19 maja 2012

Fortuna kołem się toczy (9)

9. Radość często bywa początkiem naszego bólu
~ Owidiusz

Jakaś postać przechodziła właśnie przez ponure alejki Londynu. Osoba ta szła wolno, nie zważając, że może zostać przez kogoś nakryta. Po jego chodzie można by zauważyć, że był chłopakiem. Latarnie gasły w momencie, kiedy się koło nich znajdował, a księżyc i gwiazdy były schowane za chmurami, dzięki czemu wtapiał się w ciemność nocy. Światła w budynkach już dawno zostały zgaszone. I nawet koty, które zawsze nawiedzały tę dzielnicę, zapadły w sen.
Severus skręcił w lewo i przyśpieszył kroku. Do spotkana zostało tylko kilka chwil, a nie chciał się spóźnić. Wystarczyłoby tylko przyjść minutę po czasie, a już można było wić się z bólu pod wpływem klątwy Cruciatus. Na samą myśl, wzdrygnął się. Nadal przez kości przechodzą mu te okropne prądy, które wstrząsały nim w czasie tortury, a czuł się wtedy, jakby w jego ciało wbijano niewidzialne noże. Jedyną rzeczą, o którą marzysz w tamtym momencie, jest śmierć.
Z daleka zauważył puste boisko, na które nikt z porządnych obywateli nie przychodziłby. Na dodatek zostało na nie rzucone zaklęcie, polegające na tym, że kiedy jakiś mugol będzie wyglądał przez okno bądź spacerował, nie zobaczy nikogo, ani niczego ciekawego, tylko stare, zaśmiecone miejsce, do którego się nie podchodzi, oraz będzie go ono odpychać na samą myśl.
Snape wyczyścił swój umysł, żwawo ruszając w tamtym kierunku. Szybko założył na głowę maskę i zarzucił pelerynę. Teraz niczym nie wyróżniał się z tłumu ludzi tam będących.
Stanął koło innego zamaskowanego Śmierciożercy i zaczął wpatrywać się w środek koła, który utworzyli. Spojrzał na magiczny zegarek, po czym jęknął przeciągle. Na szczęście szybko się opanował, przecież zawsze uchodził za faceta bez uczuć i nie mógł zszargać swojej opinii, nie przy nich. Oprócz tego, zaraz on się zjawi, a chłopak nie chciał, żeby słyszał, że wydaje z siebie głosy protestu. Życie jest mu jeszcze miłe.
Wszystkich osób, znajdujących się w owym miejscu, było około dwudziestu. Każdy przyodziany został w stroje Śmierciożerców, więc nikt nie wyróżniał się z tłumu; byli tak podobni, a tak inni. Ludzie wpatrywali się w siebie z lękiem bądź odrazą. Nienawiść i wyższość, także były widoczne na niektórych twarzach. Jedyne, co ich łączyło, to więzy krwi albo Czarny Pan.
