28 marca 2014

Fortuna kołem się toczy (30)

30. Często farsę rzeczywistości można oddać na scenie jedynie tragedią
~ Stanisław Jerzy Lec

Rozstania zawsze bywały trudne, szczególnie w gronie najbliższych. Kiedy więc nadchodził dzień pełen pożegnań, ludzie starali się go jak najbardziej wydłużyć. Odwlekali moment, gdy będą zmuszeni powiedzieć „do zobaczenia, trzymaj się, cześć”.  
Hogwartczycy wracający do domów na wakacje również mieli podobne odczucia. Po części cieszyli się, że nareszcie zobaczą rodziców, może wyjadą gdzieś za granicę, nad morze czy w góry, odpoczną od nadmiaru prac domowych i niektórych nauczycieli, ale z drugiej strony nie chcieli opuszczać przyjaciół. 
Pociąg wjechał na peron dziewiąty i trzy czwarte, a z wagonów zaczęli wysypywać się uczniowie. Jedni niesamowicie szczęśliwi, drudzy lekko zdołowani, a w oczach innych połyskiwały nawet łzy. Wokół panował niesamowity gwar i harmider, każdy zdawał się przekrzykiwać każdego. Rodzice czule witali się z dziećmi, których od dawna nie widzieli. Na peronie oprócz podniesionych głosów pełnych skrajnych emocji, dało się słyszeć również skrzeczenie sów i miauczenie kotów. Parę razy komuś walizka wypadła z rąk i z hukiem spadła na ziemię, jednak wraz z biegiem czasu, odgłosy na peronie zaczęły powoli cichnąć, aż w końcu przy pociągu zostały niewielkie grupki uczniów. 
- Do zobaczenia! – krzyknęła Roshid, odchodząc do miejsca teleportacji. Szła obok ojca i Harry’ego. – Tylko nie zapomnijcie do mnie pisać, bo jak wrócimy do Hogwartu to wam rączki powyrywam! 
- Lissie! – zganił córkę Joseph i przepraszająco spojrzał na roześmianych przyjaciół dziewczyny. – Remusie, oczekuję sowy od twoich rodziców ze zgodą na wspólny wyjazd. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych problemów? 
Lupin lekko spiął mięśnie, ale jednocześnie się uśmiechnął. 
- Raczej nie sądzę. Myślę, że rodzice nie będą mieli nic przeciwko. 
- Wspaniale. Prawdę mówiąc, nie mogę się doczekać. Nareszcie będę mógł z kimś normalnie porozmawiać. Harry jest jeszcze za mały, a z Lissie przecież nie utnę sobie pogawędki na temat quidditcha lub innych typowo męskich tematów. 
- Hej! – oburzyła się Roshid. – Dobrze wiesz, tato, że uwielbiam quidditch i możesz ze mną pogadać, o czym tylko będziesz chciał… Byle nie o polityce. I Ministerstwie. No i o twoich zamiłowaniach do mugolskich sportów… 
Pan Roshid popatrzył na Lupina znacząco i nic więcej nie mówiąc, deportował się wraz z dziećmi. Dorcas dała Remusowi sójkę w bok, a Syriusz podjął temat. 
- Widzę, że masz względy u przyszłego teścia. 
- Zamknij się – Lunatyk lekko się zarumienił. – Ja też będę się już zbierał. Mama i David pewnie czekają już z obiadem. Czy… 
James klepnął przyjaciela po plecach. 
- Jak rodzice wyjadą na urlop, zaproszę was wszystkich na imprezę. Oprócz ciebie, Liluś – zwrócił się do dziewczyny z szerokim uśmiechem – bo będziesz ze mną mieszkać. Czyż życie nie jest wspaniałe? 
- A ja to co? Przybłęda? – obruszył się Łapa, co przyjaciele skwitowali radosnym śmiechem. 
Dorcas pokręciła głową i pomachała oddalającemu się Remusowi. Rogacz i Łapa zaczęli się o coś przekomarzać, więc nie chcąc ich słuchać, zaczęła przyglądać się Lily. Przyjaciółka ze smutkiem wpatrywała się w Patricka rozmawiającego z jakimś Puchonem. Kiedy Smith dowiedział się, że Lily będzie przez wakacje mieszkała u Pottera, pokłócili się i summa summarum przestali się do siebie odzywać. Meadows z zaskoczeniem zauważyła, że Lily bardzo cierpiała przez te ciche dni. Nie miała pojęcia, że Evans aż tak zależało na chłopaku. Postanowiła więc postarać się dać mu szansę. Zanim jednak miałoby to nastąpić, czekały ją szalone zakupy z Anne. Mimo iż została wydziedziczona, brat się nad nią ulitował i założywszy skrytkę w banku Gringotta, zostawił tam małą fortunkę, którą skrupulatnie co jakiś czas uzupełniał. Dorcas wiedziała, że powinna mu podziękować i go odwiedzić, ale nie potrafiła zdobyć się na ten gest. Za bardzo bolało ją postępowanie rodziców i na razie Gabrielowi powinno wystarczyć zwykłe, listowne „dziękuję”. 
Z zamyślenia wyrwała ją Anne. Uśmiechnęła się do Wisborn, której oczy błyszczały na myśl o zbliżających się zakupach. Szybko pożegnały się z przyjaciółmi i obiecując często pisać oraz szeptem życząc Lily powodzenia, żwawo ruszyły najpierw w kierunku przejścia, a później do autobusu. Na chodzenie po sklepach miały tylko dwie godziny, ponieważ Dorcas umówiła się z babcią w Dziurawym Kotle. Natasha, pomimo swojego wieku, nadal pracowała jako starszy podsekretarz w Ministerstwie, więc nie miała jak wcześniej spotkać się z wnuczką. 
- Jim!  
Rogacz odwrócił się w stronę nadbiegającego ojca. 
