bezczelnie zwijali się ze śmiechu na podłodze. Pewnie gdyby był w nastroju ,wtórowałby im, jednak nie teraz, ponieważ w tym momencie liczyła się tylko Lily!
- Daj mi to – podszedł naburmuszony do Łapci i wyrwał mu pergamin z dłoni. Zaczął go szybko przeglądać, mrucząc pod nosem coś, co brzmiało podobnie do „Lily Evans, gdzie jesteś?”.
Lunatyk wyrwał od Jamesa kawałek, jak się później okazało, że to piąte i czwarte piętro, i pomógł mu szukać. Łapci zaś dostały się lochy, piętro pierwsze i błonia. I jak gdyby nic się nie wydarzyło, trójka największych przyjaciół siedziała w ciszy i szukała rudowłosej kobiety.
Nie minęło pięć minut, kiedy Black wydał z siebie głos, co było bardziej podobne do szczeknięcia psa niż okrzyku człowieka.
Potter bez słowa wyrwał mu mapę z ręki. Spojrzał na nią i przerażony wybiegł z sypialni. Na szczęście wcześniej złapał pelerynę niewidkę i różdżkę. Tamci tylko spojrzeli po sobie zdziwieni. No tak, Rogaty potrafi zaskoczyć.
Lunatyk zaśmiał się w duchu i z impetem rzucił się na swoje łóżko. Właściwie to poślizgnął się na czyichś bokserkach i wpadł prosto na łoże, a powiedzmy, że o to mu chodziło.
- To gdzie ona jest? – zapytał, kiedy spostrzegł, że Łapa ze zdziwieniem wpatruje się w kawałek papieru.
- Właśnie Ślizgoni ją niosą do Zakazanego Lasu – szepnął na szczęście na tyle głośno, że Remus to usłyszał. Wstał tyle, że tym razem nic nie powstrzymało go przed bliskim spotkaniem z podłogą. Zbił sobie tylną część ciała, zwaną potocznie „czteroma literami”. Mimo to szybko wstał i złapał Syriusza pod łokieć. Wziął za niego różdżkę i rzucił się do drzwi.
- Biegiem – krzyknął, gdy zauważył, że Łapa w końcu się ocknął.
*
Poczuła, że leci. Uchyliła delikatnie powiekę. Na początku nic do niej nie docierało. Jej ciało owiał chłodny, jesienny wiatr. Spróbowała się przekręcić, aby podciągnąć kołdrę, która z niej spadła, jednak tylko syknęła z bólu. Całe jej ciało pulsowało, a na dodatek nie miała na sobie żadnego przykrycia. Nie była w stanie nic zrobić, bo przy najmniejszym ruchu czuła się tak, jakby ktoś wbijał w nią szpilki. Niczym lalka Voodoo. Tyle, że to ona była i pacynką, i osobą, dwa w jednym.
Kiedy tylko pozbierała fakty w całość, samotna łza poleciała jej po policzku. Była bezbronna. I to dosłownie, bo jeżeli dobrze pamięta, to zabrano jej różdżkę.
Mimo to była pewna jednego. Woli umrzeć, niż dołączyć do grona Śmierciożerców. Woli zginąć, niżeli przejść na złą stronę. Na ciemną stronę Voldemorta.
Nie wiedziała, kto ją niósł, ale czuła jego zimne ręce na swoim ciele. A może miał ciepłe ręce, może to ona była zimna jak lód? Przeczucie podpowiadało jej, że zaraz ta głupia parada dobiegnie końca. Zamknęła oczy, nie chciała patrzeć na niebo. Nie było widać żadnych gwiazd, a woli zapamiętać je inne. Mniej mroczne i oziębłe.
Gdy ponownie otworzyła powieki widziała tylko ciemność. Musiała chwilę poczekać, żeby tęczówki się przyzwyczaiły. Wytężyła słuch, jednak niczego, ani nikogo, nie słyszała. Próbowała krzyknąć, lecz żaden głos nie wydobył się z gardła.
Czyżby ogłuchła? Czyżby oślepła? Czyżby straciła mowę?
W głębi duszy czuła, że dzieje się coś niedobrego, wręcz okropnego. Za wszelką cenę próbowała ponownie coś poczuć. Chyba pomyślała to w złym momencie, ponieważ zaczęła dygotać. W jej ciało wbijały się ostre noże, które rozcinały skórę. Krew płynęła niczym mała rzeczka, robiąc coraz to większe zlewiska.
Jednak dziewczyna nie poddała się. Ponownie spróbowała otworzyć oczy. Zauważyła tylko czarną czuprynę, która przeleciała jej w powietrzu.
- James – szepnęła ostatnimi resztami sił. Chciała coś dopowiedzieć, lecz i tym razem zawiodła samą siebie. Serce zaczęło ciężej pracować, a czasem nawet w ogóle przestawało bić.