W pewnym momencie ciszę przerwały syknięcia, wydobywające się z ich krtani. Złapali się za ramię, a raczej wyryty na nim Mroczy Znak, który okropnie piekł. Jednak jak szybko się zaczęło, tak szybko się skończyło; ból minął natychmiast. Mimo to wszyscy wpatrywali się w niebo, na którym zawitała zielona czaszka, z której szczęki wypełzał wąż. Tym jadowitym gadem był oczywiście Lord Voldemort.
Bez żadnego hałasu stanął sztywno na podłożu boiska. Jego czerwone, szparowate oczy świeciły dziś nadzwyczaj groźnie. Linia nad brodą, przypominająca usta, zwęziła się jeszcze bardziej, tak, że nie było jej prawie widać. Wyciągnął przed siebie różdżkę i zaczął nią lekko wymachiwać. Śmierciożercy patrzyli raz na niego, a za drugim razem na jego magiczny patyk; a w ich tęczówkach zawsze pojawiał się lęk i strach.
- Witajcie, drodzy przyjaciele – powiedział zachrypniętym głosem. Jego wyraz twarzy nie ukazywał jednak niczego dobrego w przeciwieństwie do wypowiedzianych słów. Oczy cisnęły błyskawice i gdyby mógł trafić nimi w swoich poddanych, zginęliby na miejscu. – Myślałem, że wyraziłem się jasno? – spytał lodowatym tonem, który zabrzmiał niczym echo w uszach Śmierciożerców. – Jednak dla takich półgłówków jak wy, powinienem powtórzyć chyba ze trzy razy! – krzyknął. Teraz każdy z nich wziąłby nogi za pas i uciekł jak najdalej od tego miejsca i od Voldemorta.
Machnął różdżką, przez co wszystkie maski opadły na beton. Popatrzył po wszystkich i wolno podszedł do jedynej dziewczyny w gronie.
- Bellatrix – dodał z przekonaniem i wykrzywił usta, co miało oznaczać uśmiech. Czarnowłosa nie wiedziała czy może coś powiedzieć, czy nie. Pomimo miłości, którą darzyła Najwyższego, jak go nazywała, trochę się go przestraszyła. – Ty jako jedyna dobrze wykonałaś zadanie – rzekł spokojnie. Blackówna odsapnęła.
- Na mnie zawsze możesz liczyć, panie – odpowiedziała donośnym głosem i ponownie wstąpiła w szereg, tyle że teraz na jej twarzy pojawił się bardzo delikatny i ledwo dostrzegalny uśmiech.
- Wiem – ponownie wykrzywił usta pod dziwnym kątem. Jednak trwało to zaledwie sekundę. Z prędkością światła odwróciła się w stronę Malfoya. Tym razem jego mina nie wróżyła niczego dobrego. Lucjusz przełknął ślinę i czekał na wyrok.
- Malfoy, Dołohłow, Avery i Roshwood! – warknął zdruzgotany Czarny Pan. Z kręgu natychmiast wystąpiła czwórka wywołanych. – Przez was uciekli – usłyszeli jego cichy, cieknący od jadowitości, głos. – Potterowie mięli zginąć! – Zamachnął się ponownie różdżką, przez co wszyscy zaczęli wić się na ziemi. Ciszę nocy przerwał głośny krzyk owej czwórki. Zresztą nie jeden raz tej nocy.