- Co tak długo, tato? Nie, żebym narzekał, ale jestem strasznie głodny. 
- James! – Lily zganiła młodszego Pottera i uśmiechnęła przepraszająco w stronę Charlesa. – Dzień dobry, panie Potter.  
- Cześć, Lila – odwzajemnił uśmiech. – Miło cię znów widzieć! Cieszę się, że nadal przywołujesz Jamesa do porządku.  
- Staram się, proszę pana. A co tam słychać u pani Potter? Zrobiła w końcu te babeczki bananowe? 
Syriusz ze zdziwieniem przysłuchiwał się płynnej rozmowie Charlesa i Lily. Miał wrażenie, jakoby ta dwójka znała się od dobrych paru lat. Popatrzył ze zdziwieniem na Rogatego. Przyjaciel podchwycił jego spojrzenie i sugestywnie poruszył brwiami. 
- To jeszcze nic – James szepnął Łapie do ucha. – Zobaczysz, co się będzie działo w domu, jak Lily spotka się z mamą i jak zamkną się w swoim sanktuarium. W święta, kiedy my z tatą siedzieliśmy w salonie, one zdemolowały prawie całą kuchnię. 
- Czemu? 
- Nie mam pojęcia. Do tej pory żadna nic nie powiedziała – wzruszył ramionami James. – Pamiętam tylko, że nagle w kuchni coś wybuchło, a później zaczęło się dymić. Lily i Charles powoli zaczęli kierować się w stronę przejścia, całkiem zapominając o Jamesie i Syriuszu. 
- Zaczyna się – westchnął Jim. – Kiedy tylko Lily jest z nami, moi rodzice nagle dziwnym trafem zapominają o swoim pierworodnym. Nie mam jej tego za złe, w końcu kto by jej nie pokochał? Ale czasami mam wrażenie, że zbyt mocno się do niej przywiązują. Traktują ją jak córkę. 
Syriusz zmarszczył czoło. 
- To chyba dobrze, nie? 
- Tak, wspaniale… Ale pomyśl, jak będą rozczarowani, kiedy dowiedzą się, że Lily chodzi ze Smithem. Dlatego, proszę cię, Łapciu, nie wygadaj się. 
- Spoko, nie ma spra... 
Syriusz zamilkł, wzrok kierując na coś ponad ramieniem przyjaciela, więc i James przekręcił głowę. Patrick Smith zbliżał się do nich szybkim krokiem. Potter zaklął w myślach pełen złego przeczucia. Jakby w zwolnionym tempie obserwował jak ten przeklęty Krukon podbiegł do Lily i złapał ją za rękę. Na twarzy dziewczyny odmalowało się totalne zaszokowanie.  
- Patrick? Co tutaj robisz? Myślałam, że już poszedłeś. Przecież jesteś na mnie zły. 
- Jestem, ale nie do tego stopnia, żeby się z tobą nie pożegnać, Liluś. 
Evans rozjaśniła się, przez co Rogacz miał ochotę rozkwasić Smithowi twarz. Ten uśmiech był zarezerwowany wyłącznie dla niego, Jamesa. Podszedł bliżej, ale Łapa przytrzymał go za ramię i głową pokazał w stronę Charlesa. Pan Potter przyglądał się Patrickowi ze zmrużonymi powiekami, jakby sam chciał chłopaka przepędzić.  
- Poza tym chciałem ci się przypomnieć. Miło byłoby, gdybyś czasami o mnie pomyślała w wakacje.
- Prawdę mówiąc, od czasu naszej kłótni nie myślę o nikim innym. Patrick – westchnęła ociężale – naprawdę bardzo cię przepraszam, że dowiedziałeś się o tym w taki sposób. Chciałam ci powiedzieć od razu, ale ktoś – w tym miejscu spojrzała na Syriusza – mnie uprzedził. Naprawdę nie masz się o co martwić. Łapa, James i ja jesteśmy przyjaciółmi. Tylko przyjaciółmi – powtórzyła. – Przecież wiesz, że nie potrafiłabym zrobić niczego głupiego. Nie ufasz mi? 
- Tobie tak, nie ufam im. 
Lily przysunęła się do Patrika i kładąc mu dłonie na policzki, lekko musnęła jego usta. Chłopak nieznacznie pogłębił pocałunek, ale dziewczyna od razu się odsunęła. Wzrokiem wskazała pana Pottera i uśmiechnęła się znacząco.  
- Patrick! 
Smitha dobiegło wołanie jego przyjaciół, więc po raz ostatni przytulił się do panny Evans. 
- Oczekuj mojej sowy – szepnął jej do ucha i odszedł.  
Lily jeszcze przez jakiś czas podążała wzrokiem za Patrickiem. Ocknęła się dopiero w momencie, kiedy pan Potter głośno odchrząknął. Charles założył ręce na ramiona, jakby oczekując wyjaśnień. Panna Evans była lekko zaskoczona jego reakcją, ale szybko zaczęła sprostowywać.  
- Panie Potter, to był mój chłopak, Patrick Smith. Przepraszam, że nie przedstawiłam go panu oficjalnie, ale… nie zdążyłam.  
Charles nic więcej nie powiedział, widząc nadal zamglony wzrok Lily. Kątem oka zerknął na syna, który aż wrzał ze złości, choć starał się tego nie pokazywać, ale Jamesa zdradziły napięte mięśnie. Poza tym Charles znał syna zbyt długo i zbyt dobrze, by nie odkryć prawdziwych uczuć nim targających.
Gdyby tylko Lily wiedziała, jaką krzywdę wyrządzała jego synowi, myśląc o innym… 
- Chodźmy do domu. Dorea czeka z obiadem. 
Ruszył, a za nim podążyła reszta.  
Panna Evans przez całą podróż zastanawiała się, czemu Patrick nie przypadł do gustu panu Potterowi, ale bała się spytać. Nie była pewna, lecz miała wrażenie, jakby go w jakiś sposób zawiodła. Tylko nie wiedziała jak i dlaczego.  
I czemu Łapa i Jim tak usilnie starali się milczeć? 

