19 maja 2012

Fortuna kołem się toczy (8)

8. Fałszywa miłość jest gorsza niż prawdziwa nienawiść
~ Alfred de Musset

Skrzydło szpitalne jeszcze nigdy nie było takie puste. Gdyby nie czuła zapachów eliksirów leczniczych oraz innych maści wątpiłaby czy wiedziałaby, gdzie się znajduję. To miejsce zawsze kojarzyło jej się z masą osób przychodzących w odwiedziny do chorego kolegi bądź koleżanki. A także z panią Pomfrey, która zawsze biegała wokół i próbowała jak najlepiej dogodzić swojemu pacjentowi.
Lily była okropnie zmęczona, jednak bała się, że kiedy tylko zamknie powieki, koszmar powróci. Nadal przed oczami miała wizję Jamesa, który ze śmiechem patrzył na nią, przy okazji zadając ostateczny cios. Czuła go jeszcze w kościach…
Drzwi rozwarły się z hukiem. Chciała krzyknąć, lecz głos uwiązł jej w gardle. I dobrze się stało, ponieważ pielęgniarka nie byłaby zadowolona, gdyby usłyszała takie przywitanie od swojej pacjentki.
Poppy szybko podeszła do łóżka dziewczyny i położyła na jej czoło swoją zimną dłoń. Lily wzdrygnęła się mimowolnie, co nie uszło uwadze Pomfrey. Bacznie przyglądała się dziewczynie i co jakiś czas marszczyła czoło.
- Tak się cieszę, że wróciłaś do nas, panno Evans – powiedziała delikatnie acz donośnie i sięgnęła po eliksir, który stal na szafce nocnej. Odlała miarkę i podała Lily łyżkę, na której widać było zieloną maź. Ruda posłusznie zażyła ową dawkę, po czym skrzywiła się. Smakowało jak stara podeszwa od kapcia. Pielęgniarka uśmiechnęła się i zanotowała coś w swoim dzienniczku, który zawsze miała przy sobie.
Lilka zaś przyglądała się jej w skupieniu, ale nie miała zamiaru się odezwać, przerywając tym – jak wnioskowała – lekarską dedukcję różnych zachowań. Poppy ponownie zmarszczyła czoło, a jej brwi podjechały ku górze. Po chwili namysłu i bez zbędnych ceregieli uderzyła pięścią w szafkę. Lily podskoczyła do góry i ze strachem patrzyła na uzdrowicielkę. Pomfrey pokiwała wolno głową, jakby zaczęła już wszystko rozumieć.
- Moje dziecko – zaczęła powoli. – Nie wolno przy tobie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, ponieważ masz lęki pośpiączkowe. Do tego dochodzi ból głowy i strach, który zawsze będzie cię ogarniał, gdy zauważysz nowych ludzi. Poza tym nic ci nie jest – powiedziała z uśmiechem. Machnęła różdżką, którą zawsze trzymała w prawej kieszeni fartucha. Na jej dłoni pojawił się nowy eliksir, kawałek pergaminu i orle pióro, umoczone już w atramencie. Usiadła na krześle koło rudowłosej i naskrobała parę słów. Kiedy skończyła pisać, przeleciała tekst wzrokiem i zrobiła zaawansowany ruch czarodziejskim patykiem. Kartka zniknęła.
- Lily, tutaj masz eliksir Słodkiego Snu – wskazała na butelkę z wywarem. – Weź normalny łyk, ale nie za dużo, a zanim się obudzisz ja będę z powrotem – przestrzegła i obdarzyła Rudą przemiłym uśmiechem. Dziewczyna chciała go odwzajemnić, jednak wyszedł jej tylko krzywy grymas. Zawstydzona złapała za fiolkę i upiła z niej łyczek. Nie chciała brać dużej dawki, ale stwierdziła, że trochę snu zawsze się jej przyda. Tym bardziej, iż potem nie będzie miała do kogo wrócić. Westchnęła na samą myśl o tym. Położyła się wygodnie na poduszki i jedyną rzeczą, którą zapamiętała, było to, że włożyła sobie rękę pod głowę. Szybko odpłynęła w cichą krainę bez lęków, co dało ukojenie jej wszystkich nerwów.