Jednak najgorsze było dopiero przed nią. A mianowicie wtedy, gdy poczuła, że odlatuje, była już w połowie drogi do jasnej otchłani, kiedy coś pociągnęło ją powrotem ku dołu. Z hukiem uderzyła o trawę, a z jej ust wydobył się charkot. Z ust poleciała jej krew, a coś bardzo ostrego przebiło jej brzuch.
Odleciała i znalazła się w innym wymiarze.
*
Jedno sobie przyrzekł już na wstępie: zemści się! Jednak, kiedy tylko zauważył ją, taką bezbronną i słabą, jego wszystkie uczucia zmieszały się w jedno. Nienawiść zaczęła rozsadzać go od środka. Dobrze, że umiał nad sobą panować, bo inaczej rzuciłby się na nich i to gołymi rękoma.
Aczkolwiek to nie było najgorsze. James wręcz kipiał, gdy zauważył kto niesie JEGO Lily. Severus Snape! Jak on w ogóle śmie ją dotykać?!
Mimo wszystko, nadal ukryty pod peleryną, poszedł za nimi. W końcu musi ją uratować i nie ważne, jak to zrobi, on po prostu musi to zrobić! Podszedł do nich tak blisko, że słyszał, o czym rozmawiali.
- Czemu Czarny Pan chce szlamę w swoich szeregach? – spytała zdenerwowana Bellatrix. Regulus, z którym rozmawiała, wzruszył tylko ramionami. Już od dawna miał po dziurki w nosie tej całej wojny. Ciągle tylko „czysta krew” i „czyta krew”. Kiedyś był mały i głupi, ponieważ marzyło tym, aby zostać Śmierciożercą, lecz kiedy tylko zobaczył, jak Voldemort obchodzi się ze swoimi „przyjaciółmi”, natychmiast zmienił zdanie. Teraz wiele by dał, by być Syriuszem. Zawsze chciał nim być, chciał mieć prawdziwych przyjaciół i umieć postawić na swoim. Tak, to były dwie cechy, które Regulus najbardziej cenił w swoim bracie.
Nagle cała piątka stanęła. Z krzaków dobiegło ich lekkie sapnięcie.
- Co to było? – zapytał dotąd milczący Malfoy. – Yaxley, sprawdź to – rozkazał po chwili.
Młody Śmierciożerca niechętnie poszedł w głąb lasu, a dokładnie tam, skąd doszedł dziwny odgłos.
Severus delikatnie ułożył na trawie dziewczynę i przy okazji pogłaskał ją po policzku. Miał szczęście w nieszczęściu, ponieważ nikt z jego bandy, tego nie zauważył, ale dostrzegł do Potter. Rogaty strzelił drętwotą w Snape’a, przez co ten runął jak długi. Szybko zdjął niewidkę i wraz z Remusem i Syriuszem wyskoczyli zza krzaków, jeszcze wcześniej oszałamiając Yaxleya.
Rozpoczęła się walka. Nawet na błoniach słychać było huki i wybuchy. Zaś prawie po całym lesie latały przeróżne zaklęcia. Począwszy od czerwonych a kończąc na zielonych.
Regulus, gdy tylko zobaczył swojego brata i jego przyjaciół uciekł, jednak wcześniej obucił Snape. W końcu musi się jakoś przysłużyć, bo inaczej jego wspaniała rodzinka dałaby mu po piętach, a tak może tylko powiedzieć, że chciał sprawdzić, czy przypadkiem w okolicy nie ma kogoś innego.
- Kuzyneczko, lepiej od razu się poddaj! – krzyknął Łapa i cisnął w Bellatrix kolejną drętwotą. Odparła zaklęcia i rzuciła w niego innym.
- Śnisz! – krzyknęła zdenerwowana i cudem umknęła przed kolejnym oszałamiaczem.
Co jak co, ale wiedziała, że jej kuzyn bardzo dobrze zna się na walce. Byli sobie równi.
Remus walczył ze Smarkerusem, ale mimo że włosy Snape latały we wszystkie strony, co pewnie bardzo mu przeszkadzało, sprawnie wymachiwał różdżką.
Zaś James szybko powalił Malfoya, przecież nie mógł długo czekać. Jego Lily właśnie leżała na trawie w opłakanym stanie. Dziewczyna miała twarz i włosy wysmarowane ziemią i krwią. Jej spódnica od mundurku ledwo trzymała się na jej nogach, a bluzka była tak rozerwana, że odsłaniała jej brzuch. Kiedy Jim wziął ją na ręce, kiwnął chłopakom, że mogą już kończyć.
- James. – Usłyszał cieniutki głos swojej ukochanej. Zebrały się w nim mieszane uczucia.
Jednak stało się coś, co nim wstrząsnęło. Otóż Yaxley wyszedł z drzew i rzucił Cruciatusa, który trafił wprost w Pottera. Upadł wraz z Lily na ziemię. Z ust Rudej wypłynęła krew, lecz nikt tego nie zauważył.
