28 października 2017

Fortuna kołem się toczy (41)

41. Poczułam, że czas na krok do tyłu
~ Becca Fitzpatrick

Tylko najbardziej zaufani, czyli ci najbogatsi i pochodzący z najstarszych rodów czarodziei, znali drugie miejsce spotkań, gdzie omawiane były te najważniejsze sprawy dotyczące magicznego świata. W hrabstwie Devon niecałe dwie mile na północ od wsi Brayford znajdowała się mroczna puszcza, pośrodku której mieściła się sporych rozmiarów jaskinia. Ludzie nie zwykli się zapuszczać aż tak głęboko w las, dlatego należała ona do jednych z najbardziej bezpiecznych kwater. Poza tym otoczono ją najróżniejszymi zaklęciami ochronnymi, więc przedarcie się do wewnątrz przez nieproszonych gości wywołałoby natychmiastowy skutek. Może i nie było tu przyjemnie, jak na przykład w dworze Malfoyów, ale nastały takie czasy, że poczucie wygody wędrowało na dalszy plan.
A przynajmniej dla Samanthy, nieprzyzwyczajonej do luksusów i przepychu.
Nie miała właściwie pojęcia, który Śmierciożerca znalazł tę jaskinię, ale też nie chciała wnikać. Wiedziała jedynie, że Czarny Pan go zabił, aby tajemnica nie wyszła na jaw. W każdym razie tylko garstka została do niej dopuszczona, licząca może piętnaście osób.
Samantha szła przez las doskonale znanym szlakiem, a jej czarna peleryna łopotała na wietrze. W takich ciemnych miejscach wbrew pozorom zawsze czuła się bezpiecznie, a panujący spokój mile łechtał jej zszargane nerwy. Szczególnie ostatnio po wizycie w Azkabanie. Inaczej nie dało rady tego nazwać, skoro w celi przebywała zaledwie parę dni. Czarny Pan okazał łaskę, atakując więzienie i odbijając paru Śmierciożerców. Czuła się wybrana, unikatowa, ponieważ nie znała stuprocentowej prawdy. Nie wiedziała, że została uwolniona wyłącznie dzięki przypadkowi ani że Czarnemu Panu nie chodziło o poszczególnych ludzi, tylko o całą ich rzeszę. Liczby miały znaczenie, nie jednostki.
Po dziesięciu minutach brnięcia przez chaszcze, wreszcie dostrzegła zarys jaskini. Teleportacja nie wchodziła w grę, a do dostąpienia zaszczytu wejścia do środka upoważniało wyłącznie zaklęcie wplecione w Mroczny Znak. W przypadku jego braku człowiek zostawał dosłownie rozrywany na strzępy.
Przekroczyła bariery, co nie należało do przyjemnych odczuć. Z końca różdżki wystrzeliło jasny promień, dokładnie oświetlający drogę. Starała się iść szybko, mimo że co chwilę była zmuszana do pochylenia głowy lub podniesienia wyżej stóp. Wreszcie dotarła do serca jaskini, gdzie zawsze odbywały się spotkania. Ku zaskoczeniu, zauważyła jedynie kontury dwóch postaci. Podeszła bliżej, po czym skłoniła się w stronę jednej z nich.
– Panie.
– Nareszcie, Darkness. Ile można czekać? – Skierował na nią różdżkę, a po ciele Samanthy przeszedł bolący dreszcz. Starała się jednak nie okazać słabości w postaci stęknięcia bądź wystąpienia grymasu na twarzy. Z doświadczenia wiedziała, że wówczas tortura trwałaby dłużej.
– Przepraszam, panie.
Skłoniła głowę.
– Abraxasie, zdejmij maskę – rozkazał, a Śmierciożerca bez sprzeciwu wykonał jego polecenie. – Wraz z Samanthą dostaniecie specjalną misję. Wyjedziecie do Francji, gdzie będziecie w moim imieniu werbować naszych nowych przyjaciół.
Starszy Malfoy kiwnął głową, niezbyt zadowolony z tego planu. Nie uśmiechało mu się zostawianie urzędu w Ministerstwie na pastwę urzędasów ani dworu bez opieki. Odkąd jego żona została zabita przez Aurorów, poza nim w Malfoy Manor urzędowały jedynie skrzaty domowe. Nie wspominając, oczywiście, o Śmierciożercach zwołanych przez mistrza.