* * *

- Chłopcy! Śniadanie na stole! 
Dorea krzyknęła i pokręciła głową nad niesubordynacją tej dwójki. Dobiegała godzina dziewiąta, a James i Syriusz nadal tkwili w łóżkach, zapewne przekręcając się z jednego boku na drugi.  
- Pewnie zejdą dopiero za jakieś dwie godziny, pani Potter – stwierdziła pocieszająco Lily. – Może pani w spokoju iść do pracy. Dopilnuję, żeby te dwa lenie coś zjadły jak wstaną. 
Kobieta uśmiechnęła się z wdzięcznością, zakładając marynarkę. Na dworze temperatura dochodziła prawie do trzydziestu stopni, ale z racji tego, że Dorea pracowała na poważnym stanowisku w Ministerstwie, musiała się stosownie ubrać. Potter, kierując się do salonu, rzuciła Lily badawcze spojrzenie. Evans z niepodobnym do siebie milczeniem, grzebała łyżką w owsiance.  
- To dzisiaj?
- Tak – smętnie pokiwała głową. – Nie wiem, co robić. Może jednak nie pójdę?
- Będzie dobrze, Lily – uśmiechnęła się Dorea. – Powiesz prawdę i zobaczysz, co z tego wyniknie. Myślę, że nie będzie aż tak źle. W końcu pozwoliła twojej siostrze ze sobą zamieszkać.
Evans westchnęła głośno.
- Niby tak, pani Potter, ale…
- Ale?
- Ale Petunia była na pogrzebie.
Dorei zrobiło się żal dziewczyny, więc uśmiechnęła się pocieszająco. Niestety, tylko tyle mogła zrobić w tej sytuacji. O tym, że Lily pojedzie w odwiedziny do ciotki, dowiedziała się tydzień temu. Z początku była dość negatywnie nastawiona do tego pomysłu, ale po głębszym zastanowieniu zaniechała. Prędzej czy później Lily będzie musiała stawić czoła reszcie swojej rodziny i wytłumaczyć, dlaczego nie pojawiła się na pogrzebie rodziców. Poza tym Dorea miała nikłą nadzieję, że Lily pogodzi się z Petunią. James streścił jej kiedyś konflikt pomiędzy siostrami Evans, więc pani Potter wiedziała co i jak i miała nadzieję, że w tym wspólnym nieszczęściu będą potrafiły znaleźć wspólny język.
- Może obudzisz Jamesa albo Syriusza, żeby ci towarzyszyli?
- Lepiej nie – uśmiechnęła się Lily. – Ciotka Martha nie lubi niespodziewanych gości. Poza tym wątpię, czy dałaby radę wytrzymać z nimi w jednym pomieszczeniu. Jest dość… specyficzna.
W głowie Lily od razu pojawił się obraz pięćdziesięcioletniej kobiety, z wielkim kapeluszem i strojem kompletnie nie z tej epoki. Martha miała trzy koty, była wdową po dwóch mężach, po których odziedziczyła również niemałą fortunkę, nigdy też nie zapominała, co to szyk i maniery. Lily wielokrotnie zastanawiała się, czy aby ciotka nie pochodzi z jakiejś magicznej rodziny. Śmiała się czasami, że ciotce bliżej do czarownicy niż mugola.
- Nie powinna być pani już w pracy? – zapytała lekkim tonem Evans.
- Tak, tak, już wychodzę – rzuciła, zerkając na kominek w salonie. – Jakby tylko coś się działo, uciekaj i się teleportuj. A potem wyślij do mnie sowę. Zjawię się od razu… Może jednak weźmiesz kogoś ze sobą?
- Nic mi się nie stanie. Co najwyżej ciotka wyrzuci mnie za drzwi – zamyśliła się Lily, ale widząc minę Dorei, szybko dodała: - Niech się pani nie martwi, pani Potter. Będzie dobrze.
Kobieta pokiwała głową, westchnęła, a parę sekund później Lily słyszała głośny dźwięk towarzyszący znikaniu w zielonych płomieniach. Wstała więc od stołu i włożyła miskę do zlewu, którą po chwili namysłu umyła. Z ciotką umówiła się na jedenastą, na lunch, więc miała jeszcze trochę czasu. Starała się tego nie pokazywać pani Potter, ale w głębi duszy strasznie się denerwowała. Najbardziej bała się jednak reakcji Petunii, Martha jakoś mało ją interesowała. Lily nie chciała przyznać, ale miała nadzieję, że uda im się w końcu pogodzić. Od czasu pójścia do Hogwartu strasznie się od siebie oddaliły. Lily nawet nie pamiętała, kiedy z nią ostatni raz rozmawiała.
Evans poszła po książkę. Pogoda dopisywała, słońce grzało i aż żal byłoby tego nie wykorzystać. W pospiechu związała włosy w kitkę i chwilę później leżała już na kocu na trawie, czytając i rozkoszując się ciepłym latem.
Zasnęła, nawet nie wiedząc kiedy.
Obudziło ją mocne szturchanie w ramię. Leniwie otworzyła oczy, patrząc prosto w uśmiechniętą twarz Syriusza.
- Wstawaj, Lilka!
- C-co się dzieje? – zająknęła się, czekając na powrót świadomości. – Która godzina?
- Jakoś po jedenastej. Słuchaj, zastanawialiśmy się z Rogatym, czy…
- CO?!
Lily zerwała się na równe nogi i biegiem wpadła do domu. Syriusz wzruszył ramionami i powoli skierował się do kuchni, gdzie siedział jego najlepszy przyjaciel i na umór objadał się tostami. Trącił go mocno w ramię i zabrał swoją część, na co James wydał lekko zduszony okrzyk.
Dzień zapowiadał się naprawdę świetnie. Wstali późno, ale Dorei nie było w domu, więc nie miał ich kto skrzyczeć. Lily, słysząc po głośnych odgłosach dochodzących z jej pokoju, strasznie się gdzieś spieszyła. Chłopaki wydedukowali więc, że gdzieś się wybiera. W tym przekonaniu utwierdził ich trzask towarzyszący teleportacji i zaległa nagle cisza.