Na szczęście Rogatego zaklęcie nie było silne i po paru sekundach stanął znowu na nogach. Szybko obezwładnił swojego napastnika i chciał ponownie podbiec do Lilki.
W tym momencie Blackowie zaprzestali walki, aby sprawdzić, co się dzieje. Bella, widząc powalonego Heathera, walnęła Sectumsemprą w Lily, przez co rozcięła jej brzuch.
W momencie, gdy James gołymi rękoma rzucił się na Bellatrix, pomiędzy nimi powstała wielka tarcza. Do gąszczu wkroczył sam Albus Dumbledore oraz nauczycielka od transmutacji. Walki natychmiast ustały, w całym lesie zrobiło się raptownie cicho.
Potter, którego nie obchodziło teraz nic, z wyjątkiem Evans, szybko wziął ją ponownie na ręce i pobiegł w stronę skrzydła szpitalnego. Zresztą jak po raz drugi tego dnia.
W tym momencie cieszył się jak nikt, bo znał wszystkie tajemne przejścia zamku, więc na siódme piętro dotarł po dziesięciu, a nie trzydziestu minutach.
Pani Pomfrey, którą wcześniej już powiadomiło grono pedagogiczne, szybko zajęła się chorą. Jim, który po prostu musiał zostać wraz ze swoją lubą, usiadł na jednym z łóżek. Delikatnie oparł się o poręcze i obserwował. Widział jak pielęgniarka krząta się koło Lily i podaje jej masę przeróżnych eliksirów. Jeden na blizny, inny na zatamowanie krwi, ponieważ cały czas leciała z ciała dziewczyny, a jeszcze kolejny na inną przypadłość…
Wiedział, że już nic złego się jej nie stanie i to się liczyło bardziej od niego. Nie wiedział, że to dopiero początek jego problemów. Na razie przymknął powieki, a był tak zmęczony, że od razu zasnął snem niespokojnym.
bardzooo ciekawa cz. czekam na następną :)
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem, czy to były takie koszmary ? Stać z przystojnym facetem wtulona w jego ramiona :)
OdpowiedzUsuńSuper rozdział. Te sny najbardziej mi się podobały.
OdpowiedzUsuńAaaa! Co się stało z Lily?! :(:(:( Niech szybko będzie kolejna notka bo umre z ciekawości! :):):)
OdpowiedzUsuńNieeeee!!!!!! Lily musi żyć. Nocia bardzo fajna lecz bylo kilka blędów ( a kto ich nie robi:]]]]]]])
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie ze dodałaś arty do opisów snu Lily. To bardzo zmieniało atmosfere czytania ( jakby oglądało się film) Tak samo miałam czytając HP Rowling:)))) Możesz być z siebie naprawdę dumna:)))). Nocia jest wciągająca. Mam nadzieję ze Cyzię i Bellę wyrzucą ze szkoły a Potterów nie zabiją. I że lily przeżyje. Lecz po tylu zaklęciach torturujących jest to możliwe. Mówią ze nadzieja matką głupich ale w tym przypadku niech sie to myli:)))))))) Jak tak dalej bedziersz pisać to znajdziesz sie w poleconych w onecie:))))))))))
Czekam z niecierpliwością na kolejną nocię
Komentaż chyba w miarę długi:))))
Pzdr
Lily
Zaskoczyłaś mnie. Po tych snach myślałam, że Lily się obudzi, a ona nie oddycha? Ale dobrze, że tak napisałąś, bo przynajmniej jest oryginalnie. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńŚwietne rozdziały. Ah, taki James to skarb. Szkoda, że takich już nie ma, a wyjątki wymarły.
OdpowiedzUsuńOptymistyczne xD
OdpowiedzUsuńOczywiście ciekawy rozdział... Kreatywny opis gabinetu Dumbledore'a i trochę adrenalinki w walce Huncwotów :P
Pozdrawiam :))
Z krótkich opisów z sagi Pottera stworzyć takie opowiadanie... Na prawdę masz talent i mam nadzieję, że nie przerwiesz pisania, bo mnie to wciągnęło jak najlepsza książka :)
UsuńRozdział trochę tragiczny i bardzo kontrastuje z sielanką poprzednich. Podobał mi się, świetnie oddałaś grozę sytuacji.
Pozdrawiam :D
Ahh. I znów dla mnie ;) Dziękuję. ;*
OdpowiedzUsuńA James jest po prostu boski. Takiego chłopaka to ze świecą szukać. Mam nadzieję, że Lilka doceni jego poświęcenie.
Co do Regulusa, pominę to milczeniem, bo i tak wiem, co się stanie. ;DDDD
Kocham ;**
Trzymający w napięciu rozdział :D całkiem ciekawie się zrobiło i plus za opis gabinetu Dumbledore’a xD
OdpowiedzUsuń