*

Słońce już od dawna widniało na horyzoncie. Pomimo tego, że był dopiero początek jesieni, pogoda była wyśmienita. W sam raz na przechadzkę po błoniach bądź kąpiel w jeziorze. Nikomu nie przeszkadzał mocny wiatr, który wiał prosto w oczy. Opadłe już liście pięknie mieniły się pod wpływem promieni UV. Zakazany Las pierwszy raz wyglądał cudownie i każdy, kto na niego spojrzał, nie mógł odwrócić wzroku.
Rudowłosa Gryfonka z uśmiechem biegała po całym Skrzydle Szpitalnym i co jakiś czas wynajdywała swoje rzeczy, które potem wrzucała do torby na ramię. Musiała przyznać, że przez ten tydzień sporo ich się nazbierało.
Dziesiąty października chyba na zawsze znajdzie się w jej kalendarzu i zostanie zapisany pod nazwą „dzień wolności”. Mimo że takie coś nie istnieje, zawsze może sobie stworzyć taką małą uroczystość; jej małe święto.
Dokładnie po dwudziestu minutach miała wszystko gotowe do wyjścia. Leniwie rozglądała się po sali, patrząc przy okazji, czy wszystko wzięła. Usiadła na łóżku i czekała na przyjaciółki. W końcu obiecały, że po obiedzie zaraz po nią przyjdą. Spojrzała na wielki zegar wiszący nad głównym wejściem. Wskazywał on pięć po trzynastej. Obiad dopiero się zaczął.
Westchnęła zrezygnowana i wyjęła z torby książkę, w którą po chwili doszczętnie się wgłębiła. Lily zaczęła samą siebie zaskakiwać. W życiu nie podejrzewałaby, że opowiadanie z różnymi problemami nastolatków, zaciekawiłoby ją. Co jakiś czas robiła śmieszną minę i z coraz większym zapałem przewracała kolejne strony, a po chwili zaśmiała się perliście, kiedy główna bohaterka odkryła, że jej mała siostrzyczka wrzucała jej brudne pieluchy pod kołdrę.
Z lekko zamglonymi oczami ponownie spojrzała na zegar. W pół do trzeciej. Usiadła szybko. To nie do wiary, że aż tak się zaczytała. Tylko czemu Lissie, Anne i Dorcas jeszcze nie ma? Przecież obiecały, że jak tylko zjedzą, to zaraz do niej przyjdą. Poza tym już dawno było po obiedzie, a ich jak nie było, tak nie ma.
Zła, wrzuciła książkę do torby, po czym złapała ją w dwie dłonie i szybko wyszła z pomieszczenia. Pielęgniarka powiedziała, że jak tylko dzisiejszego dnia się przebudzi, może wyjść. Poppy prawdopodobnie wyjechała na jakiś staż i nie będzie jej przez parę dni.
Już miała wychodzić przez drzwi, kiedy wpadła na kogoś. Upadła na podłogę, a rzeczy z jej plecaka znalazły się już na posadzce. Przeklęła donośnie i nie zwracając najmniejszej uwagi na sprawcę całego rumoru, zaczęła ponownie wpychać swoje przybory do torby.
- Pomóc? – Usłyszała męski głos, ale nawet na niego nie spojrzała. Pokiwała w zamyśleniu głową, nadal nie przerywając czynności, jaką było składanie bluzki.
Chłopak uśmiechnął się do siebie, po czym kucnął obok Evans. W milczeniu zbierali rozsypane rzeczy. On wpatrzony w nią jak w obrazek. Ona całkowicie zamyślona. Nawet nie zauważyli, że oboje sięgają po tą samą rzecz, a mianowicie orle pióro. Ich ręce przez moment się splotły. Lily wreszcie spojrzała na chłopaka i kiedy tylko zauważyła, kim on jest, szybko odskoczyła, a przy okazji poślizgnęła się. Miałaby niemiłe lądowanie, gdyby nie Potter, który doskoczył do niej z refleksem szukającego. Złapał ją w ostatniej chwili, po czym uśmiechnął się niepewnie. Już chciała go odwzajemnić, jednak przypomniał jej się sen z nim w roli głównej. Zaparła się rękoma i jak najszybciej potrafiła, odeszła od niego, aby po chwili zacząć wpatrywać się w Jamesa z oczekiwaniem, że zaraz coś jej oznajmi. Jednak ten milczał jak zaklęty.
- Dziękuję – szepnęła, bo miała już dość tej przeklętej ciszy. Rogacz lekko poczochrał swoje  włosy, jednak szybko się opamiętał; przecież ona tego nienawidziła, a nie chciał jej denerwować.