– Ile osób by cię zadowoliło, panie?
– Bez pięćdziesięciu nawet nie ważcie mi się pokazywać – oznajmił syczącym głosem, a na jego twarzy pojawił się niebezpieczny uśmiech. – Potem teleportujecie się do Niemiec, Hiszpanii, Włoch oraz Belgii. Każde państwo to nowa pięćdziesiątka, rozumiemy się?
– Tak, panie.
Abraxas i Samantha bez zastrzeżeń przytaknęli.
– Do kiedy mamy czas? – spytała kobieta, niepewnie przestępując z nogi na nogę.
– Zawsze byłem pobłażliwy w stosunku do przyjaciół, dlatego dam wam rok. Macie także wolną rękę do wyboru kandydatów. Im straszniejsze bestie, tym lepiej. Niech Dumbledore i jego Zakon zaczną się bać mojej potęgi. Zniszczę ich, nim zdążą zauważyć.
Czarny Pan roześmiał się gardłowo.
– Kiedy ruszamy?
– Jutro. Abraxasie – zwrócił się do Malfoya – zrobisz dla mnie jeszcze jedną rzecz. Ty, Samantho, odejdź już. O osiemnastej chcę was widzieć w sali balowej.
– Oczywiście, panie.
Darkness skłoniła się nisko i rzucając ostatnie spojrzenie na swojego nowego kompana w misji, skierowała się do wyjścia. Nigdy osobiście nie poznała Malfoya, choć z opowieści innych Śmierciożerców wywnioskowała, że był wielką szychą Ministerstwa oraz prawą ręką Czarnego Pana. Dziwił ją więc fakt wysłania go za granicę, według Samanthy Abraxas zdecydowanie bardziej był potrzebny na miejscu.
Kim jednak była, by sprzeciwiać się woli Czarnego Pana?
Dziewczynę najbardziej ciekawiła prawdziwa twarz Malfoya, którą z pewnością odkryje, a przebywanie z nim dwadzieścia cztery godziny na dobę przez rok zdecydowanie ułatwi sprawę. Ten starszy mężczyzna pod czterdziestkę wydawał się zamkniętą księgą, a ona uwielbiała czytać. Szczególnie Księgi Zakazane.
Liczyła na ujawnienie grzeszków Malfoya, wydanie go Czarnemu Panu i tym samym spełnienie marzenia. Pragnęła stać się najbardziej zaufaną, najlepszą oraz niepokonaną doradczynią mistrza.
Chciała... Nie, Samantha musiała znaleźć się na miejscu Abraxasa.
Do osiągnięcia celu zamierzała iść dosłownie po trupach.
Z mściwym uśmieszkiem, który zagościł na ustach, teleportowała się prosto do swojej zapchlonej, zapleśniałej i śmierdzącej klitki na obrzeżach Londynu. Każdy normalny człowiek nie godziłby się na życie w takich warunkach, ona jednak doskonale się tam odnajdywała. Pasowała jak ulał.
Serce Samanthy również spleśniało.

*

Krążył od łazienki do łóżka i z powrotem, będąc kłębkiem nerwów. Prawie trzy dni zabrało mu zastanawianie się nad własnym losem oraz nad słowami Anne, które wbrew zdrowemu rozsądkowi okazały się prawdą. Regulus z całego serca żałował sposobu, w jaki postąpił z Dorcas, a poza tym chyba naprawdę miał dość kłótni z Syriuszem. Teraz, kiedy oboje znajdowali się w Gryffindorze, tracąc uznanie w oczach rodziny, mógł przestać wreszcie ślepo podążać za wartościami, które już od dawna przestały się dla niego liczyć. Powinien zacząć podejmować decyzje zgodne z jego przekonaniami.
Postanowił postawić wszystko na jedną kartę, co ostatnio zdarzało mu się nad wyraz często. Regulus stał się ryzykantem, czego do końca nie potrafił zrozumieć. Zawsze podchodził do życia z dystansem i spokojem, a zrobienie kolejnego kroku wymagało czasochłonnego, dokładnego przemyślenia. Obracał się w towarzystwie, w którym złe postawienie stopy równało się z karą, dlatego Regulus nigdy nie mógł pozwolić sobie na jakikolwiek błąd.