*

Nie pozostało im nic innego jak pobiec za nim, bo jak wynikało z listu Dumbledore’a, Lily się obudziła. Nikt nie mógł ukryć tego uśmiechu, który bez przyczyny wpływał na każde usta. Sprawnie przemieszczali się przez wszystkie korytarze i co jakiś czas wybuchali śmiechem, który spowalniał ich ruch. Jednak szybko opamiętywali się i dalej ruszali do punktu kulminacyjnego.  
Nim zdążyli zauważyć, stali już przed wejściem do sali szpitalnej. Wystarczyło tylko nacisnąć klamkę, aby mosiężne drzwi się rozwarły. Wtedy tylko trzeba pokonać krótką trasę i znaleźć się w objęciach swojej przyjaciółki. Jednak ludzie tracą odwagę w najmniej spodziewanych momentach. Tak było i tutaj, a przecież wystarczyło zrobić tylko krok. Spojrzeli po sobie, nie ukrywając zakłopotania. W tym momencie każdemu przez myśl przeszła irytacja i zwątpienie z bycia prawdziwym Gryfonem.
- James? – spytała Ann i otworzyła szeroko oczy. Otóż Potter tępo w wpatrywał się w drzwi. Raz wyciągał rękę w stronę klamki, a w następnej chwili z powrotem wkładał ją do kieszeni. Walka, z którą zmagał się sam ze sobą, nadal była zacięta. Trwała już od dobrych paru minut i za cholerę nie chciała się skończyć. Jak na złość! Z jednej strony bał się spotkania z Lily, bo nie wiedział jak się zachowa, kiedy ją zobaczy. Jednak z drugiej był przeogromnie szczęśliwy i nie mógł się już doczekać, aby zacząć znowu podziwiać ją w całej okazałości. Serce kontra rozum. Jedno potrzebne do kochania, drugie zaś do podejmowania słusznych decyzji. Już chyba każdy głupi wie, że nigdy nie dojdą do porozumienia, bo miłość nie idzie w parze z inteligencją.
I tutaj trzeba postawić sobie pytanie: kogo wybrać?
- James – powtórzyła głucho blondynka, jednak ten nawet nie zareagował. Zdenerwowana podeszła do niego, otworzyła drzwi i z całej siły wepchnęła go do pomieszczenia. Chłopak w ogóle się tego nie spodziewał, dlatego teraz leżał twarzą na posadzce. Cóż, to na pewno nie było przyjemne uczucie.
Szybko wstał, ponieważ usłyszał śmiechy za sobą. Posłał Anne złowrogie spojrzenie i lekko podreptał w stronę łóżka Lilki. Kiedy tylko dotarł, zrobił dziwną minę, która raczej nie wróżyła niczego dobrego. Był rozczarowany, a wręcz wściekły, że go oszukano. Pewnie to był jakiś głupi żart! Zaklną pod nosem i z miną obrażonego dziecka usiadł na krześle obok łóżka rudowłosej. Jednak, gdy przyjrzał się dokładnie, zauważył lekkie zmiany. Otóż Lily spała na boku, a nie jak wcześniej na plech. Na dodatek miała głośny, miarowy oddech, którego ostatnio w ogóle nie słyszał, bo za dziewczynę oddychał specjalny przyrząd. Niby to świat magii, ale pani Pomfrey oznajmiła im, że wynalazki lecznicze mugoli są o wiele bardziej pożyteczniejsze.
Lissie podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. Z jej twarzy już dwano zniknął ten uśmiech i błysk w oku. Mimo że nie znała Evans osobiście, z paru opowieści Łapy i Remusa, stwierdziła, iż jest naprawdę wspaniałą osobą i niezastąpioną przyjaciółką.