- Dla ciebie wszystko – powiedział i przy okazji poprawił sobie okulary, które prawie spadły mu z nosa. – Lily, proszę, musimy porozmawiać – dodał po chwili. W jego głosie słychać było nutkę niepewności. Mimo to starał się wierzyć, że w końcu jej wszystko wytłumaczy. On musi udowodnić, że jest niewinny.
Dziewczyna przez chwilę zastanawiała się w milczeniu. W zasadzie nie miała nic do roboty, poza tym jakieś wytłumaczenie nigdy nie zaszkodzi. Pokiwała głową, a ten, widząc to, porwał ją na ręce i szybko posadził na pierwszym lepszym łóżku. Sam również usiadł, tyle że na krześle.
- Liluś – zaczął powoli, nawet nie zwracając uwagi, że ta chrząknęła znacząco. – Skąd ci w ogóle przyszło do głowy, że ja jestem Śmierciożercą? – zadał pytanie retoryczne. – Przecież wiesz jaki byłem i jaki jestem, znasz mnie. Nigdy bym ci czegoś takiego nie zrobił, ponieważ ja naprawdę cię kocham jak szalony. Uwielbiam na ciebie patrzeć, kiedy jesteś uśmiechnięta, bo wtedy twoje oczy pięknie się świecą. Na dodatek w policzkach robią ci się delikatne dołeczki. – Zamknął oczy, co wyglądało jakby przypominał sobie ją całą. – Twój zapach doprowadza mnie do szaleństwa, te poziomki i wanilia są takie słodkie. Zresztą jak ty cała. A patrzę na twoje włosy, które błyszczą się w słońcu, co wygląda jakbyś miała na nich malutkie diamenciki, widzę żywy ogień, rozpalający moje serce – dokończył i otworzył szeroko oczy. Lily wpatrywała się w niego z zaskoczeniem i uśmiechem. Łzy zebrały jej się pod powiekami. Jeszcze nigdy w życiu nie usłyszała tak pięknych słów, które bezpośrednio jej dotyczyły. Zacisnęła oczy, przez co parę kropli popłynęło po jej policzkach. Nawet nie miała zamiaru ich zatrzymywać, nie teraz, nie w takim momencie.
- Liluś, nie płacz, ja nie chciałem cię urazić – jęknął zdołowany. Cały czas myślał, że płacze przez niego. W zasadzie miał trochę racji. – Ale ja naprawdę nigdy nie przyłącze się do Voldemorta.
Ruda spojrzała mu prosto w oczy. Teraz miała pewność, że mówi prawdę, ponieważ jego czekoladowe tęczówki błyszczały, kiedy się jej przypatrywał. Podeszła do niego i mocno wtuliła się w jego pierś. James wstrzymał oddech, lecz tylko na moment. Nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Kobieta jego marzeń właśnie się do niego przytula, bo powiedział jej prawdę. Chyba zacznę robić to częściej, pomyślał i uśmiechnął się szeroko.
- Przepraszam, James, że w ciebie zwątpiłam. – Z powrotem usiadła na swoje miejsce i zaczęła z ciekawością przypatrywać się Potterowi.
- Czyli możemy zostać przyjaciółmi? Koniec z kawałami i z „Evans, umówisz się ze mną?”, a także z „Potter, ty kretynie!”. Zgódź się, co ci szkodzi – mówił szybko, przez co Lilka zaśmiała się głośno.
- Jasne – rozpromieniła się. W zasadzie czemu nie można spróbować? Już od jakiegoś czasu zauważyła, że Rogacz zmienił się na lepsze, więc czemu nie dać im tej szansy?
- Jako przyjaciel mogę zadać ci pytanie? – Usłyszała, jakby z oddali, jego głos. Pokiwała twierdząco głową i czekała. – Opowiesz mi, co się działo, kiedy zapadłaś w śpiączkę?
Westchnęła zrezygnowana. Jeszcze nikomu tego nie mówiła, bo nie miała sił, aby to rozpamiętywać. Jednak musiała się pozbyć tego uczucia samotności, musiała się komuś wyżalić. Ponownie westchnęła i zaczęła opowieść.
Wszystko mówiła tak, jakby była w transie. Żadnego głębszego oddechu, ani nawet mrugnięcia. Cały czas opowiadała ciągiem, bez przejęcia, bez wyrażenia emocji, tak pusto. Jednak kiedy zaczęła dochodzić do momentu jej rzekomej śmierci, zaczęła lekko pochlipywać Więcej nie dała z siebie wydusić, bo się okropnie bała, a jej ciałem wstrząsnęły dreszcze. Potter usiadł koło niej i objął ją ramieniem. Po raz drugi tego dnia wtuliła się w jego ciepły tors. W jego ramionach czuła się bezpiecznie, pomimo że w jej śnie to on był mordercą. Ale tym razem wiedziała, że nic jej się nie stanie, nie z nim. Wzięła parę głębszych wdechów i wydechów, po czym opadła na poduszki.