Westchnął, przetarłszy dłonią po twarzy.
Na szczęście w pokoju był sam. Potter nie wrócił jeszcze do Hogwartu, a jego braciszek z Lupinem gdzieś się szlajali. Z tego, co zdołał się zorientować, a raczej podsłuchać ich rozmowę, postanowili odwiedzić Hagrida. Podobno dostali reprymendę od jakiejś Wisborn, że olbrzym czuł się samotny, czy coś w tym stylu.
Na samo wspomnienie prychnął i pokręcił głową z niedowierzaniem.
Chciałby poznać tę dziewczynę, która tak łatwo potrafiła postawić jego braciszka do pionu. Może by się z nią zakolegował i zdradziłaby mu parę swoich sekretów? Swoją drogą, Regulus nadal nie poznał przychylnego mu Gryfona, co powoli zaczynało wywoływać reakcje stresowe. Wmówił Czarnemu Panu plan Dumbledore’a, okazując się wspaniałym aktorem i doskonałym znawcą Oklumencji, ale jeżeli nie znajdzie kretyna, z którym zacznie spędzać wolny czas, plan ten spełznie na niczym. Owszem, mógłby stworzyć nowe wspomnienie, lecz zadanie to wymagało o wiele więcej pracy i trudu niż przerobienie tego prawdziwego.
A kim byłby, nie wybierając łatwiejszego sposobu?
Odkąd zamieszkał z Huncwotami, poznał też niektóre z ich tajemnic, które zamierzał wykorzystać do własnych celów. Bez skrępowania zaczął grzebać w rzeczach Lupina, a wyciągając zwitek starego, zniszczonego pergaminu, nie mógł powstrzymać wrednego uśmieszku.
– Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego – wypowiedział, dotykając różdżką mapy.
Pojawiły się na niej tak dobrze znane mu słowa. Olał je jednak, po czym rozpoczął szukanie nazwiska Dorcas. Znalazł ją szybko w swoim dormitorium, gdzie na szczęście przebywała sama.
– Koniec psot.
Odłożył pergamin na miejsce i wyszedł.
Przechodząc przez pokój wspólny, już żaden Gryfon nie zwracał na niego specjalnej uwagi, za co Regulus dziękował Merlinowi. Widząc, jak zmierzał do części sypialnianej dziewczyn, z pewnością albo by go tam nie puścili, albo ktoś zacząłby go śledzić, na co nie mógł pozwolić. Ostatnim, czego pragnął, było zauważenie przez obcego targających nim uczuć i pragnień.
Bez pukania wparował do środka.
– Co... Czego chcesz? – spytała groźnie Dorcas, mrużąc oczy. Regulus jednak dostrzegł niewielki krok w tył, jaki dała, co z pewnością świadczyło o lęku.
– Pogadać.
– Nie rozśmieszaj mnie – prychnęła. – Tacy, jak ty, nigdy gadają.
– Tacy jak ja?
– Tak, tacy jak ty. Wredni i tchórzliwi Ślizgoni.
Black roześmiał się niewesoło, podchodząc bliżej dziewczyny.
– Nie trafiłaś z osądem, a w każdym razie nie całkiem – dodał po namyśle. – Jestem Gryfonem – powtórzył słowa Anne sprzed paru dni. Dla lepszej efektywności pokazał godło Gryffindoru, widniejące na piersi jego szaty. – Tchórzem też nie jestem, przecież tu przyszedłem. Co się tyczy wredności... Cóż, za taki komplement powinienem raczej podziękować.
Dorcas milczała, zawzięcie wpatrując się w Regulusa.
Ciężko uwierzyć, że kiedyś pałała do niego cieplejszym uczuciem. Ba, że się zauroczyła. Dopiero teraz, jak tak stał z założonymi rękoma i wrednym uśmieszkiem na twarzy, dostrzegła wręcz niebotyczne podobieństwo do Syriusza. Czy już wtedy Dorcas podobał się Łapa, że postanowiła zadowolić się podróbką?
– Po co tak naprawdę tutaj przylazłeś, Black?
– Już mówiłem. Chcę pogadać – westchnął przeciągle.
– Niby o czym?
– O nas.