Remus zauważył na szafce eliksir Słodkiego Snu. Westchnął, po czym pokazał buteleczkę przyjaciołom. Uśmiechnęli się do siebie i rozsiedli wygodnie wokół łóżka Rudej. Wystarczyło poczekać…
- Mam już dość – powiedziała Dorcas po godzinie. Te słowa cisnęły się jej na usta od dobrych dziesięciu minut, ale w tym momencie już nie mogła już ich powstrzymać. Omówione zostały chyba wszystkie tematy i to bardzo dokładnie. Spojrzała po wszystkich, jednak nie otrzymała odpowiedzi. No, może poza głośnym pochrapywaniem Jamesa. Westchnęła zrezygnowana i ponownie wbiła swój wzrok w ścianę.
- Ja też nie mam siły – poparła ją Wisborn. – Zróbmy coś!
Black przyglądał jej się ciekawie, a w jego oczach czaił się groźny błysk. James ponownie chrapnął i położył głowę koło brzucha Lilki, aby było mu wygodniej. Syriusz z uśmiechem patrzył na Rogatego.
- Aquamenti – szepnął i skierował różdżkę na śpiącego Pottera. Niefart chciał, że został delikatnie popchnięty przez Remusa. Wszystko to działo się w ułamku sekundy. Niebieski strumień wody zmienił swój bieg i teraz leciał wprost na Lily, która akurat w tym momencie, zaczęła się budzić. Otworzyła oczy i szybko usiadła, przez co cała woda poleciała na jej twarz. Krzyknęła i cała mokra poderwała się do góry. Przy okazji nadepnęła na śpiącego Jamesa, który spadł na ziemię z hukiem. Po chwili rudowłosa Gryfonka zmarszczyła groźnie oczy, które zmieniły jej się w szparki i zaczęła wpatrywać się w Łapę z chęcią mordu. Ten szybko, jakby przeczuwał, że jest na celowniku, schował się za Lissie. Krukonka zaczęła się śmiać, a w jej ślady poszły Dorcas i Anne. Lily zaś wpatrywała się w nie z otępieniem, przy czym usiadła na łóżko. Po paru głębszych zastanowieniach już wiedziała, co tutaj robią. Po prostu przyszli się pochwalić, że tak szybko znalaźli kogoś na jej miejsce. W końcu prawie nikt się nie połapie, bo także jest ruda dziewczyna…
- Po co tu przyszliście? – spytała lodowato. Wszyscy nagle zamilkli, bo takiego przywitania się nie spodziewali. James obolały podniósł się z podłogi i spojrzał na nią z otwartymi oczami. Wiedział, że nie przywita się z nim ciepło, ale żeby aż tak? I to do wszystkich?
- Liluś – zaczął delikatnie Jim, zwracając jej uwagę na siebie. Poderwała się szybko na nogi, po czym łapiąc głębokie hausty powietrza, popatrzyła wprost na chłopaka. - Zostaw mnie, ty Śmierciożerco! – krzyknęła w końcu, nie wytrzymując tej wszechogarniającej ciszy, aby po chwili wystawiając ręce do przodu, jakby w akcie obrony, zaczęła cofać się do tyłu.
Jim zaś pierwszy raz w życiu słyszał, żeby ona się czegokolwiek bała. A co dopiero jego. Wpatrywał się w nią z bólem, a Lis mogłaby przyznać, ze w jego oczach dostrzegła blask łez, które zaczęły zbierać się pod powieką. Aczkolwiek chłopak szybko zacisnął oczy, po czym pomrugał, aby żadna z nich się nie wydostała. Evans nawet nie wiedziała, jaki ból mu tym sprawia; bojąc się go.
- Lily, jak możesz? – powiedział delikatnie, a jego głos na szczęście mu się nie załamał. A było naprawdę blisko.