Zjedli śniadanie ze smakiem i z dobrym humorem i pełnymi brzuchami postanowili najpierw się polenić w salonie na kanapie, a później zabrać pelerynę niewidkę, pójść do blisko leżącego, małego miasteczka i podokuczać tamtejszym mugolom. James i Syriusz, oczywiście, nic nie mieli nic przeciwko ich niemagicznemu pochodzeniu, ale zabawnie było popatrzeć na ich zaskoczone miny, kiedy nagle jakiś przedmiot zaczyna lewitować. Użyliby do tego zaklęć, ale nie skończyli jeszcze siedemnastu lat, więc na razie musieli zadowolić się możliwościami, jakie daje im peleryna niewidka.
Kiedy jednak dwie godziny później poszli do pokoju Jamesa z zamiarem zabrania peleryny, z zaskoczeniem zauważyli siedzącego na parapecie czarnego puchacza.
- Nie przypominam sobie tej sowy – zaczął Potter, dokładnie przyglądając się zwierzęciu. – Remus pisał, że zamierza sobie kupić nową, ale czy to jego?
Łapa wzruszył ramionami.
Kiedy Jim podszedł do sowy, chcąc odwiązać list z nóżki, ale skubana dziobnęła go w rękę.
- Au! Głupi ptak!
- Tak, to na pewno Remusa – uśmiechnął się Łapa i sam spróbował. Przymknął oczy, czekając na atak zwierzęcia, ale nic takiego się nie stało. Puchacz wyprostował się i wysunął nóżkę w kierunku Blacka. Zdziwiony wzruszył ramionami, ale kiedy odwiązał list i zobaczył widniejącą pieczęć na kopercie, zaklął.
- Co jest?
James podszedł do przyjaciela i zajrzał mu przez ramię, uprzednio groźnie zerkając na sowę. Ptak napuszył się, najwyraźniej czekał na odpowiedź. Syriusz więc westchnął głośno, rozerwał kopertę i wyjął list. Jego oczy poruszały się szybko po tekście dość krótkiej notki, ale w miarę czytania coraz bardziej marszczył czoło. Potter starał się zobaczyć zawartość listu, lecz widział tylko białą kartkę. Najwyraźniej ktoś rzucił zaklęcie, które pozwalało na odczytanie wyłącznie adresatowi. Zirytował się, usiadł na łóżku i czekał z niecierpliwością na możliwie jak najbardziej szczegółową relację przyjaciela.
Syriusz po paru minutach wreszcie podniósł wzrok, ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. W ciszy wypatrywał czegoś przez okno. Nawet znaczące chrząkanie Jamesa nie przywołało jego myśli z powrotem do rzeczywistości.
- No dobra, stary, co się dzieje? – nie wytrzymał Potter i zapytał. – Zaczynam się poważnie martwić. Od kogo to?
- Od wuja Alfarda.
- Kogo? Nie znam gościa.
- To brat mojej matki, Rogacz – westchnął Syriusz. – Zaprasza do siebie na wakacje. Pisze, że od jakiegoś czasu śledził moje poczynania i… A zresztą, sam przeczytaj.
Łapa rzucił przyjacielowi kartkę, ale James tylko na nią zerknął.
- Nie mogę tego przeczytać. Twój wuj najwyraźniej ceni sobie prywatność – prychnął – i zaczarował list. Nic nie widzę.
Syriusz wyszczerzył się.
- W takim razie się nie dowiesz.
I jak gdyby nigdy nic, wyszedł z pokoju wyraźnie zadowolony. Tak jak oczekiwał, James od razu wybiegł za nim.
- Nie bądź świnia, Łapa! Pokaż mi!
- Ależ możesz sobie zobaczyć. Kartka leży na łóżku.
- Dobrze, wiesz, o co mi chodzi!
 Łapa w odpowiedzi uśmiechnął się wrednie, chociaż w głębi duszy czuł niepewność. Z jednej strony chciał odwiedzić wuja, dokładnie zbadać sytuację i fakt, dlaczego zaprosił go akurat teraz. Alfard miał przecież prawie siedemnaście lat na poznanie siostrzeńca, więc Syriusza zdziwiło to nagłe zainteresowanie. Z drugiej strony Łapa widział Alfarda Blacka tylko raz w życiu, nawet nie pamiętał, kiedy dokładnie i ile miał wtedy lat (stawiał na około sześć), i był strasznie ciekawy tego, jakim człowiekiem mógłby okazać się wuj. Syriusz zapamiętał dumnego, postawnego mężczyznę z ciemnymi włosami do ramion i w czarnym jak smoła płaszczu, który, jak sobie teraz pomyślał, prawdopodobnie mógł zostać uszyty przez mugoli…
Zanim jednak stuprocentowo zadecydował, postanowił poradzić się pana Pottera. Charles mógłby skądś kojarzyć Alfarda, w końcu pracował w Ministerstwie, a tam prawie każdy się znał, i gdyby okazał się kimś niewartym zachodu, noga Syriusza nie przekroczyłaby progu domu wuja.
Na razie szybko pozbył się tych natrętnych myśli, chcąc bardziej wkurzyć Rogacza. Nie widział sensu niepotrzebnego zamartwiania się. Jak tylko Potterowie wrócą z pracy, wszystko szczegółowo im zrelacjonuje.
- To co? Idziemy do tej wioski? – zapytał Łapa. – Bo jeżeli dalej będziesz chciał poznać zawartość listu, będziesz musiał się jakoś wkupić w moje łaski.
- Nie możesz mi po prostu powiedzieć. Jak kumpel kumplowi?
- Ale ty jesteś ciekawski – zaśmiał się Syriusz. – Za ciekawość trzeba płacić, więc na początku przynieś mi coś zimnego do picia. Może być sok dyniowy. Tylko nie zapomnij o kostkach lodu. Najlepiej trzech.
Potter uniósł brwi i mocno trzepnął przyjaciela w plecy.
- Chyba sobie śnisz, Łapciu. Nie będę robił za służącą.
Syriusz wzruszył ramionami.
- To idziemy czy nie? Mugole sami się nie postraszą.