- Dziękuję, że mi to powiedziałaś, to wiele dla mnie znaczy – rzekł kruczoczarny, kiedy nagle poczuł, że w kieszeni jego spodni zaczyna coś drgać. To znak, przeszło mu przez myśli, jednak nie wiedział, co zrobić z Lily, ponieważ ona nadal leżała na łóżku z zamkniętymi oczami. Do jego głowy wpadł, według niego, genialny pomysł, więc bez zbędnych ceregieli wziął ją na ręce, torbę wcześniej zakładając na prawe ramię. Rudowłosa pisnęła przestraszona.
- James! – krzyknęła, jednak gdy chłopak uśmiechnął się do niej pokrzepiająco, ta wtuliła się w niego. W ciszy ruszyli przed siebie, w końcu muszą szybko dojść do pokoju wspólnego.
Przed portretem postawił ją na nogi, przecież nie wniesie jej na oczach całego Gryffindoru. Właściwie jemu by to nie przeszkadzało, ale dopiero co odzyskał Lily, a nie chce jej ponownie stracić, przez jeden głupi numer.
- Smarki Smarka – powiedział i zaśmiał się do siebie. Lilka także parsknęła śmiechem. Nigdy by nie przypuszczała, że zgodzą się na takie hasło. W końcu pewnie wymyślili je Huncwoci, a oni wiedzą jak kogo podejść, żeby dostać to, czego chcą.
Wolno przechodzili przez korytarz, kiedy ktoś ich zaczepił. Lily upadła na podłogę z niezłym hukiem, przez co zbiła sobie pośladki. Jamesa zaś zarzuciło o ścianę.
- Sory – powiedział Łapa i wyciągnął do dziewczyny rękę, aby pomóc jej wstać. Złapała ją i po chwili znów stała na nogach, jednak tyłek nadal ją bolał. Pomasowała delikatnie swoje cztery litery i uśmiechnęła się do sprawcy rozróby. Potter także się uśmiechnął, lecz krzywo. Chyba Łapa pokrzyżował mu jakieś plany.
Syriusz złapał ją za ręce i pociągnął w stronę ciemnego Pokoju Wspólnego. Panowała tam grobowa cisza, że Evans przez krótki moment się wystraszyła. Jednak zanim zaczęła się naprawdę bać, światła zapaliły się, a jej oczom ukazały się roześmiane twarze różnych uczniów.
- Witaj znowu, Ruda! – krzyknęli chórem. Każdy, kto miał butelkę kremowego piwa bądź szklaneczkę czegoś mocniejszego, jednym chlustem wypił wszystko. Roześmiała się na widok jej znajomych i przyjaciół. Takiego przywitania się nie spodziewała.
- Dzięki – odkrzyknęła i złapała butelkę Ognistej Whiskey, po czym pociągnęła z niej zdrowo. – Zabiję cię za tą „Rudą” – dodała i klepnęła Łapę po plecach, bo wpatrywał się w nią zdziwiony. Zresztą jak wszyscy obecni. Remus włączył muzykę, przez co na parkiet wyszło sporo osób. Jednak większość podchodziła do Evans i gratulowało jej powrotu do zdrowia. Ta noc zapowiadała się ciekawie, tym bardziej, że w ruch już poszły mocniejsze alkohole. W końcu nikt nie będzie się dobrze bawił z kremowym piwem w ręku.

4 komentarze:

  1. Jejku! Jak mi smutno z powodu Jamesa :(
    Ach ale oni byli pijani! i na pewno ze sobą nie spali!
    och och mam kaca moralnego :(
    ale tak na poważnie to super notka :)
    Przepraszam za długą nie obecność ;/;/

    OdpowiedzUsuń
  2. Uśmiałam się czytając tę notkę;D Bardzo mi się podoba. Ale się porobiło... Oj, nieładnie ze strony Jamesa, że nie dał wytłumaczyć przyjaciołom. Już nie mogę się doczekać kolejnej części;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo miło czytało się ten rozdział :)). Trochę szkoda, że tak wyszło z tą pobudką, ale cóż... na pewno się pogodzą :)). Pozdrawiam serdecznie,

    OdpowiedzUsuń
  4. po prostu fajne :)) troche sie pośmiałam nawet więcej niż troche ;)) ale ciut głupio wyszło z Lily i Syriuszem,a Potter powinien wysłuchac najpierw a nie wyciągac nie słuszne wnioski :) hehe super te opowiadanie ;))

    OdpowiedzUsuń