Dorcas wybałuszyła oczy zdumiona. Czy ona się przypadkiem nie przesłyszała? Chłopak, przez którego wypłakała wiele nocy i zaczęła się samookaleczać, przyszedł, by porozmawiać o nich?
– Chyba żartujesz, Black. Nie ma i nigdy nie było żadnych nas – wysyczała przez zaciśnięte zęby, czerwieniejąc na policzkach ze złości.
– A co się stało z nazywaniem mnie swoim kochaniem, hm?
Regulus próbował zażartować w celu złagodzenia sytuacji, ale chyba nie do końca mu wyszło. Dorcas zamiast parsknąć śmiechem, zagotowała się jeszcze mocniej. Teraz wręcz kipiała ze złości.
– Bawią cię moje uczucia, Black?!
– Nie.
Nie wiedział, co dalej powiedzieć. Na jego nieszczęście dziewczyna wykorzystała moment i chwilę później stała już przy drzwiach. Próbowała uciec, na co Regulus nie mógł pozwolić. Zrobił więc pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Chwycił Dorcas za łokieć i szarpnął mocno, skutkiem czego upadła na czyjeś łóżko.
– Co chcesz mi zrobić? – spytała, a w jej głosie pojawiło się jawne przerażenie.
– Nic, naprawdę. Przyszedłem, bo chciałem ci coś powiedzieć.
Podszedł parę kroków bliżej, stając tuż nad leżącą na łóżku dziewczyną. Patrząc tak na nią, przestraszoną i prawie płaczącą, doszło do Regulusa, że chyba coś sknocił. Nie tak powinna wyglądać przepraszająca rozmowa. Zamyślił się na moment, pragnąc jakoś naprostować sytuację.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a sam Regulus poczuł ból w plecach. Został odepchnięty niemalże na drugi koniec pokoju i całą siłą woli powstrzymał ciało przed upadkiem. Z zaskoczeniem wpatrywał się w Syriusza, na twarzy którego widniała istna furia. Do ręki chwycił różdżkę, a jej koniec wycelował w brata.
– Co tu robisz?! – syknął, a nie otrzymując żadnej odpowiedzi, dodał: – Gadaj!
– Chciałem porozmawiać.
Regulus niemalże westchnął. Nie pamiętał, ile razy już to dzisiaj powtórzył.
– Torturując moją dziewczynę?!
– Ja pierdolę – warknął. – Nie torturowałem jej. Po prostu za mocno szarpnąłem i...
Syriusz nie pozwolił mu dokończyć zdania. Kiedy usłyszał, że Regulus tknął Dorcas, stracił nad sobą panowanie. Mógł powalić go jednym zaklęciem, ale w tej chwili wręcz pragnął przywalić bratu w mordę. Chciał zobaczyć krew i poczuć, jak rozkwasza jego twarz. Tym razem Regulus nie dał się zaskoczyć. W pełni opanowany wyczarował przed sobą tarczę, która skutecznie zatrzymała brata przed atakiem. Syriusz odbił się od zaklęcia. Nie tracił jednak czasu, bo wkrótce i on dzierżył różdżkę w dłoni. Mierzyli się spojrzeniami, czekając na pierwszy ruch.
Ku zdziwieniu, pomiędzy braćmi pojawiła się Dorcas, powstrzymując nadchodzącą bójkę. Na podbiciu oczu z pewnością by się nie skończyło, a dziewczynie nie uśmiechało się później sprzątać w dormitorium i tłumaczyć Lily i Anne, dlaczego ich rzeczy zostały, nie daj Merlinie, połamane.
– Natychmiast przestańcie!
– Czy on cię skrzywdził, Dor? – wycedził Syriusz, nadal wściekle lustrując brata wzrokiem.
– Właściwie nie. To ja wpadłam w panikę – zamyśliła się, po czym dodała: – Nie wierzę, że to powiem, ale... Mów, Black.
Regulus opuścił różdżkę jako pierwszy, czym zaskoczył nie tylko siebie. Kiedyś takie posunięcie mogłoby kosztować go nawet życie, a teraz? Dlaczego zachował się tak nierozważnie? Syriusz przygryzł wargę, ale wreszcie również skapitulował, idąc w ślady brata.