* * *

Wizyta w domu ciotki Marthy okazała się nie być aż tak straszna, jak na początku Lily sądziła. Faktem było, że oberwało się dziewczynie za spóźnienie, ale kiedy skłamała i zrzuciła winę na korki w mieście, Martha przynajmniej nie prychała na każde jej słowo. Zaprosiła bratanicę do środka i nawet zaproponowała jej filiżankę herbaty. Po lunchu, na który się pierwotnie umówiły, nie zostało ani śladu, gdyż było już grubo po jedenastej, a ciotka nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek odstępy od swojego harmonogramu dnia. Kiedy Lily się o nim dowiedziała, całą siłą woli starała nie roześmiać się kobiecie w twarz.
Evans spacerowała ulicą Pokątną, omijając zaabsorbowanych zakupami czarodziejów. Nareszcie całkiem się rozluźniła. Szła w stronę Gringotta, chcąc założyć własną skrytkę i włożyć do niej trochę pieniędzy, które wcześniej udało jej się wypłacić ze swojego mugolskiego konta. Niebiosom dziękowała (choć głównie rodzicom) za założenie jej w dzieciństwie oszczędnościowego rachunku w banku. Po śmierci rodziców nie została na lodzie i wiedziała, że przynajmniej przez następne dwa lata, będzie mogła żyć w miarę spokojnie. Oszczędnie, ale spokojnie.
Przemierzając uliczki i oglądając wystawy sklepowe, wspominała spotkanie z ciotką i próbowała zmusić się, aby w najbliższej przyszłości udać się do nowego domu Petunii. Musiała porozmawiać z siostrą, a odwlekanie tego momentu nie byłoby najmądrzejsze z jej strony. Chwilowo jednak starała się zapomnieć o nieuniknionym i zająć myśli czymś weselszym. Chociażby rozmyślaniem o dziwnościach ciotki Marthy i jej podejściu do życia... 
Lily w progu przywitał czarny, perski kot, który najpierw patrzył na nią groźnie zielonymi ślipiami, by potem zacząć się łasić. Dziewczyna poczuła się trochę nieswojo, ale pogłaskała kota po grzbiecie.
Martha zmarszczyła brwi i prawie niedostrzegalnie kiwnęła głową. Evans, która ciągle bacznie ją obserwowała, zaczęła się zastanawiać, czy aby nie została w jakiś pokrętny sposób zaakceptowana przez ciotkę.
- Masz wielkie szczęście, Lilyanno, Józefina nie ma zwyczaju witać się z obcymi. Zazwyczaj traktuje ludzi pazurami i zębami.
- Lily.
- Słucham?
- Lily, nie Lilyanna – poprawiła Marthę, ale widząc jej minę, od razu wiedziała, że niepotrzebnie się odezwała. Starała się jak najszybciej zmienić temat. – Jest Petunia?
Martha wzruszyła ramionami i ruszyła do salonu. Lily więc szybko podążyła za ciotką, będąc lekko podenerwowaną. Siadła z brzegu wielkiej kanapy w fioletowe kwiaty, przyglądając się wnętrzu salonu. Był ogromny i według Lily strasznie przytłaczał. Wiekowa komoda, na której stały poustawiane w ramkach zdjęcia kotów i jakiegoś starszego pana, którego Lily po raz pierwszy widziała w życiu. Z zaskoczeniem zauważyła również zdjęcia Marka Evansa, ale jeszcze jako młodzieńca z zadziornym uśmieszkiem i wskazującym na coś palcem. Kanarkowy odcień ścian wywoływał na ciele Lily dreszcze, podobnie jak wielki, stary, wahadłowy zegar z kukułką. Evans musiała przyznać, że był piękny, ale zbyt ozdobny i przesadzony, co jednak idealnie grało z resztą mebli w tym pomieszczeniu. Lily domniemywała, że reszta domu urządzona została w podobnym stylu.
Martha usiadła naprzeciwko niej w fotelu i nawet nie zapytawszy, nalała dziewczynie do filiżanki herbaty.
- Słodziku? Mleka?