Evans już go nie chciała słuchać, tylko usiadła gdzieś w głębi sali i zaczęła cicho pochlipywać. Miała już tego wszystkiego po dziurki w nosie. Nie dość, że dopiero się obudziła, to jeszcze ten koszmar mógł się okazać prawdą, ale za drugim razem by tego nie przeżyła… Schowała głowę w kolanach, aby jej ciałem mogły wstrząsnąć dreszcze.
Anne, nie zważając na to, że Remus trzyma ją za rękę, wstała i podbiegła do panny Evans. W jej oczach także świeciły łzy. Przytuliła się mocno do rudowłosej. Dorcas zaraz poszła w jej ślady, ponieważ zauważyła, że ta jej nie odtrąciła. Wręcz wtuliła się mocniej.
- Przepraszam – szepnęła Lily tak, aby tylko one to usłyszały. – Nie powinnam was osądzać od razu, ale myślałam, że wymieniłyście mnie, przez to, że nie mogłam do was dopłynąć – załkała i bardziej się wtuliła w ramiona przyjaciółek. Chyba jeszcze nie za bardzo odróżniała sen od światu rzeczywistego.
Tamte spojrzały po sobie zdziwione, bo nie zrozumiały sensu ani jednego słowa. Jednak niektóre momenty należy przemilczeć, ponieważ może się okazać, że kiedy palniemy coś głupiego, wtedy można pogorszyć sytuację. Nieraz jedno słowo może człowiekowi złamać serce. Nawet nieumyślne wypowiedziane. Tak było i teraz.
- Błagam, niech Potter już stąd pójdzie! Boję się – zaszlochała jeszcze głośniej, bo przypomniała sobie swój koszmar ze wszystkimi szczegółami. A ona nie chciała, żeby się powtórzył!
- Jim, lepiej będzie jeżeli naprawdę stąd pójdziesz – powiedziała delikatnie acz stanowczo Lissie. Popchnęła go w stronę wyjścia, a sama podeszła do dziewczyn i zaczęła im coś tłumaczyć. James aliści zdawał się tego nie słyszeć. Zaczęło huczeć mu w głowie od nadmiaru wrażeń. Jedyne, co zdążyło mu wlecieć do uszu, to dwa słowa wypowiedziane przez Łapę: „peleryna niewidka”. Pokiwał głową, nawet nie zwracając uwagi czy Czarny to zauważył. Wybiegł szybko, przy okazji potrącając szafkę.
Kiedy Lily zauważyła, że Potter w końcu się oddalił, odsapnęła. Z ulgą wróciła na swoje dawne miejsce. Jednak łzy z jej oczu nadal nie miały umiaru, a wręcz przeciwnie, bo czuła w głębi ducha, jakby straciła coś bardzo drogiego.
- Obiecajcie, że nigdy nie przyłączycie się do Voldemorta – rzekła i bacznie przyglądała się reakcjom chłopaków. Na dziewczyny nie musiała patrzeć, już sobie wszystko wyjaśniły.
- Lily, co ty sobie ubzdurałaś? – zaśmiał się Łapa i poczochrał Lilkę po włosach, a Remus dołączył do niego ochoczo. Dziewczyna, słysząc to, uśmiechnęła się promiennie i przytuliła do obydwóch przyjaciół. Tak, to było coś, czego jej brakowało, a mianowicie męskiego uścisku. Tak czy siak, zawstydziła się, że zwątpiła w tak wspaniałych ludzi.
- Liluś, a co do Jamesa to… - zaczęła niewinnie blondynka, ale Evans jej przerwała.