– Słuchaj, Meadows, nie chciałem cię wystraszyć. Rozumiem też twój stosunek do mnie i nie potępiam cię. Moje zachowanie było karygodne, a granie na twoich uczuciach, jak to stwierdziłaś, niesprawiedliwe. Przyszedłem tu w jednym celu, by cię przeprosić. Za wtedy.
W dormitorium zaległa grobowa cisza.
Syriusz stał z lekko uchylonymi ustami, nie dowierzając własnym uszom. Dorcas zmarszczyła czoło i jednocześnie szukała w byłym Ślizgonie choćby małej oznaki kłamstwa. Niczego takiego jednak się nie dopatrzyła, dlatego wreszcie bardzo powoli kiwnęła głową. Może robiła błąd, przyjmując przeprosiny, lecz czy nie o to chodziło w życiu? By wybaczać? W końcu każdy człowiek popełniał błędy, a sztuką było poznanie się na nich i żal?
– Okej – powiedziała.
Regulus niespodziewanie poczuł się lżejszy, jakby jeden z ciężarów, które nosił, magicznie zniknął. Nie uśmiechnął się, nie podał ręki ani nie zrobił żadnej normalnej rzeczy. Po prostu potaknął, schował różdżkę do kieszeni i skierował się do drzwi. Nic tu po nim, skoro misja zakończyła się pełnym sukcesem.
– Co?! Naprawdę mu uwierzyłaś?! – krzyknął Syriusz, kiedy drzwi za bratem się zamknęły. – Czyś ty do końca powariowała? Przecież to Śmierciożerca, ma Mroczny Znak i pewnie zrobił to, by zdobyć nasze zaufanie! On chce nas szpiegować, donosić Voldemortowi, zniszczyć nas, zabić! Mówię ci, takim jak on się z zasady nie wierzy! A ty jeszcze przyjęłaś jego nic niewarte przeprosiny?! Zdurniałaś? A może jeszcze coś czujesz do tego gnoja, Dorcas, co?! Przyznaj się!
– Skończyłeś?
Syriusz odmruknął coś pod nosem, ale Regulusowi nie dane było już nic podsłuchać. Cały w nerwach wrócił do swojego dormitorium, zastanawiając się nad słowami brata. A szczególnie nad jednym zdaniem, tym dotyczącym Mrocznego Znaku. Skąd Syriusz, do cholery, wiedział?
Nagle przed oczami Regulusa pojawiła się postać Anne.
To z pewnością blondynka rozpowiedziała wszystkim o Znaku widniejącym na jego prawym przedramieniu. Regulus wiedział, że takim jak ona, przebrzydłym Gryfonom, nie można zaufać! Nie spodziewał się jednak, że zdrada dziewczyny aż tak bardzo go zirytuje i... zaboli.
Postanowił rozmówić się z Anne w najbliższych dniach w celu dokładnego zobrazowania, że z Regulusem Blackiem się nie zadziera.
O, tak, już on powie tej blondynce parę rzeczy do słuchu.

*

Miało to miejsce w ostatnią niedzielę października.
Dni robiły się coraz krótsze i zimniejsze, skutkiem czego większość Hogwartczyków wyciągnęła już z kufrów od dawna nieużywane szaliki. Liście powoli spadały z drzew, pozostawiając obraz bezuczuciowych, samotnych gałęzi. Jesienna pora idealnie pasowała do aktualnych wydarzeń, toczących się w świecie czarodziejów. Voldemort zyskiwał większe grono popleczników, przynajmniej raz w tygodniu napadając na wioski mugoli i zabijając setki niewinnych osób. Ministerstwo Magii przestało mieć autorytet, nie ciesząc się już zaufaniem, a każda z podjętych decyzji wywoływała wiele oszczerstw w stosunku do urzędników. Sam Minister został poddany działaniu Veritaserum, by dowieść własnej niewinności. Nie okazał się Śmierciożercą, choć parę innych osób zajmujących poważne stanowiska nie miało takiego szczęścia, tkwiąc teraz bezczynnie w Azkabanie i starając się nie zwariować.
Skupiwszy się jednak na Hogwarcie, jedynym bezpiecznym miejscu, można dostrzec trójkę przyjaciół nie do końca świadomych problemów poza murami szkoły i podążających wzdłuż korytarza na drugim piętrze. Rozmawiali radosnym tonem, śmiejąc się i żartując. Wracali z biblioteki prosto na obiad do Wielkiej Sali. Choć właściwie to Lissie i Lily stamtąd wracały, Syriusz spotkał dziewczyny po drodze.