- Dziękuję, nie trzeba – zaprzeczyła i z grzeczności upiła łyk napoju. Zrobiła to zbyt nieuważnie, przez co poparzyła sobie cały język.
Chwilę w salonie panowała cisza. Lily postanowiła w końcu przerwać tę niezręczność, zapytać o to, co musi, i jak najszybciej wrócić do Potterów.
- Gdzie jest Petunia?
Martha spięła się lekko, ale spokojnym głosem odpowiedziała:
- Wyprowadziła się.
- Jak to? Kiedy i czemu?
- Zadajesz za dużo pytań na raz, Lily.
Rudowłosa zmarszczyła czoło, a kiedy nie usłyszała odpowiedzi, westchnęła.
- Gdzie?
- Do Vernona Dursley’a – odpowiedziała po chwili wahania i Lily mogłaby przysiąc, że przez twarz ciotki przebiegł grymas.
- Do kogo?
- Słyszałaś. Nie widzę zupełnego sensu w ciągłym powtarzaniu. Mniemam, iż chodziło ci o to, kim owy Vernon jest – mówiła dalej, wpatrując się uważnie w Lily, która machinalnie pokiwała głową. – O ile jestem na bieżąco ze sprawami twojej siostry, to jej chłopakiem, chociaż w obecnej sytuacji wolałabym, aby stan ich związku uległ zmianie.
Lily doznała szoku. Nie miała najmniejszego pojęcia, że Petunia z kimś się umawia, a co dopiero mieszka. Przez głowę przeleciała jej myśl, że rodzice potępiliby zachowanie jej siostry. Mieli w tym aspekcie życiowym dość staromodne poglądy i uznawali wspólne zamieszkanie pary dopiero po ślubie.
Dopiero teraz doszły do niej ostatnie słowa ciotki.
- W obecnej sytuacji?
- Masz strasznie mały zasób słownictwa, Lily - skrytykowała Martha, głaszcząc rudego kota, który przypałętał się nawet niewiadomo kiedy. – Poza tym strasznie dziwi mnie fakt, iż jesteś aż tak bardzo niedoinformowana w sprawach własnej siostry. Owszem, wiedziałam, że odkąd poszłaś do tej elitarnej szkoły, o której wspominał mi kiedyś Marek, wasz kontakt stał się ledwo namacalny, ale nie miałam pojęcia, iż postanowiłaś go całkiem zerwać. I to nie tylko z Petunią, ale także z resztą rodziny.
Pannę Evans zdenerwowały słowa ciotki, ale nic nie powiedziała. Nie chciała niepotrzebnie wdawać się z nią w kłótnie, szczególnie że kobieta kompletnie nie miała pojęcia o życiu swojej bratanicy.
- Mogłabyś mi odpowiedzieć na pytania bez zbędnych komentarzy? Proszę, ciociu, bo zaczynam się strasznie martwić.
- Szkoda, że dopiero teraz – prychnęła. – Odpowiem na każde twoje pytanie najdokładniej jak będę potrafiła, ale w zamian ty zrobisz to samo.
- Dobrze.
- Petunia jest w ciąży – powiedziała wolno Martha, dokładnie wpatrując się w twarz Lily. I jak się spodziewała, oczy dziewczyny rozszerzyły się w totalnym zaskoczeniu. – Dowiedziałam się o tym jakoś miesiąc wcześniej. Twoja siostra nic nie chciała powiedzieć, ale przyłapałam ją, jak wymiotowała w łazience. Do tej pory utrzymuje się tam ten przeokropny zapach – pokręciła głową z westchnieniem. – To dopiero początek drugiego miesiąca.
Lily mrugała zawzięcie, czując cielesną niemoc. W najmocniejszej kłótni z Petunią nie życzyłaby jej takiego losu. Przecież jej siostra była zbyt młoda na dziecko. Poza tym minęło dopiero pół roku po śmierci rodziców i mimo iż od dawna nie widziała Petunii, przeczuwała, że ta czuła się winna. Lily ciekawa była, jak całą tę sytuację przyjęli rodzice tego Vernona i miała wielką nadzieję, że byli oni praworządnymi ludźmi i aktualnie pomagali Petunii najbardziej jak mogli.