- Błagam, nie chcę teraz mówić o tym kłamliwym dupku. – Ann pokiwała głową w geście rezygnacji. Nie wiedząc, co dalej, wszyscy zaczęli po prostu opowiadać Lilce, co się działo, kiedy ona odwiedzała inne krainy. Uśmiała się jak nigdy, kiedy usłyszała opowieść o Monigue z Huffelpuffu, która na widok smutnego Łapki, tak się przeraziła, że nie zauważyła „pechowego schodka”, w który później wpadła. Albo jak jeden chłopak podrywał Ann i zamiast swojego imienia podał imię swojego kolegi. Potem okazało się, że kolega nic o tym nie wiedział. Wkurzył się i wygadał jego prawdziwe imię: Marie. Jego rodzice podobno zawsze chcieli mieć dziewczynkę…
Niczego niespodziewająca się pani Pomfrey, weszła do pomieszczenia. Wszyscy jak na komendę ucichli i z niepewnością wpatrywali się w pielęgniarkę. Ta na początku miała srogą minę, jednak kiedy tylko zauważyła, że jej pacjentka ma radosny wyraz twarzy, rozchmurzyła się. Pozwoliła im nawet siedzieć do kolacji, czyli do siódmej wieczorem. Uśmiechnięci ponownie zajęli się rozmową.
Lily jednak wyczuwała coś dziwnego. Jakby ktoś ją obserwował. Nie mówiła tu o Łapci, Lunatyku, Anne, Lissie czy Dorcas. Ten ktoś miał na sobie coś, co pozwalało mu być niewidocznym dla oczu. Mimo to niczego dziwnego nie dostrzegła. Wzruszyła ramionami i dołączyła się do trwającej już rozmowy.
Miał wielkie szczęście, bo przez chwilę myślał, że Lily coś wyczuła. Potter usiadł koło Łapy i szturchnął go w ramię. Black wzdrygnął się, jednak szybko się uspokoił, bo James szepnął mu do ucha krótkie „to ja”.
Uwielbiał się jej przypatrywać, tym bardziej, gdy tego nie podejrzewała. Wtedy na twarzy miała przyjazne ogniki, które przy każdym uśmiechu błyszczały. Pewnie dalej by tak siedział i wpatrywał się w nią jak w obrazek, gdyby nie to, że zaczęła ziewać. Była strasznie zmęczona. Zresztą on także. Chyba dzisiaj po raz pierwszy prześpi cała noc, bo nie będzie się już o nią martwił. W końcu jest pod dobrą opieką; i obudziła się ze śpiączki.
- Może już pójdziemy? – zaproponowała Lis i zaczęła zbierać się do wyjścia. Co jak co, ale rudowłosa Krukonka była bardzo spostrzegawcza osobą.
- Już? – zaczęła z rezygnacją Dorcas, lecz kiedy Łapa pokazał jej, że Lily przysypia, szybko dodała: - Tak, już na nas czas.
Lily pożegnała się z wszystkimi z wielkim uśmiechem. Musiała przyznać, że naprawdę była bardzo senna, pomimo tego, że przecież spała przez pół miesiąca.
Nawet przez myśl jej nie przeszło, że ktoś cały czas ją bacznie obserwuje, dlatego położyła się i westchnęła głęboko, po czym Morfeusz zabrał ją w swoje ramiona.
Kiedy James zauważył, że dziewczyna zaczęła miarowo oddychać, podszedł do niej i pocałował ją w czoło. Uśmiechnęła się przez sen, przez co jego serce zaczęło bić mocnej. Sam również ułożył się na łóżku obok i pogrążył się w głębokim śnie.

3 komentarze:

  1. super notka wogóle świetnie piszesz pozdrawiam cię

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to się nic nie dzieje? :D A ten naskok Lily na Jima? :D To było coś! Kochanaa, jak ja bym chciała mieć tyle weny, co Ty...
    I pisać tak fajnie...
    Notka jest naprawdę cudowna. ;) Z resztą, jak zawsze. ;P
    Kocham ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Końcówka mnie rozbroiła....lecę czytać dalej

    OdpowiedzUsuń