– ...serio, nie patrzcie na mnie jak na kretyna – mówił Łapa, pokrótce streszczając przyjaciółkom sytuację sprzed paru dni.
– Regulus przeprosił Dorcas?
Lissie musiała jeszcze raz powtórzyć słowa Syriusza, aby dotarły do jej świadomości. Zmarszczyła czoło pełna konsternacji.
– No, tak.
– Uwierzyła mu? – wtrąciła się Lily. – Tak po prostu?
– Znaczy z tego, co mi Dora powiedziała, to z początku myślała, że czegoś od niej chce. Ale podobno był naprawdę zdeterminowany.
– A może on to zrobił specjalnie. No, wiecie – dodała Lissie – żeby uśpić naszą czujność.
– Kto go tam wie...
– To twój brat, Łapciu.
– Jak zawsze spostrzegawcza – wyszczerzył się do Lily, która prychnęła oburzona.
– Daruj sobie. Chodzi mi o to, że skoro jesteście z Regulusem rodziną, to może powinieneś się do niego zbliżyć. Znasz go, a w każdym razie na tyle, by zauważyć, czy coś kombinuje. Jak to było? Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej?
Syriusz odetchnął głośno.
– Możesz mieć rację, Lilka, ale... Nie mam najmniejszej ochoty się z nim kumplować. Przypomina mi o tym, od czego zawsze chciałem uciec.
– Wiemy, Łapa – potaknęła Roshid i położyła rękę na ramieniu przyjaciela. – Ale jak nie ty, to nikt. Wystarczy, że z nim parę razy pogadasz. No i przestaniesz zabijać go wzrokiem, kiedy tylko pojawi się na horyzoncie.
Lily roześmiała się pod nosem, ale raptownie zamilkła. Stanęła jak wryta, widząc przed sobą sylwetkę Jamesa. Chłopak szedł spokojnym krokiem, uśmiechając się szelmowsko. Kompletnie nie wyglądał na osobę, która tydzień temu straciła matkę. Dziewczyna, niewiele myśląc, rzuciła się biegiem w stronę przyjaciela i chwilę później już tkwiła w jego ramionach, przytulając Jima z całej siły.
– Tak się cieszę, że wróciłeś! – pisnęła cicho, podnosząc głowę i patrząc wprost w zaskoczone, orzechowe tęczówki, których brak odczuła zbyt intensywnie. – Tęskniłam.
– Evans, bo jeszcze się zarumienię.
Lily zmarszczyła czoło tą dziwną odzywką, ale nic więcej nie dodała. Słysząc głośne chrząknięcie za plecami, zaczerwieniła się mocno i odeszła parę kroków w tył. Syriusz już zajął jej miejsce, klepiąc przyjaciela po plecach. Lissie za to uśmiechnęła się szeroko do Lily i puściła jej oczko.
– No co? – spytała po zmarszczeniu czoła.
– Nic.
Chociaż dla Lissie to „nic” mijało się z prawdą.
– Cześć, Jim. – Uśmiechnęła się Roshid i również przytuliła chłopaka. – Fajnie, że wróciłeś. Jak się czujesz?
– Dobrze, a jak mam się czuć? Chociaż właściwie objadłem się jak świnia.
– To kiedy dokładnie wróciłeś? – zapytała Lily.
– Jakieś trzy godziny temu? Byłem jeszcze u Hagrida. Podsunął mi świetny pomysł na dowcip, Łapciu – dodał, uśmiechając się szeroko do Syriusza. Zdziwiony Black jedynie potaknął głową.
– A nie przyszło ci do głowy, żeby od razu do nas przyjść? Martwiliśmy się, Jim.
– Daj spokój, Evans. Od kiedy się mną przejmujesz? – prychnął w odpowiedzi.
Zarówno Lissie, Syriusz jak i Lily popatrzyli po sobie w totalnym osłupieniu.
– O co ci chodzi, James? Zachowujesz się... dziwnie.