- Czemu się przeprowadziła? – wyrzuciła Lily, groźnie mierząc ciotkę wzrokiem. – Kiedy się dowiedziałaś, wyrzuciłaś ją z domu? Nie mogłaś przeżyć, że…
- Spokojnie, dziewczyno, nie takim tonem do starszej osoby. Nie masz w sobie za grosz kultury. I nie, nie wyrzuciłam Petunii, sama postanowiła odejść, choć tak właściwie sądzę, że rodzice tego chłopaka nie dali jej wyboru. I dobrze – wzruszyła ramionami i upiła łyk białej i słodkiej herbaty, mlaskając cicho. – Zrobili dziecko, więc teraz powinni ponieść konsekwencje tego czynu.   
Lily zrobiło się niesamowicie głupio, o czym świadczył rumieniec powoli pojawiający się na policzkach.
- Przepraszam – wybąknęła – ale martwię się o nią i nieprawdą jest, że zerwałam kontakt z rodziną. Moja szkoła pozwala na wyjazd do stron rodzinnych tylko w święta bożonarodzeniowe i w czasie wakacji.
Skłamała, ale zrobiła to w dobrej wierze.
- Pogrzeb rodziców nie jest więc na tyle ważny, żeby dostać przepustkę choćby na jeden dzień?
Na to pytanie Lily nie miała odpowiedzi, więc milczała. W końcu jak mogła powiedzieć ciotce o stracie pamięci i o wyłączeniu z prawdziwego życia przez parę miesięcy? Naturalnie mogła nie wspominać o magicznej chorobie, na którą wówczas zapadła, ale wiedziała, że zaraz Martha zaczęłaby zadawać niewygodne pytania. Lily przeczuwała, że poplątałaby się w odpowiedziach, co ciotka zauważyłaby na pewno, i później Lily nie miałaby już czego u niej szukać. Wtedy naprawdę musiałaby zerwać kontakt z rodziną albo przynajmniej ustosunkować się do decyzji ciotki, która już nigdy nie chciałaby widzieć na oczy własnej bratanicy.
Martha, widząc, że Lily usilnie stara się milczeć, zmrużyła oczy. Nie znała zbyt dobrze córki brata, ale po zachowaniu tej dziewczyny od razu widziała, że jest nieposłuszna, bezczelna i doprawdy krnąbrna. Nie mogła jej jedynie zarzucić braku miłości wobec rodziny. Martha od razu dostrzegła zmianę na twarzy Lily, gdy wspomniała o śmierci jej rodziców. Najwidoczniej musiała mieć naprawdę ważny powód, by nie zjawić się na pogrzebie. Dość ważny, by o nim nie wspominać i Martha postanowiła to uszanować.
- Czy wiesz – zaczęła niepewnie Lily – gdzie dokładnie mieszka teraz Petunia? Mogłabyś mi podać adres, ciociu?
Kobieta kiwnęła głową i wstała, kierując się do przedpokoju. Lily chwilę siedziała sama w salonie, czując się dziwnie, tym bardziej że rudy kot aż za dokładnie jej się przyglądał, więc kiedy ciotka wróciła, dziewczyna bezwiednie i bezgłośnie głęboko odetchnęła.
- Proszę – powiedziała, podając bratanicy białą karteczkę – a teraz przepraszam bardzo, ale nadszedł czas na moją godzinną drzemkę.
Lily szybko wstała, podziękowała i wyszła najpierw z pokoju, a później z domu. Miała nogi jak z waty, ale chłodne powietrze i gorące słońce bardzo pomagały. Dziękując Merlinowi, że przeżyła to spotkanie, postanowiła zrobić obiad-niespodziankę dla Potterów i Łapy.
Z rozmyślań wybudził ją goblin o niesamowicie szorstkim głosie. Lily prawie podskoczyła ze strachu, na co goblin uśmiechnął się pod nosem.
- Dzień dobry – zaczęła dziewczyna – chciałabym założyć sobie skrytkę.
- Proszę za mną – odpowiedział goblin i zeskoczył z wysokiego stołka przy biurku. Ruszył przed siebie, a Lily bez namysłu podążyła za nim, chcąc jak najszybciej załatwić wszystkie formalności, wpłacić pieniądze i wrócić do Potterów.
Miała niesamowitą ochotę na mrożoną herbatę.

10 komentarzy:

  1. ROZDZIAŁ 14 - ABDUCTION
    ,,Za to on wyjął coś za swoich pleców i wymierzył w moją stronę. W tym momencie moje serce przyśpieszyło bicie, waliło jak szalone."
    http://never-go-away.blogspot.com/2014/05/rozdzia-14.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, wpadaj do mnie na nowy rozdział Hogwart Love Story (Nowe Pokolenie). Liczę na ciebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czesć, początkowo byłam trochę zagubiona, ale w miarę czytania wszystko się rozjaśniło :D
    Opowiadanie przypadło mi do gustu, więc napewno pojawię sie tu jeszcze nie raz ;)
    Lekkiego pióra życzę :D
    Ps.
    Czy znajdziesz chwilkę, żeby odwiedzić mojego bloga?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i mam nadzieję, że inne opowiadania też zainteresują Cię na tyle, że będziesz wpadała częściej. :)

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Powoli się pisze, ale niestety nie mam ostatnio czasu (ani weny) na pisanie. :(

      Usuń
    2. powiadom mnie, jak już będzie nn, ok ?

      Usuń
    3. Mogę powiadomić, chociaż na ogół tego nie praktykuję. :)

      Usuń
  5. Ładne opowiadanie, mam w schowku zachowany link i czekam na nowości :-)
    Super ogarnięta sprawa z Lily :-)

    Pozdrawiam!
    ( notka pojawi się tutaj czy na onecie?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo i niebawem spróbuję coś dodać. :) A notka tutaj na pewno, a czy na Onecie? Tego nie wiem. Pewnie kawałek dodam (jak zawsze zresztą). :D

      Usuń