– Zawsze się tak zachowuję – odparł niewzruszony, po czym zaczął się rozglądać wokół. Przechodziła obok jakaś Krukonka, więc puścił do niej oczko i uśmiechnął się zawadiacko. – Gdzie Lunatyk? Musi mi pomóc w ulepszeniu pewnego zaklęcia. Łapciu, mówię ci, McGonagall się wkurzy i będzie taka czerwona jak włosy Evans!
James roześmiał się głośno, co bardzo zirytowało Lily.
– Przestań – warknęła. – Rozumiem, że rozpaczasz i jesteś w żałobie, ale to nie...
– Czy według ciebie tak wygląda rozpacz?
Potter machnął ręką, a w celu wzmocnienia efektu uśmiechnął się jak najszerzej potrafił.
– Co ci się stało? Zaczynam się martwić, Jim... Możemy porozmawiać gdzieś na osobności?
– Jasne, że tak. Chociaż zamiast rozmawiania lepiej zająć się czymś innym. – Poruszył sugestywnie brwiami, na co Lily zarumieniła się niczym dojrzała piwonia. – Od zawsze wiedziałem, że na mnie lecisz.
– Wcale na ciebie nie lecę, Potter!
– Możesz zaprzeczać, ale i tak oboje znamy prawdę. To co? – dodał. – Umówisz się ze mną teraz, Evans, czy dalej chcesz grać niedostępną? Takie niegrzeczne kotki podobno wróciły do mody.
Lily wybałuszyła oczy, mocno się wściekając.
– Nie mam ochoty z tobą dłużej rozmawiać, James. Porozmawiamy, jak przestaniesz zachowywać się jak palant. Teraz nie mam do ciebie siły. Widzimy się później – zwróciła się do Lissie i Syriusza, po czym ruszyła w przeciwną stronę. Już prawie zniknęła za rogiem, kiedy dobiegł do niej krzyk Jamesa:
– Tak, masz rację, Evans, lepiej wracaj do swojego Smitha! Zacznie się chłopak martwić! A tak przy okazji, bzykaliście się już czy nadal czekacie na odpowiedni moment?!
Lily niemalże opadła z siły. Odwróciła się na pięcie, a widząc radość na twarzy Jamesa, poczuła wszechogarniający smutek. Ledwo powstrzymała cisnące się do oczu łzy. Jak on mógł powiedzieć coś takiego? I to przy Syriuszu, Lissie i paru innych osobach, kręcących się po korytarzu?
– Chrzań się, Potter!
Zniknęła z widoku, a potem pędem pobiegła do dormitorium. Naprawdę nie chciała płakać, ale James bardzo ją zranił. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego zachowywał się jak kretyn. Czy śmierć pani Potter aż tak bardzo go zmieniła? Postanowił schować uczucia i na powrót stać się sobą sprzed paru lat, kiedy to w głowie miał jedynie pustkę?
Lissie chciała od razu pobiec za przyjaciółką, ale zaniechała. W tej chwili Lily na pewno wolałaby być sama. Podeszła więc do Jamesa i niemalże wysyczała mu w twarz:
– Ale z ciebie dupek.
– Stary, naprawdę przesadziłeś – dodał Syriusz, lecz w przeciwieństwie do Lissie został z przyjacielem. – Lepiej powiedz o tym kawale...
James wzruszył jedynie ramionami, nie przejmując się swoim wrednym zachowaniem, po czym bez wahania zaczął opowiadać Łapie o pomyśle na nowy kawał. Miał nieprzemożoną ochotę na rozrywkę, a przecież nikt nie znał się na zabawie lepiej od Huncwota.
Nadszedł najwyższy czas na ucieczkę od uczuć, sprawiających wyłącznie ból i udrękę.

2 komentarze:

  1. Reg przeprosił Dor, wow! Ale jak zrobi coś Ann to go kurwa ukatrupie. Martwię się o Jamesa. Nie powinien się tak zachowtwać. Wiem, że cierpi, ale prywatne sprawy nie powinny wychodzić na światło dzienne. Ciekawe co to za kawał...
    Czekam na następny rozdział :)
    Pozdrawiam,
    Issulec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Regulus potrafi czasem zadziwić, nie? Poza tym ciągle wydaje mi się, że on jest gdzieś tam w głębi duszy naprawdę dobry. :)

      Następny już jutro, więc zapraszam. :)
      Pozdrawiam!

      Usuń